Kościół, który nie jest misyjny, umiera

KAI |

publikacja 25.02.2018 12:43

Jestem wdzięczny Bogu za to, że mogę żyć w Kościele wielokulturowym, z misjonarzami z wielu krajów świata, wśród różnych grup etnicznych. Wszędzie, gdzie jest Kościół, jestem w domu – mówi ks. Wojciech Kościelniak, krakowski misjonarz, który od niemal 30 lat pracuje w Tanzanii.

Kościół, który nie jest misyjny, umiera

Gdzie leży Kiabakari?

Ks. Wojciech Kościelniak: Między Parkiem Narodowym Serengeti a Jeziorem Wiktorii w Regionie Mara w północno-zachodniej Tanzanii. Mieszka tu 30 tys. osób. Na terenie naszej misji działa szkoła podstawowa, przedszkole, ośrodek zdrowia. Jest też Sanktuarium Bożego Miłosierdzia, bo główną koncepcją Kiabakari jest stworzenie takiego miejsca, w którym człowiek będzie dotknięty przez misterium Bożego Miłosierdzia, ale w bardzo konkretny sposób.

To znaczy?

– Po przyjeździe do Tanzanii szybko doszedłem do wniosku, że nie można tu mówić o Miłosierdziu Bożym ex cathedra, wyjaśniając kolejne odsłony tej tajemnicy, jak obraz Jezusa Miłosiernego, Godzina Miłosierdzia, Koronka itd. Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Kiabakari temu służy, ale człowiek, który przychodzi do kościoła, a potem wraca do swojej lepianki, jest tak samo głodny i tak samo chory, a jego pechem jest to, że urodził się w afrykańskim buszu, daleko od cywilizacji, od opieki medycznej czy porządnej edukacji. Miłosierdzie Boże musi objąć całego człowieka: jego ducha, intelekt i ciało.

Zacznijmy więc od omówienia pierwszego. Jak rozwija się tu kult Bożego Miłosierdzia?

– Mam nadzieję, że w tym roku episkopat tanzański ostatecznie zatwierdzi status Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Kiabakari jako sanktuarium narodowego. To jest marzenie mojego życia. W tym roku chcemy też ukończyć tłumaczenie „Dzienniczka” św. Faustyny na suahili i encykliki św. Jana Pawła II „Dives in Misericordia”. Tłumaczenie poezji mistycznej św. Faustyny w kanonach afrykańskiej poezji śpiewanej nie jest proste. W tym roku, w październiku, będziemy mieć też w Kiabakari wielką pielgrzymkę w związku z dwoma jubileuszami: 80-lecia śmierci św. Faustyny i 40-lecia pontyfikatu św. Jana Pawła II. Stowarzyszenie Apostołów Bożego Miłosierdzia działa w Tanzanii już od kilku lat, w różnych parafiach otwierane są kolejne oddziały. Teksty, które tłumaczymy, będą źródłowymi dokumentami dla każdego z członków stowarzyszenia.

Ale, jak Ksiądz mówi, głoszenie Bożego Miłosierdzia to również konkretne dzieła, których celem jest niesienie pomocy miejscowym. Z jakimi problemami zmagają się mieszkańcy Kiabakari?

– Przede wszystkim z ubóstwem i głodem. Jest mała część, która się bogaci kosztem innych. Biedni przygniatani są nowoczesnym społeczeństwem: podatkami, opłatami, kosztami życia. Nie sprzyjają ludziom warunki klimatyczne. Są zmiany, pory roku się spóźniają, deszcz spada gwałtownie i w ciągu kilku dni niszczy zbiory. Ludzie głodują. Takie są realia głoszenia Bożego Miłosierdzia. Misje są wciąż szkołą przetrwania, nieustannych wysiłków, by je utrzymać, ale Pan Bóg w rozmaity sposób pokazuje nam, że się o nas troszczy.

Człowiek, któremu się mówi, że Bóg go kocha, potrzebuje doświadczyć tej miłości. Umiera na grypę, malarię czy przeziębienie – potrzebuje poczuć miłosierną rękę Ojca jak rękę miłosiernego Samarytanina. Dlatego tak ważna jest działalność ośrodka zdrowia. Ważny jest wolontariat medyczny, bo ja mogę z pomocą fachowców stworzyć warunki i infrastrukturę, ale nie potrafię leczyć. Od tego są lekarze, pielęgniarki, polscy specjaliści i lokalny personel, coraz lepiej wykształcony, ale wciąż potrzebujący wsparcia. Potrzebujemy dentystów, okulistów, chirurgów. Potrzebni są fizjoterapeuci, bo rodzi się coraz więcej dzieci z uszkodzonymi kończynami, kobiety od noszenia ciężarów na głowach mają wykrzywione kręgosłupy i cierpią na bóle i różne schorzenia z tym związane. Potrzebni są ginekolodzy. Coraz większym problemem są choroby cywilizacyjne, jak cukrzyca, nadciśnienie. Ośrodek zdrowia jest bardzo konkretnym wymiarem dotyku Bożego Miłosierdzia.

