Misja na północy

Urszula Rogólska

publikacja 12.02.2018 04:45

Patrzyłem na to wszystko, słuchałem i byłem pewien: oglądam pierwszy rozdział Dziejów Apostolskich na żywo! – mówi Marek Przewoźnik, który wraz z przyjaciółmi ze wspólnoty Krzew Winny z Jawiszowic prowadził weekend kursu Alpha dla Polaków w niemieckim Bremerhaven.

Podczas pierwszego weekendu alphowego wśród Polaków  w Bremerhaven. Piotr Pastuszka Podczas pierwszego weekendu alphowego wśród Polaków w Bremerhaven.

Było ich dwanaścioro. Koło czwartej rano 5 stycznia wsiedli w trzy samochody i pomknęli 1000 km na północny zachód – z parafii św. Marcina w Jawiszowicach do Bremerhaven nad Morzem Północnym. U celu byli wieczorem. W święto Objawienia Pańskiego, 6 stycznia, widzieli, jak działa żywy Bóg. On sam wysłał ich tu z zadaniem specjalnym. Tuż przed północą zadanie wykonali. Wyruszyli w kilkunastogodzinną podróż z powrotem.

Coś dobrego

Ojciec Bogdan Kocańda, franciszkanin z Rychwałdu, i jedenaścioro członków Krzewu Winnego z jawiszowickiej parafii św. Marcina: Sabina i Piotr Pastuszkowie, Halina i Wojciech Kumorowiczowie, Basia i Zdzisław Wawrowie, Ilona i Jacek Wadoniowie, Marek Przewoźnik, Wojtek Szczerbowski i Darek Płonka, pojechali razem do Bremerhaven, by dla dwóch tamtejszych grup poprowadzić weekendowy kurs Alpha – czas modlitwy uwielbienia, modlitwy wstawienniczej i otwarcia na Ducha Świętego.

– Nie pojechaliśmy sami z siebie – relacjonuje Piotr. – Było zaproszenie, błogosławieństwo księdza proboszcza i posłanie. Dwanaście osób jechało, ale tutaj, w kościele, modliło się za nas o wiele więcej, modliły się zakony, inne wspólnoty. Ludzie zapraszali się do modlitwy esemesami. Wśród znajomych zataczały się już takie pętle, że sami dostawaliśmy wiadomości: „Módl się za tych, którzy jadą do Niemiec…”. Historia zaczęła się kilka lat temu, kiedy ks. proboszcz Henryk Zątek zachęcił kilku parafian, żeby pojechali do Rychwałdu, bo „tam się dzieje coś dobrego”. Czymś dobrym okazał się kurs Alpha, przybliżający najważniejsze prawdy o chrześcijaństwie. Pierwsza grupa przywiozła kurs do Jawiszowic i przygotowała go w parafii. Niedługo sam proboszcz przeżył swoją Alphę – incognito w Zagórniku. Alphowicze wiedzieli, że po tym, co razem przeżyli, potrzebują wspólnoty. Tak narodziła się wspólnota Krzew Winny, która do dziś przygotowała w parafii sześć edycji kursu dla dorosłych i jedną młodzieżową.

Alpha w pigułce

– W ubiegłym roku byłem razem z bp. Romanem Pindlem w Niemczech, w polonijnym duszpasterstwie w Bremerhaven – opowiada ks. Zątek. – Opowiedziałem tamtejszemu ks. Janowi Pawlikowi, że jest u nas coś takiego jak Alpha i co on na to, jakbyśmy tak pomogli zaszczepić ją wśród jego parafian? Ksiądz Jan chciał, by Alpha przede wszystkim umocniła Polaków, wśród których posługuje. Wkrótce do Jawiszowiec przyjechała jedna rodzina z Bremerhaven – byli na spotkaniu, uczestniczyli w weekendzie alphowym w Zembrzycach – W listopadzie pojechaliśmy do nich, żeby tamtejszej ekipie przedstawić Alphę w pigułce i nauczyć, jak prowadzić spotkania – opowiada Sabina. – Ks. Jan poprosił nas, by zrobić dwie Alphy – w Bremerhaven i odległym o ok. 50 km Bremer. Ostatni dzień naszego pobytu miał być pierwszym dniem kursu, w którym wzięli udział uczestnicy szkolenia oraz zaproszone przez nich osoby. Organizacja kursu okazała się wyzwaniem. Katolicy są tam w mniejszości. Duszpasterstwo polonijne dodatkowo mierzy się z koniecznością wypożyczania pomieszczeń i kościołów od parafii niemieckich na ściśle określone godziny.

Stół i kolacja

– Na pierwszy raz zaproponowaliśmy im, by korzystali z filmów przygotowanych przez stowarzyszenie Alpha Polska. Zachęciliśmy ich jednak, by dążyli do prowadzenia wykładów połączonym z osobistym świadectwem – mówi Sabina. – Wielkim zaskoczeniem był dla nich brak Mszy św., razem chcieli się modlić w wyznaczonych grupkach. Musieliśmy im tłumaczyć, że uczestnikami Alphy mogą być również osoby niewierzące, żyjące daleko od Kościoła, które nie rozumieją sakramentów i takiej modlitwy.

– Nieodłącznym elementem Alphy jest kolacja. Ks. Jan od razu nam powiedział, że u nich nie będzie tak jak w Jawiszowicach, gdzie stoły aż się uginają. Miała być kawa, herbata i ciastko – uśmiecha się Sabina. – Faktycznie przez pierwsze dni tak było. Ale z każdym dniem w czasie spotkań, modlitwy do Ducha Świętego, widzieliśmy, jak zaczęły się zmieniać nawet twarze uczestników szkolenia. Ostatniego dnia stoły wyglądały tak jak w Jawiszowicach. Ujęli nas swoją dobrocią i gościnnością. Byli bardzo spragnieni rozmowy i przebywania z nami. Polacy, którzy przyszli na Alphę, byli na początku zdezorientowani – spodziewali się tradycyjnych rekolekcji, a tu: brak księdza, gitara podłączona do wzmacniacza, nakryte stoły z jedzeniem. – Dla mnie to ludzie głębokiej wiary. Normą w domach jest rodzinna Koronka do Bożego Miłosierdzia, codziennie o 15.00 – mówi Halina.

W domach ołtarzyk, świeczki; wszędzie obecna modlitwa przed jedzeniem. Większość uczestników kursu znała się wówczas jedynie z widzenia, ze Mszy św. dla Polaków. Tu po raz pierwszy mieli okazję się spotkać, swobodnie porozmawiać, pocieszyć. – Są bardzo chłonni i głodni takich spotkań. Nie mają takiego życia parafialnego i wspólnotowego jak my – dodaje Zdzisław Wawro.

To nas zbudowało

– W cyklu cotygodniowych wykładów Alphy przychodzi moment, który prowadzi na szczyt, kiedy zapraszamy do przyjęcia Jezusa jako Pana i Zbawiciela, wyrzeczenia się zła – mówi Piotr. – Ma to miejsce zazwyczaj podczas Mszy św. Potem następuje wieczór uwielbienia i modlitwy o wylanie Ducha Świętego. Poproszono nas, żebyśmy ponowne przyjechali i pomogli w przygotowaniu tego dnia w Bremerhaven. To nas zbudowało i rozpaliło na nowo. O pomoc ekipa z Jawiszowic poprosiła o. Bogdana Kocańdę. – Chcieliśmy wszystko robić w autorytecie Kościoła, z pomocą księdza – przyznają zgodnie.

Pojechali w dwunastkę, by w każdej grupie były osoby, które podzielą się swoim doświadczeniem. – Program weekendu, trwającego w tym przypadku jeden dzień, skopiowaliśmy z tego, który sam przeżyliśmy. Był m.in. wykład o. Bogdana, na którym dużo mówił o przebaczeniu, po czym wszyscy mieli się wyciszyć i przejść do kościoła. Widzieliśmy wiele poruszonych serc – dodaje Sabina. – Wychodziłam jako ostatnia. Przed salą spotkałam jedną z uczestniczek, bardzo zdenerwowaną. Opowiedziała mi o swoim rozdarciu, o braku przebaczenia, o trudnej relacji z siostrą i byłym mężem. Porozmawiałyśmy, zachęciłam ją, by poszła na Mszę św. Kiedy wychodziła, zobaczyłam osobę przemienioną – powiedziała że jedzie do siostry, której nie widziała od 10 lat.

– Wśród uczestników był jeden pan – sceptycznie nastawiony do Alphy. Bardzo przeżył wieczór uwielbienia i modlitwę wstawienniczą. Przepraszał każdego z nas za tę swoją „podejrzliwość” – podkreśla Ilona. – Dla mnie bardzo ważnym momentem była modlitwa wstawiennicza nad uczestnikami kursu. Dała mi wiele radości – opowiada Halina. – Nie jestem długo wstawiennikiem, ale zawsze podchodziłam do modlitwy zadaniowo. Tam przyszła tak ogromna radość z tego, co mogę robić!

Chyba spróbujemy

– Patrzyłem na to wszystko i byłem pewien: oglądam pierwszy rozdział Dziejów Apostolskich na żywo! – mówi Marek. – Kiedy rozmawialiśmy wcześniej o wychodzeniu z Ewangelią do sąsiadów, Niemców, wielu mówiło: jesteśmy mniejszością, próbowaliśmy, ale oni nie chcą mieć z nami nic wspólnego. Byli jak wystraszeni apostołowie w zamkniętym Wieczerniku. A po modlitwie mówili, że będą próbowali, że nabrali odwagi. – Początkowo, kiedy rozmawialiśmy przy kawie i mówiliśmy im, żeby z czasem dążyli do głoszenia wykładów, świadectw w miejsce prezentacji nagrań, usprawiedliwiali się, że to jeszcze za duże wyzwanie. A po tym wieczorze usłyszałam: „Wiesz, my chyba spróbujemy” – wspomina Halina.

– Sami widzimy, jak i nas Pan tam przemieniał. Kiedyś nigdy w życiu nie zaintonowałbym sam kolędy w kościele. Tam zdarzył się taki moment, że ktoś musiał ciągnąć solo. Sam siebie nie poznawałem – śmieje się Wojtek. – Pojechaliśmy im zawieźć to, co mamy. A zobaczyłam, jak Pan Bóg działa tak po prostu – uzupełnia Ilona. – Pierwszy raz w życiu głosiłam konferencję, podobnie jak i Piotr. Pan Bóg nas w tym uzdolnił i poprowadził…

Alphowicze z Jawiszowic pamiętają jeszcze jeden poruszający moment, kiedy o. Bogdan zapytał uczestników kursu, kto z nich dorobił się na emigracji dużych pieniędzy. Rękę podniosła jedna osoba. Ojciec mówił im jasno: skoro tu jesteś, to Pan Bóg cię tu przewidział. Zachowałeś swoją wiarę i masz tutaj, na tej ziemi, coś dla Niego robić. Wszyscy usłyszeli, że są wezwani do ewangelizacji.

Mamy apetyt

– Świat jest bardzo spragniony miłości. Widziałam to wyraźnie. Ale widziałam też, że uwolniliśmy tam Ducha Świętego, którym przecież są napełnieni. Ufam, że będą z Nim współdziałali we wszystkim – podkreśla Sabina. – Alpha, oprócz tego, że jest narzędziem ewangelizacyjnym, daje niesamowite poczucie wspólnoty – zawiązują się przyjaźnie, które trwają przez lata – podkreśla Ilona. – Często spotykaliśmy się z pytaniami, co mamy robić, żeby nam to wszystko nie umknęło. Opowiadaliśmy o naszej wspólnocie, która zrodziła się z ludzi po kursie Alpha – żeby trwać, żeby się przyjaźnić, umacniać się duchowo, zwracać się do Pana Boga, uwielbiać Go. – Alpha jest taką naturalną drogą, by robić coś więcej – dodaje Piotr.

– Po tym wyjeździe mamy apetyt na więcej i czekamy, gdzie Pan nas pośle. W kwietniu rozpoczniemy kolejny kurs Alpha w naszej parafii. Ale jeszcze w Bremerhaven spotkaliśmy polskiego księdza z Augsburga. Zamarzył, żeby i u niego wydarzyło się to wszystko. – Kiedy zakończyliśmy ten nasz pobyt, rozdaliśmy wszystkim dziesiątki różańca, żebyśmy się łączyli na modlitwie, mimo odległości, jaka nas dzieli. I okazało się, że wystarczyło nam tych różańców na… równo cztery części – uśmiecha się Sabina.

TAGI: