Głód im niestraszny

ks. Przemysław Pojasek

publikacja 18.12.2017 04:45

To miał być zwykły wyjazd w góry. Grupa przyjaciół z kręgu Domowego Kościoła wraz z księdzem szukała miejsca, gdzie mogliby przez weekend odpocząć i spędzić ze sobą trochę czasu. Tak trafili do ośrodka w Jugowicach, gdzie poznali prawdziwego Brata Alberta.

Brama wjazdowa do Albertówki ks. Przemysław Pojasek /FOTO GOŚĆ Brama wjazdowa do Albertówki

Wąska droga odbija w lewo. Na jej końcu widać drzewa stanowiące bramę do Albertówki, a jednocześnie ukrywające jej uroki przed postronnymi. Kamienista droga otacza znajdujące się tutaj domy. Przed jednym z nich na ławce siedzi dwóch mężczyzn w średnim wieku. Uśmiechnięci, życzliwie pokazują wejście do jadalni, gdzie czeka już gorąca zupa.

Drewniane stoły, kominek i okienko do wydawania posiłków. A za nim znajoma twarz. To ks. Franciszek Głód, znany na całym Dolnym Śląsku profesor psychologii. Z radością wita gości i zasiada z nimi do obiadu. Po posiłku nikt jednak nie odchodzi, wszyscy są wpatrzeni w gospodarza, a ksiądz zaczyna opowiadać swoją historię.

Miało być dla młodzieży

– Kiedy pracowałem we Wrocławiu w parafii na ul. Grabiszyńskiej, chcieliśmy zorganizować coś dla młodzieży. Mieliśmy pomieszczenia, więc szkoda było ich nie wykorzystać. Wśród bardziej zaangażowanych było kilka dziewczyn i wspólnie zastanawialiśmy się, jak przyciągnąć ich rówieśników do Kościoła.

Jednym z pierwszych pomysłów były naleśniki. Rozpowiedzieliśmy na uniwersytecie o akcji, dziewczyny narobiły naleśników i prawie nikt nie przyszedł. Smutne pytały, co teraz zrobić z naleśnikami. Powiedziałem, by się nie martwiły, i zaproponowałem, by następnego dnia rano dać je bezdomnym. Później spróbowaliśmy z pierogami i było podobnie. Taki to ewangeliczny był początek kuchni dla bezdomnych, bo zaproszeni nie przyszli, więc daliśmy jeść ludziom z ulicy. Przez kolejne dni przybywało głodnych. W końcu ich liczba wzrosła do 300 osób, które każdego dnia przez ponad 30 lat przychodziły na obiady – wspomina początki swojej pracy z ubogimi ks. Franciszek.

Kiedy zobaczył, że to nie wystarcza, zaczął rozglądać się za domem, w którym mógłby zorganizować miejsce dla tych ludzi. – Trzeba wiedzieć, że oni nie mieli swojego miejsca. Po likwidacji PGR-ów szukali nadziei we Wrocławiu, przyjeżdżali tam, ale często nie udawało im się stanąć na nogi. Przychodzili do nas na zupę, a potem wychodzili na ulice i tam koczowali. Rozmawiając z nimi w jadłodajni, słyszałem ich błagania, bym ich gdzieś zabrał. Tak powstał pomysł stworzenia Albertówki – opowiada. Za komuny jednak nie było tak łatwo z kupieniem domu przez księdza. Udało się znaleźć zniszczony budynek niedaleko Przesieki. Choć była to ruina, ks. Franciszka urzekły rosnące przed nim dwie lipy. Nie obeszło się bez problemów z władzami, ale udało się w końcu pozyskać obiekt. Podobnie było z domem w Jelczu-Laskowicach, a później w Jugowicach. W każdym z tych miejsc ks. Franciszek tworzył miejsca dla biednych, matek samotnie wychowujących dzieci czy mężczyzn ogarniętych nałogiem alkoholowym. Dziś w Jugowicach jest 20 osób. Niektórzy z nich mieszkają tu już od lat, inni przyszli całkiem niedawno. Wszyscy jednak żyją tu jak rodzina, wzajemnie sobie pomagając.

Terapia wiary, nadziei i miłości

W świecie psychologii są różne terapie. Doskonale wie o tym ks. Franciszek Głód, bo sam od lat rozwija swoją pasję do tej nauki. Nieraz do jego Albertówki przychodzili alkoholicy, uzależnieni od narkotyków, bezdomni, którzy często wcześniej również mieli problem z używkami.