A edukacja?

– Nie chodzi tylko o edukację chrześcijańską czy formację duchową, ale danie dziecku z afrykańskiej wsi tej samej szansy dostępu do nauki, co dzieciom w dużych miastach czy metropoliach, gdzie szkół jest mnóstwo, zwłaszcza dla bogatych, a ich poziom jest wysoki. W naszej misji działa przedszkole i szkoła podstawowa. Wykształcenie, dobre przygotowanie do kontynuowania edukacji w szkole średniej to absolutny warunek zapewnienia małym Afrykańczykom lepszej przyszłości.

Mamy też projekty związane z emancypacją społeczną i zawodową kobiet, zwłaszcza samotnych matek. Chcemy stworzyć dla nich centrum aktywizacji zawodowej i małą farmę, w której by pracowały, a także niewielki pasaż handlowy i bank spółdzielczy z mikropożyczkami. Dobrze by było wyposażyć kobiety w praktyczną wiedzę dotyczącą np. uprawy ziemi. To kolejny etap edukacji społeczeństwa, by ich wyprowadzić z prymitywnej gospodarki rolnej czy hodowli, bo klimat się zmienia i ziemia się jałowi. Kobieta jest kręgosłupem każdej rodziny, więc danie jej odpowiednich, nowoczesnych narzędzi jest szansą, by rozwinęła przedsiębiorczość i mogła utrzymać rodzinę.

Ośrodek zdrowia, przedszkole, szkoła – to dzieła, które wymagają profesjonalistów. Temu służy wolontariat, który na misji w Kiabakari rozwija się dosyć prężnie. Jak to zmieniło oblicze misji?

– Historia misji zatoczyła w Afryce koło. Jej początki wiążą się z Ojcami Białymi w dawnej Tanganice, obecnej Tanzanii. Oni szli ewangelizować z całą armią ludzi, którzy budowali, tworzyli struktury, byli zapleczem dla misji. W tej chwili taką rolę pełni wolontariat. To nawet nie są misjonarze świeccy, ale po prostu profesjonaliści w różnych dziedzinach, zwłaszcza dotyczących zdrowia i edukacji.

Trzeba być człowiekiem wierzącym, żeby zostać wolontariuszem w misji katolickiej?

– Ważne jest, żeby wolontariusz wiedział, dokąd jedzie. Dla wielu misja katolicka jest jedyną możliwością zaangażowania wolontariackiego. Nikogo nie zmuszamy do udziału w Mszy czy nabożeństwach, bo wolontariusze nie jadą do nas po to, by ewangelizować, tylko aby służyć swoimi kompetencjami. Ale w zamian oczekujemy szacunku dla ludzi, do których przyjeżdżają i wartości, jakie reprezentujemy jako misja katolicka.

Ważniejsze od wyznania jest to, czy wolontariusz nie jest rasistą, mentalnie ustawionym w ten sposób, że ja – biały jestem mądrzejszy od was i przyjeżdżam was uczyć. Rzecz w tym, by patrzeć na tych ludzi z szacunkiem dla ich kultury i godności. Afrykańczycy są oczywiście inni od białych, ale to wcale nie znaczy, że gorsi. To my jesteśmy gośćmi w ich domu. Jeśli przyjeżdża do nas osoba otwarta, życzliwa, umiejąca nawiązywać relacje i chcąca się uczyć od ludzi – będzie przyjęta serdecznie. Afrykańczycy są bardzo wrażliwi na punkcie swojej godności i wyczują każdy fałsz.

Jakich specjalistów więc potrzebujecie?

– W 2016 roku wybudowaliśmy klinikę dentystyczno-okulistyczną i mieliśmy już kilka turnusów okulistów polskich, którzy przyjeżdżają do nas w ramach projektu „Okuliści dla Afryki”. Przyjęli prawie 3 tys. ludzi, wydali po kilka tysięcy okularów korekcyjnych i słonecznych, które są zbierane w Polsce. Przed rozpoczęciem takiego okulistycznego turnusu lokalne media ogłaszają, że można się zgłaszać, ludzie się zapisują. Lekarze przyjmują ich od rana do wieczora. Podobnie w przypadku stomatologów, którzy przyjeżdżają w ramach grupy „Dentysta w Afryce”.

W tym roku trafi do nas ambulans zakupiony przez MIVA Polska i MIVA Austria, a także przez dobroczyńców Fundacji Kiabakari. Chcemy z niego zrobić mobilną klinikę i docierać do wiosek, do osób starszych, do kobiet w ciąży i matek, do tych ludzi, którzy nie są w stanie przejść kilkunastu kilometrów do ośrodka zdrowia. Myślimy o projekcie wolontariackim dla ratowników medycznych, żeby nauczyli miejscowych obsługiwać tę karetkę.

Potrzeba wolontariuszy do pracy w szkole i przedszkolu, warunkiem jest jednak biegła znajomość języka angielskiego. Można do nas przyjechać w ramach wolontariatu ministerialnego, wtedy koszty są niewielkie, ale z drugiej strony wolontariusz jest wtedy uwiązany: musi się liczyć z terminami, prowadzić dokumentację, rozliczać się i trzymać określonych wytycznych. Zdarza się jednak także wolontariat prywatny. Mamy teraz dentystkę, która wiele lat przygotowywała się do wyjazdu na misje. Przyjechała do nas zaraz po studiach. To dla niej wielka okazja zbierania doświadczeń i nabywania umiejętności. Miejscowi zaś uczą się wiele od niej. To bardzo pozytywna wymiana.

Jak wygląda życie parafialne w Kiabakari?

– Mamy rożne grupy, jak Papieskie Dzieło Misyjne Dzieci, ministranci, grupy powołaniowe, młodzieżowe, Domowy Kościół. Powstały też grupy apostolskie seniorów i emerytów, bo ludzie przechodzą na emeryturę wcześniej, w sile wieku. Pomagają w duszpasterstwie, w prowadzeniu różnych inicjatyw. To jest szkielet, na którym budujemy.

Im dłużej jestem z nimi, tym bardziej pokornieję. Oddaję im inicjatywę, słucham i cieszę się momentami, gdy ludzie zrobią coś sami. Systematycznie odwiedzam Kręgi Rodzin. Jest wtedy czas, żeby pomodlić się wspólnie, porozmawiać. Staram się być na uboczu, oni prowadzą te spotkania sami, ale jednocześnie wiedzą, że jestem do ich dyspozycji. Wielu nie przyszłoby do kancelarii parafialnej, a podczas tych spotkań mogą porozmawiać ze swoim proboszczem otwarcie. Te odwiedziny w kręgach rodzin to taka całoroczna wizyta kolędowa.

Od dwóch lat, odkąd Ojciec Święty po raz pierwszy ogłosił 24 godziny dla Pana, Adoracja Najświętszego Sakramentu, możliwość modlitwy indywidualnej jest dla nas bardzo cennym doświadczeniem. W każdy piątek mamy takie adoracje, w zupełnej ciszy. To fenomen, bo ludzie Afryki lubią śpiew, ekspresyjnie wyrażają swoją wiarę. Okazało się jednak, że potrzebują chwili spokoju i zwyczajnego pobycia przed Panem.

Dotykamy tu tematu relacji między kapłanem a świeckimi. W jaki sposób Ksiądz stara się je budować?

– Uczymy na przykładzie. Świadczymy o naszej wierze, wchodząc w zastaną rzeczywistość. Próbuję logicznie ocenić, czy nabożeństwa i modlitwy, które chciałbym przenieść tu z Polski, przetrwają po moim odejściu. Mieliśmy jednego misjonarza, który chciał wprowadzić Gorzkie Żale, choć to zupełnie obce tamtej kulturze, a właściwie nawet specyficznie polskie nabożeństwo. Trzeba ludzi po prostu nauczyć ofiarności i odpowiedzialności za Kościół, aby gdy przyjdzie ksiądz, który nie ma pomocy z zewnątrz, mógł tę parafię utrzymać na odpowiednim poziomie, by była żywym organizmem.

Modlę się za tych ludzi, pokutuję za nich. Jestem z nimi. Gdy jest ostatnia Msza starego roku i składam przed nimi sprawozdanie, pierwszą rzeczą, jaką robię, jest prośba o wybaczenie. Publicznie przepraszam ludzi za wszystkie przykrości, które im wyrządziłem. I sam im wybaczam. Dzięki temu moi parafianie wiedzą, że dla nich żyję i jestem gotów dać za nich głowę. Sami pokazują swoją ofiarność i wiarę, zaangażowanie. Jesteśmy jednością. Proboszcz nie żyje na obłoku, ludzie nie są po to, by służyć jemu czy wyabstrahowanemu Kościołowi. Wszystko ustalamy razem, na co dzień. Ja mogę przedstawiać własne argumenty, ale decyzje podejmujemy wspólnie.

