Teologia kolędy

ks. Tomasz Horak

Dopiero wtedy, gdy w ludzkiej warstwie jesteśmy razem, może zadziałać ów – jakże wymowny – element teologiczny. Razem w imię Jezusa.

Teologia kolędy

24 x 6 x 60 x 3, teraz to dzielimy przez 7000. Co daje 3,7. Nie, nie damy rady. Musi być przynajmniej 5 minut. Tak przed laty gdzieś czterdziestu zaczynaliśmy w trójkę wikarych przygotowywać plan kolędy. 24 to dni. 6 godzin dziennie razy 60 – to są minuty. 3 wikarych (proboszcz nie „chodził” po kolędzie). 7000 to kartotekowa ilość rodzin definiowanych formułą: rodzina jest tam, gdzie się kropi. Niecałe 4 minuty na jedną rodzinę to mało. Choć znałem księdza, który 90 mieszkań w bloku oblatywał w 4 godziny. Z przejściami, krótkimi, jak to w bloku. Ile minut na rodzinę?

Jak więc konstruować plan? Więcej godzin dziennie? Dłużej, aż do końca stycznia? Albo już od adwentu? Manipulacje ilością godzin czy dni dawały „zyski” rzędu jednej do dwóch minut. Ilość księży stanowi w tym równaniu constans (choć niekoniecznie, można wynająć emeryta albo zakonnika). Może więc kolęda jest absurdem? W ogromnych parafiach ociera się o absurd. Mimo to jest potrzebna. W niewielkich parafiach problem owych minut na rodzinę albo nie istnieje, albo nie stwarza istotnej trudności. A poza tym w takich parafiach kontakt duszpasterza z wiernymi jest z natury rzeczy łatwiejszy i żywszy. Po prostu jest. I tu dochodzimy do sedna rzeczy: kontakt duszpasterza z parafianami.

Bo nie można uprościć znaczenia kolędy do powierzchownej warstwy modlitewnej – pobłogosławienie domu i rodziny. Przecież modlitwa chrześcijan powinna wspierać się na fundamencie wspólnoty. Dlatego wchodząc do domu powtarzam słowa Jezusa: „gdzie dwaj albo trzej są zebrani w imię moje” – a ministranci kończą: „tam Ja jestem pośród nich”. Nie wystarczy cała teologiczna nadbudowa, jeśli nie będzie ludzkiego fundamentu wyrażonego słowem „zebrani”. Grecki oryginał mocniej wyraża bycie razem – nie oznacza ono przypadkowości tegoż zebrania się, jak chociażby dwóch albo trzech osób w windzie. Zatem dopiero wtedy, gdy w ludzkiej warstwie jesteśmy razem, może zadziałać ów – jakże wymowny – element teologiczny. Razem w imię Jezusa.

Innymi słowy, jeśli ksiądz i domownicy są sobie obcy w czysto ludzkiej perspektywie, modlitwa błogosławieństwa jakby zawisa w próżni. Dlatego stary obyczaj każe kolędę śpiewać. I to nie jedną zwrotkę z najkrótszym refrenem. Śpiew budzi owo „bycie razem”. Tylko jeśli nie umiemy? Kolęda z odtwarzacza? No, nieee...

A jeśli już osiągnęliśmy to minimum bycia razem, jeśli przywołaliśmy obecność Pana do naszego grona, to jak? Zaraz się rozejść? Jezus tutaj już jest, to ja sobie idę, bo czas goni? Teraz sposobna chwila, aby kontakt duszpasterza z parafianami stał się „wcieleniem”. Użyłem wielkiego słowa chrześcijańskiej teologii. Wcielenie to zejście Boga w nasz świat i przyjęcie na siebie, w siebie tego wszystkiego, co ludzkie. „Grzech wyjąwszy” – zaznacza autor listu do Hebrajczyków. Tak i kolędowa rozmowa powinna być zejściem w sprawy tych, do których w imię Jezusa przychodzi jego wysłannik.

Zejście w czyjeś sprawy? To przede wszystkim wysłuchanie go. Nie nawracanie, nie pouczanie, nie moralizowanie. Jest to potrzebne nawet z psychologicznego punktu widzenia. Bo jeśli parafianie zapamiętają księdza jako umiejącego i chcącego ich słuchać, to w razie zaistnienia trudnej sytuacji będą gotowi pójść, zadzwonić, na fecabooku się odezwać. To z moich kolędowych doświadczeń wynika.

No tak, powie ktoś uszczypliwie, a na koniec koperta z załącznikiem. Nie róbmy te tego problemu. Każdy dorosły człowiek wie, że trzeba utrzymać na przykład telefoniczne bądź internetowe łącze (na drucie czy bezprzewodowe), przyłącze energetyczne (gazowe lub elektryczne), domofon, otwieraną pilotem bramę i nie tylko. Policjanta i nauczyciela oraz całą resztę potrzebnych nam ludzi utrzymujemy wcale nie małymi podatkami. Księdza, kościół i wszystko wokół tego – wedle tradycji i własnego uznania. Ta instytucja działa zresztą sprawniej i taniej niż agendy państwowe. Dlatego kolędowej koperty (z załącznikiem) ani się boję, ani wstydzę. I niech ona nie przesłania tego, co istotne.

Budowanie kontaktów na linii duszpasterz – parafianie nie można zacieśnić do kolędy. Choć wydaje mi się, że ów obyczaj zbyt długo nie przetrwa. Jest jednak sporo innych okazji, by domy parafian nawiedzać, obecność Pana przyzywać, w ludzkie sprawy wchodzić.