– Odkąd pamiętam, byłem pasjonatem pomocy bezdomnym. Nawet moja praca habilitacyjna dotykała tego problemu. Robiłem im testy, stosowałem różne metody, a wśród nich wywiad rzekę. Udało mi się go przeprowadzić z 370 bezdomnymi. Z każdym z nich rozmawiałem godzinami. Dzięki temu zrozumiałem wówczas, że podawane przez podręczniki powody bezdomności czy alkoholizmu często sprowadzają się do jednego. Bo jeśli popatrzymy na problem z punktu widzenia chrześcijańskiego, to zobaczymy, że zawsze powodem takich problemów jest odrzucenie jednego z przykazań Dekalogu. To się strasznie mści, choć dzisiejsi psycholodzy czy psychoterapeuci zupełnie nie biorą tego pod uwagę – tłumaczył emerytowany profesor psychologii.

Na potwierdzenie swojej tezy przytacza przykład z ostatnich wakacji. Opowiada historię człowieka, który całe życie ciężko pracował jako hydraulik, wychował dzieci i żył uczciwie. Jednak pewnego dnia zaczął pić i szybko uległ nałogowi. Był na odwyku w Czarnym Borze, potem drugi raz, ale bez efektu. Jego brat poprosił księdza o przyjęcie mężczyzny z problemem. – Warto tu dodać, że na odwyk w Czarnym Borze trzeba mieć skierowanie od lekarza. I ten mężczyzna otrzymał dwa takie dokumenty. Lekarz, widząc go po kolejnych wizytach w ośrodku, chciał mu wypisać kolejne skierowanie. Brat jednak powiedział, że nie jest mu potrzebne, bo zajmie się nim ksiądz z Jugowic.

Lekarz zainteresował się i zadzwonił do mnie z pytaniem o metody mojej pracy. Powiedziałem mu wówczas, że nie stosuję niczego nadzwyczajnego. A przebywający tutaj muszą przede wszystkim liczyć na Pana Boga i na ludzi, którzy ich otaczają, bo stworzenie atmosfery przyjaźni, potraktowania chorego jak brata i zaoferowanie mu pomocy w całej tej terapii są najważniejsze. W tym momencie lekarz się rozłączył, bo takie rozwiązanie nie mieściło się w jego głowie – wspomina ks. Franciszek. I dodaje, że kiedy przyjmuje kogoś do Albertówki, prosi go, by nie liczył na siebie, bo robił już to wiele razy i nie wyszło. Zamiast tego niech zaufa Bogu i drugiemu człowiekowi, a wszystko się ułoży.

Lekarstwo?

Z przebywającymi tutaj ks. Franciszek często rozmawia indywidualnie i grupowo. Na jednym z takich spotkań zapytał nawet mieszkańców o sens istnienia tego miejsca. Odpowiedzi były różne. Jedni uważali, że to przystań, mieszkanie. Inni szczycili się pracą, którą tu wykonują. Emerytowany ksiądz zwrócił im jednak uwagę, że ta praca służy im samym, a nie duszpasterzowi czy innym interesantom. W końcu zebrani doszli do wniosku, że to miejsce pozwala stać się nowym człowiekiem.

– To myślenie, które mieli dotychczas, jest złym myśleniem, bo doprowadziło ich do upadku. Dlatego muszą je tutaj zmienić, zaufać Komuś, kto ma dla nich inną propozycję – wyjaśnia ks. Głód. Bez tego zaufania, bez wiary nic się nie udaje. – Ja nie mówię, że to, co robię, pomaga w 100 procentach, ale działając już od kilku dobrych lat, widzę, że ci ludzie, przebywając tutaj, zmieniają się, uczą się żyć na nowo. Bez względu na to, czy są tutaj rok, dwa lata, czy do końca życia. Wielu przestaje pić – zaświadcza, powołując się na przykład Górnego Śląska, gdzie lata temu był ogromny problem z alkoholizmem.

– Kiedy wszystkim wydawało się, że już nic nie da się zrobić, pojawili się misjonarze, którzy głosili rekolekcje, i dzięki nim wielu ludzi uratowano, dano im nadzieję. Myślę, że dziś ludzie często mają problemy ze sobą, bo ich wiara jest komercyjna, może wynikać ze strachu czy przyzwyczajenia. Nie widzą jej efektów, bo nie ma w nich oddania się Panu Bogu. Dojrzała wiara to moc, siła. Człowiek głęboko wierzący to największy bogacz świata. Mało kto jednak o tym mówi. Nie dziwmy się więc, że ludzie, odchodząc od Boga, od Kościoła, wpadają w różnego rodzaju problemy z alkoholem, żądzą pieniądza czy seksualnością – kończy.

Kolejne posiłki z ks. Franciszkiem wyglądały podobnie. Całe mnóstwo prawdziwych historii ludzi, którzy z dna wyszli na prostą dzięki Albertówce. Każdy, kto chce je usłyszeć na żywo, może tu przyjechać. Fundacja Albertówka prowadzi tu bowiem także dom wypoczynkowy. Mile widziana jest również pomoc wolontariuszy, którzy korzystając z uroku Gór Sowich, chcieliby stać się „dobrzy jak chleb”. Kontakt: tel. 663 124 519 lub 783 283 614, ewentualnie: fundacja@albertowka.pl.