O Tanzanii rzadko się słyszy w kontekście konfliktów międzyreligijnych czy etnicznych. Jak udaje się zachować ten stan?

– Napięcia przychodzą z zewnątrz. Negatywne wpływy idą z krajów arabskich, od emisariuszy islamskich. Stworzyliśmy unię Kościołów chrześcijańskich, żeby mieć wspólny język na wypadek jakiegoś konfliktu z muzułmanami, ale trzeba podkreślić, że muzułmanie, którzy mieszkają w Kiabakari, są spokojnie nastawieni. Imam mówi, że chce, by na jego pogrzebie śpiewał chór katolicki. Zapraszamy się wzajemnie na różne wydarzenia, respektujemy zwyczaje religijne obu stron. Budujemy dialog w relacjach międzyludzkich, a nie dzięki polityce. Dla nas wszystkich wspólnym mianownikiem jest to, że jesteśmy Tanzańczykami. To jest nasze Kiabakari, nasza wioska, nie damy się podzielić, zwłaszcza osobom z zewnątrz. Jesteśmy Tanzańczykami, a wiara pomaga nam żyć ze wszystkimi w zgodzie.

Statystyki mówią, że jedną trzecią mieszkańców Tanzanii stanowią chrześcijanie, jedną trzecią muzułmanie i jedną trzecią – wyznawcy kultów lokalnych…

– To uproszczenie stosowane przez białych. Nie można oddzielić religijności afrykańskiej od kultury afrykańskiej. W Afryce każdy rodzi się w jakiejś grupie etnicznej, która ma swoją historię, tradycje, kulturę, wierzenia i przesądy. To jest sos, w którym się wychowuje każdy Afrykańczyk. Przyjmując chrześcijaństwo, nie odrzuca swoich korzeni. To widać zwłaszcza w sytuacjach, gdy wydarzy się jakieś nieszczęście. Wtedy ta pokusa, by wrócić do dawnych zabobonów, jest silna. Człowiek ma potrzebę znalezienia winnego swoich nieszczęść i do tego służą np. wróżby.

W afrykańskich szczepach panuje przekonanie, że nic się nie dzieje w naszym życiu bez ręki ludzkiej. Ktoś to sprawił, idziemy do szamana, by dowiedzieć się kto i zemścić się. Ludzie przygotowywani są do życia w skrajnie ciężkich warunkach i uczeni, jak wykorzystywać siły, nad którymi nie mają władzy. W takim środowisku Bóg, który jest naszym Ojcem, kocha nas i umarł za nas na krzyżu to jest rewolucja, mocny jakościowy przeskok. Ciągle się tego uczymy. Pamiętajmy, ze diecezja Musoma ma zaledwie 60 lat. W tym roku będziemy obchodzić 150-lecie chrześcijaństwa na terenie obecnej Tanzanii. Wszystko jest jeszcze przed nami.

Czy będzie można kiedyś powiedzieć o Tanzanii, ze nie potrzebuje już misji?

– Nie istnieje Kościół, który nie jest misyjny. Kościół afrykański jest misyjny. Jeśli się zamknie na misje, stanie się jednym z czarnych Kościołów ewangelickich, zdegeneruje się w kierunku miejscowych wierzeń i synkretyzmu. Kościół afrykański jest jednak także gotowy do tego, by być misyjnym wychodząc na zewnątrz. Jesteśmy naczyniami połączonymi. Jeśli je przerwiemy, będziemy blokować Ducha Świętego. Umrzemy. Kościół jest żywy i młody, jeśli jest otwarty, a my sami będziemy gotowi opuścić nasze bezpieczne miejsca, by wyjść do innych lub przyjmować ich u siebie. W ten sposób doświadczamy uniwersalności Kościoła.

Jestem wdzięczny Panu Bogu za to, że mogę żyć i pracować w Kościele wielokulturowym, wielojęzykowym, wielonarodowym, z misjonarzami z wielu krajów świata, wśród różnych grup etnicznych. Kościół katolicki jest piękny. Wszędzie jest ten sam krzyż, Matka Boża, tabernakulum. Wszędzie, gdzie jest Kościół, jestem w domu.

TAGI: