Być gotowym na spotkanie

Justyna Jarosińska; Gość lubelski 50/2017

publikacja 20.12.2017 04:45

Jak pozwolić Bogu wywrócić nasze życie do góry nogami? Choć przez chwilę trwać w oczekiwaniu.

Gdy gasną znicze na cmentarzach, chwilę później zapalają się lampki na choinkach. I to nie tylko w sklepach i na ulicach, ale także w wielu domach. Nie umiemy czekać. Jesteśmy niecierpliwi. Tęsknimy za świętami i przybliżamy je wszelkimi możliwymi sposobami, zapominając jednocześnie o Najważniejszym, którego te Święta dotyczą. A tak naprawdę, żeby spotkać się z Nowonarodzonym, trzeba dobrze się do tego przygotować. I wcale nie chodzi o zakup dekoracji choinkowych, prezentów dla najbliższych czy tony jedzenia.

– Czas oczekiwania, czyli Adwent, jest po to, byśmy zobaczyli, że Bóg zostawia całe niebo, by tu na ziemi szukać człowieka, który się zgubił, zagubił – mówi ks. Damian Dorot, pracujący na co dzień w kościele rektoralnym św. Piotra Apostoła w Lublinie. – Pozostaje jednak pytanie, czy my chcemy Go spotkać. Ten okres jest okazją do takiego spotkania, wymaga jednak wysiłku, przezwyciężenia często samego siebie.

Słuchać, by usłyszeć

Nawet jeśli do tej pory komuś nie udało się wstać na żadną z porannych Mszy św. roratnich, wziąć udziału w rekolekcjach czy przystąpić do sakramentu pokuty i pojednania, to jednak – jak przekonuje ks. Damian – ciągle ma jeszcze na to szansę. – Warto choć kilka razy przeżyć Roraty, jeśli się ich nigdy wcześniej nie doświadczyło. Zobaczyć to niebo, które po wyjściu z kościoła zmienia barwę z ciemnego na różowy, ale zobaczyć także, jak zupełnie inaczej wygląda dzień rozpoczęty z Panem Bogiem.

Ks. Damian zwraca również uwagę na wartość rekolekcji adwentowych, które często są pomijane bądź traktowane przez wiernych marginalnie.

– Ludzie zazwyczaj skupiają się na rekolekcjach wielkopostnych, a przecież każde rekolekcje, te adwentowe szczególnie, są po to, by pomóc nam się poskładać. Często wydaje nam się, że o Panu Bogu wiemy już wszystko. Przecież nieustannie słyszymy w kościele te same Ewangelie. Jednak, jak zauważa ksiądz Dorot, Bóg nas ciągle zaskakuje. – Nawet w słowie słyszanym po raz tysięczny jestem w stanie znaleźć coś zupełnie nowego, pięknego, ważnego dla mnie w danej chwili. Tak naprawdę wszystko rozbija się o nasze nastawienie. Jeśli będziemy szli do kościoła, na rekolekcje, myśląc, że ksiądz pewnie będzie przynudzał, to nic nie usłyszymy. Wystarczy jednak prosić Pana Boga o otwarcie się na Jego słowo, choć jedno, by On mógł na nowo we mnie zamieszkać – stwierdza kapłan.

Spowiedź jak PKP

Mimo że z rekolekcjami nieodłącznie kojarzy nam się spowiedź święta, ks. Damian przekonuje, że jeśli nie mamy możliwości czy warunków, nie musimy z niej korzystać akurat w tym czasie. – Chodzi o to, by w ogóle do tej spowiedzi przed świętami przystąpić – zaznacza. – Zachęcam jednak, by robić to wcześniej, nie zostawiać tak naprawdę najważniejszej rzeczy na ostatnią chwilę. Nie szukajmy konfesjonału w Wigilię. Bo spowiedzi nie można odbębnić, nie można jej „zaliczyć”, żeby nikt w domu się nie czepiał. Spowiedź jest bardzo ważna, a istnieje ryzyko, że może stać się mało ważna, gdy staniemy po rozgrzeszenie jak w kolejce po bułki.

Ksiądz Dorot zwraca uwagę także na dobre przygotowanie do spowiedzi. – Ważna jest nasza motywacja – podkreśla. – I choć nie przekreślam także tej zupełnie niskiej, czyli przystąpienia do spowiedzi dla świętego spokoju – bo trzeba pamiętać, że w sakramencie działa wielka łaska – to jednak warto się do tego spotkania z Panem Bogiem dobrze przygotować. Warto zrobić sobie porządny rachunek sumienia, który będzie nas choć trochę kosztował. Przypominając sobie grzechy w kolejce do spowiedzi, możemy przecież niektóre pominąć.

Kapłan zwraca także uwagę, że sama spowiedź powinna być pełna, krótka i prosta. – Ważne, by nasze spowiedzi nie były procesem o niepoczytalność – śmieje się ks. Damian. – Ludzie mają tendencje do usprawiedliwiania się, jakby chcieli lepiej wypaść przed księdzem w konfesjonale. A nie o to chodzi. Każdy kapłan jest także grzesznikiem. Słuchając wielu spowiedzi, niczemu na pewno nie będzie się dziwił. Trzeba wyznać wszystkie grzechy bez owijania w bawełnę, bo tylko wtedy Pan Bóg może zacząć je leczyć. I – jak tłumaczy kapłan – nawet jeżeli ksiądz nie powie złożonej i mądrej nauki, jaką chciałby usłyszeć penitent, albo nawet nakrzyczy w konfesjonale, bo i tak może się zdarzyć, to nie ma to tak naprawdę wielkiego znaczenia.

– Najważniejszy jest moment rozgrzeszenia, gdy człowiek słyszy najpiękniejsze słowa świata: „ja odpuszczam tobie grzechy w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego”… – podkreśla. – Człowiek staje się wolny od ciężaru, z którym przyszedł. Święta mają szansę stać się wtedy naprawdę piękne.