Wolni ludzie szukają Boga

Agata Puścikowska

publikacja 13.03.2018 04:45

– Nie wiem, co takiego jest w Jeevodaya, ale tu nawracają się ludzie. Tomek Mackiewicz też tu szukał Boga – mówi dr Helena Pyz.

Helena Pyz i Tomasz Mackiewicz. Zdjęcie z 2000 roku. archiwum domowe heleny pyz Helena Pyz i Tomasz Mackiewicz. Zdjęcie z 2000 roku.

Nie pamięta ich pierwszego spotkania. Nawet nie kojarzy, gdzie i kiedy po raz pierwszy rozmawiali. Czy Tomek poprosił korespondencyjnie o możliwość pracy wolontariackiej w Jeevodaya, czy spotkali się w Polsce, gdy Helena przebywała na urlopie. – Pamiętam jedynie, że wtedy, 18 lat temu, przyjechało do nas i pracowało tu troje wolontariuszy. Młoda lekarka, którą poprosiłam o pomoc, chłopak – podróżnik z rozedrganym sercem, który przybył do nas na prośbę matki. I Tomek. Tak to u nas jest: wolontariuszami zostają bardzo różne osoby, mające przeróżne motywacje.

Ośrodek Jeevodaya – Świt Życia – to miejsce, w którym od prawie 30 lat pracuje dr Helena Pyz. Opiekuje się osobami dotkniętymi trądem i zagrożonymi tą chorobą.

Wartościowy człowiek...

– Tomka pamiętam doskonale, bo to był bardzo ciekawy, kolorowy człowiek. Wiedziałam, że jest z takich pozytywnych wariatów, którzy wciąż szukają pomysłu na życie, gdzieś ich ciągnie, chcą zobaczyć, poznać, doświadczyć. Niewątpliwie chciał osiągnąć wiele, życie było dla niego wiecznym pragnieniem. Mierzył się z siłami własnymi i świata. I bardzo chciał coś sobie udowodnić... Z charakteru – trochę lekkoduch, wolność była wpisana w jego charakter i sposób bycia – wspomina dr Pyz.

Gdy 24-letni Tomasz przyjechał do Jeevodaya, był po życiowej walce: przeszedł odwyk w ośrodku dla narkomanów. Wcześniej zmagał się z uzależnieniem od heroiny. – Wiedziałam, że miał problem z narkotykami i wychodził z tego. Myślę, że pobyt u nas – gdzie reguły są bardzo konkretne, przestrzegamy pełnej abstynencji, zawsze podobnego rytmu dnia, podzielonego między pracę, modlitwę, uczestnictwo we Mszy św. – był dla niego sprawdzianem. Z silnej woli, z wejścia w nowe, trzeźwe życie.

Mackiewicz sprawdzian zdał. Przebywał w Jeevodaya pół roku. Pracował, poznawał Indie. Sam potem wspominał, że właśnie w ośrodku dla dotkniętych trądem poznał ciekawych ludzi i... podstawy języka hindi. Dr Helena Pyz mówi, że ośrodek to zamknięta enklawa, wydzielona przestrzeń, w której... nie da się zniknąć. – Żyjemy wspólnie, niemal czasem „obijamy się o siebie”. Jeśli przyjezdni chcą pracować i pomagać, muszą wejść w nasz rytm i go szanować. Tomek szanował. To bardzo wartościowy człowiek był...

Zamknięcie w ośrodku jest wyzwaniem. Nawet dla najtwardszych. – Nie pójdziesz do kina, na kawę, nie trzaśniesz drzwiami, bo masz dość. Wolontariusze i my wszyscy jesteśmy na widoku. Ja jestem tutejsza, oni są jednak obcy i obserwowani. Chcąc nie chcąc, muszą uszanować ramy i... zachowywać się przyzwoicie.

Mocne wyzwanie

Jak wygląda praca wolontariuszy? Czy „żelazna” doktor Pyz autorytarnie rozdaje obowiązki i zadania? – Tak naprawdę nikogo nie ganiam do roboty. Mam specyficzne podejście do wolontariatu: nie przepadam za (obowiązującą dziś w wielu miejscach) biurokracją, pełnym i odgórnym zorganizowaniem zadań każdego dnia. Obserwuję i obserwowałam naszych wolontariuszy – każdy z nich to inny człowiek, z inną wrażliwością, umiejętnościami i zainteresowaniami. Obowiązki w Jeevo­daya w naturalny sposób wypływają właśnie z tych cech. Cechy wolontariusza niejako same decydują o tym, czym się u nas zajmuje.

Helena Pyz dobrze pamięta wolontariusza... filozofa. Nie lekarza, nie nauczyciela, nie katechetę czy budowlańca. Ale właśnie filozofa.

– Otóż ten filozof wymyślił sobie, że zrobi nam profesjonalny zegar słoneczny. Chętnie się zgodziłam. Filozof pracował, pracował, budował, budował i skonstruował na placyku przed kościołem piękny zegar słoneczny. Z jednym tylko „ale”. Budował w ciągu dnia, gdy było bardzo gorąco. Jak to w Indiach. Budował więc w cieniu, pod drzewem. Gdy skończył, na własne oczy przekonał się, że zegar słoneczny bez słońca nie działa...

Nie szkodzi. I tak w Jeevodaya z niedziałającego zegara wszyscy się cieszyli. Szczególnie że przez długi czas wielu mieszkańcom poprawiał humor.

A Tomasz Mackiewicz? Co robił w ośrodku? – On był ogromnie twórczy. Taki człowiek, który nie posiedzi chwili bez zajęcia, bez nowego pomysłu – wspomina dr Pyz. – Miał tu rower. Jeździł na nim wszędzie, w jakimś szaleńczym tempie, czym budził sensację wśród tubylców: biali nie jeżdżą zwykle po Indiach na rowerach...

Więc blondyn z rozwianymi włosami jeździł po sprawunki, załatwiał jakieś sprawy ośrodka, spotykał się z ludźmi. Szczególnie zaprzyjaźnił się z miejscowym mechanikiem samochodowym.

– Ta jego jazda to brawurowa była. Szybka i bez lęku. Lubił mocne wyzwania wszędzie, nawet podczas (niby) prozaicznej jazdy na rowerze...

Swój plan

Mackiewicz spędził w Jeevodaya pół roku, chociaż chciał być tu dłużej. – Wizę dostał na sześć miesięcy. Potem na chwilę pojechał do Bangladeszu, gdzie aby uniknąć kosztów, próbował spać pod gołym niebem, w hamaku. Tamtejsze służby skutecznie mu to uniemożliwiły – uśmiecha się dr Pyz. – Wrócił na chwilę do nas, potem spotkał umówionego wcześniej znajomego i razem wrócili do Polski. On zawsze miał jakiś plan, jakiś ciąg dalszy...

W Jeevodaya jednak nie wspominał o planach wspinaczki wysokogórskiej. – Nie pamiętam takich rozmów, nie zwierzał się z takich pomysłów. A może jeszcze ich nie miał? Może to dopiero w późniejszych latach zafascynował się ideą wspinaczki w ekstremalnych górach? – zastanawia się lekarka.

Zresztą w Jeevodaya każdy z pracowników, wolontariuszy i podopiecznych po prostu skupia się na pracy. I życiu „tu i teraz”. A indyjskie „tu i teraz” Mackiewicza polegało m.in. na pracy z chłopcami, podopiecznymi ośrodka, grach i zabawach z nimi, uczeniu dzieci angielskiego.

– Poza tym Tomek był trochę „od wszystkiego i do wszystkiego”, bo czuł się świetnie, gdy mógł robić różne rzeczy w różnych miejscach. Raz zakupy, raz jakieś czyszczenie dachów czy – pamiętam to doskonale – przycinanie żywopłotów. Miał ducha wolnego i charakter odkrywcy. W jednym miejscu i przy jednym konkretnym zadaniu chyba by się szybko znudził...

Poszukiwanie Boga...

Kiedy Mackiewicz przybył do ośrodka Jeevodaya, był po poważnych życiowych przejściach. – Nie był blisko Boga – mówi krótko dr Helena Pyz. – Jednak to, co się potem z nim stało, zdumiewa. Chociaż również, biorąc pod uwagę wiele podobnych historii, jest jakąś normą...

Bo wolontariuszy, którzy przyjeżdżają do Jeevodaya, a z Panem Bogiem mieli wcześniej na pieńku, jest wielu. Nie wszyscy to wierzący, praktykujący katolicy. – I nie wiem, co na nich działa, ale nawrócenie Tomka nie było ani pierwsze, ani ostatnie. U nas Bóg dociera do tych, którzy o Nim kiedyś zapomnieli...

Mackiewicz przebywał w Indiach w roku jubileuszowym – 2000. – Mówiło się wtedy o wadze nawrócenia, o odpuszczeniu grzechów, o nowym życiu, nowym rozdaniu. Oczywiście nie do każdego to przemawiało. Do Tomka przemówiło... Najpierw chodził na Mszę św. po prostu jako opiekun dzieci. W ośrodku wszystkie dzieci, niezależnie od wyznawanej religii, uczestniczą we wspólnych modlitwach. Kiedyś jednak zobaczył wielki tłum ludzi czekających na spowiedź i... – I nie wiem, co go ruszyło. W każdym razie postanowił się wyspowiadać. Cieszył się tą spowiedzią. Cieszyło mnie to jego przylgnięcie do Boga.

Mackiewicz wyjechał do Polski. Nie były to czasy internetu, więc kontakt na jakiś czas się urwał. Doktor z Indii obserwowała jedynie doniesienia prasowe o swoim wolontariuszu: zaczął się wspinać, zaczął być rozpoznawalny… – Przyznam, że byłam bardzo dumna z jego osiągnięć i śledziłam je. Wolni ludzie szukają Boga – również w górach.

Tomek przysyłał kartki na święta, pamiętał. A bliższy kontakt odnowił się między Heleną i Tomaszem całkiem niedawno. – Oczywiście dzięki mediom społecznościowym. Pisywaliśmy do siebie, a ja kibicowałam jego górskiej pasji.

Kiedy przed szóstą (nieudaną) próbą zdobycia zimą Nanga Parbat Tomasz Mackiewicz ogłosił jednak, że niezależnie od wyników wspinaczki więcej nie będzie próbować, dr Pyz odczuła ulgę, wręcz cieszyła się z decyzji. Ryzyko i walka powinny mieścić się w ramach rozsądku. – Potem jednak przeczytałam, że wybiera się znów, po raz siódmy, że zbiera pieniądze. Trochę się zdziwiłam. Już nie był pierwszej młodości. Wiedziałam, że ma dzieci... Ale nie rozmawialiśmy o tym. Mogę się jedynie domyślić, że na jego decyzję wpłynął fakt, iż jego największy przeciwnik, rywal, wszedł na Nanga zimą. Ambicja nie pozwalała Tomkowi odpuścić. Ambicja ponad wszystko...

Mackiewicz poniósł cenę najwyższą. Jeevodaya, ośrodek dla osób dotkniętych trądem w Indiach, modli się za Polaka: himalaistę i wolontariusza w jednym.