Kto wierzy, żyć będzie

Grzegorz Brożek

publikacja 28.11.2017 04:45

Żałoba po śmierci bliskich jest niezbędna. Nie wolno jednak na zawsze „pogrzebać żywcem” pod smutkiem całej swojej rodziny.

Rekolekcje dla osób w żałobie, wdów i wdowców. Adoracja Jezusa Eucharystycznego   Grzegorz Brożek /Foto Gość Rekolekcje dla osób w żałobie, wdów i wdowców. Adoracja Jezusa Eucharystycznego
Centrum Formacyjno-Rekolekcyjne Diecezji Tarnowskiej „Arka” w Gródku nad Dunajcem. Trwają właśnie rekolekcje dla osób w żałobie. Uczestniczy w nich 80 osób. Franciszka Obrzut z Nowego Sącza zachwycona jest tym miejscem. – Takie ładne, tak blisko mieszkam, a nie wiedziałam, że tu jest – mówi.

Na rekolekcje przyjechała z córką. Stratę przeżywa właśnie córka, która pochowała męża. Trudno jej dojść do siebie. – Mnie również trudno się z tego otrząsnąć. Także to przeżywam, ale jestem tu z nią, towarzyszę jej w żałobie. To ważne, żeby ktoś był obok, kto coś powie, a nawet jeśli nie powie, to po prostu jest – opowiada matka.

Obie zachwycone są rekolekcjami. Bo żałoba, czas po stracie, to trudne chwile, w których człowiek szuka, czasem bezskutecznie, odpowiedzi na milion pytań.

Wyjść z domu

Pochodząca z Limanowej Maria Sułkowska przy drzwiach kaplicy opowiada swoją historię. – Gdyby nie inni ludzie wokół, dziś moje życie nie byłoby tak radosne – przyznaje. Kiedyś straciła córkę, która miała wówczas 10 lat, niedawno nagle odszedł mąż, a mimo wszystko ma w sobie dużo optymizmu.

– Od chwili zachorowania naszej córki na nowotwór byliśmy z mężem w Domowym Kościele. Należące do niego małżeństwa były dla nas zawsze ogromnym i życzliwym wsparciem. Teraz, po odejściu do wieczności mojego męża, jest tak samo. Nie ma dnia bez telefonu, propozycji wyjścia, spotkania. Zamknięcie się w domu, choćby był najpiękniejszy, to błąd – mówi. Kiedy zmarł mąż Antoni, przeżyła żałobę, ale potem wyjechała do Włoch, gdzie kiedyś pracowała. Zmiana klimatu pozwoliła jej wrócić do życia i odnaleźć w nim radość.

Brak perspektywy

Wielu ludzi ma problem z przeżywaniem żałoby. Ma problem ze śmiercią, która zawsze przychodzi nieproszona. – Chrześcijanie pierwszych wieków byli oswojeni ze śmiercią. Było jej znacznie więcej niż dziś, ludzie umierali młodo. Tylko że chrześcijanie pierwszych wieków żyli i umierali ze świadomością nieba. To jest pewien fenomen wczesnochrześcijański. Dla ówczesnych ludzi życie było tylko oczekiwaniem na wieczność. Niczym więcej. Poganie podziwiali chrześcijan i ich etykę, ale mówili, że są głupi, bo się nie boją śmierci – mówi patrolog ks. prof. Antoni Żurek. Dziś natomiast ludzie – pisze o tym Benedykt XVI – zatracili perspektywę eschatologiczną.

– Udało się nam oddzielić śmierć od życia. Kiedyś taki punkt odniesienia był czymś stałym w życiu. Dziś myśl o śmierci odkładamy zawsze na bok i na później. Młodzi patrzą na seniorów i myślą, że mają mnóstwo czasu – dodaje ks. Żurek. Śmierć zawsze przychodzi nieproszona.

Jest jedna nadzieja

Kiedyś tak nie było, a dziś zdarza się, że śmierć przychodząca po człowieka pogrąża całą jego rodzinę w rozpaczy. Z punktu wiedzenia ludzkiego żal, ból, smutek są czymś naturalnym. – Jeśli chodzi natomiast o płaszczyznę religijną, to rozpacz jest najpierw pytaniem o naszą wiarę. Czy my w ogóle wierzymy w życie wieczne? Bo nie wszyscy traktują życie po życiu poważnie – mówi Zbigniew Ciasto, lider wspólnoty Apostolskiego Dzieła Pomocy dla Czyśćca w tarnowskiej parafii pw. Miłosierdzia Bożego. Czasem, mimo dużej wiary, rozpacz wynika z tego, że nie wszyscy umierają pogodzeni ze światem i Bogiem. Trudno odchodzić po niezbyt kryształowym życiu.

– Jeżeli doświadczamy lęku przed śmiercią, lęku przed tym, co nieznane, przed czyśćcem, którego istnienie jest czymś pewnym i w dodatku optymistycznym, to jedyną odpowiedzią jest Jezus. On mówi „Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem, kto we Mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie”. W tym jest nasza nadzieja. Nie ma innej. Tylko Jezus – tłumaczy Zbigniew Ciasto.

Kto wierzy, żyć będzie   Grzegorz Brożek /Foto Gość

Grzegorz Brożek: Piąty rok z rzędu organizuje Ksiądz rekolekcje dla osób w żałobie. Jest coraz więcej chętnych. Czyżbyśmy nie umieli przeżywać żałoby?

Ks. Jerzy Smoleń: Generalna obserwacja jest taka, że istotnie nie jesteśmy nauczeni przeżywania żałoby. Nigdzie tego nie uczą. Nie jesteśmy przygotowani na ten fragment ludzkiego życia.

Śmierci nie unikniemy, ale może da się jakoś ominąć żałobę?

Żałoba jest czymś naturalnym, czymś, co trzeba przeżyć. Nie da się przeskoczyć od straty osoby bliskiej do życia nienaznaczonego w ogóle bólem. Ale też nie wolno żałoby przeżywać zbyt długo. Kulturowo przyjmuje się, że może trwać rok, jednak nie więcej. Bóg nie oczekuje od nas, żeby nasze życie było wielką męką, żałobą, żalem i bólem. Musimy się nauczyć żyć z żałobą, ale nie w żałobie. Przecież nie chodzi nigdy o to, żeby zapomnieć o zmarłym, ale o to, żeby pamięć o nim, nieraz bardzo żywa, nie paraliżowała naszego dziś. Nie wolno nam, w poszanowaniu daru życia, jaki mamy, pozostać w smutku, zgorzknieniu. Byłoby bardzo źle, gdyby to stało się po śmierci bliskiej osoby stylem naszego życia już na zawsze. Nie mówiąc o tym, że na pewnym etapie mogłoby prowadzić do depresji czy nerwic.

Czy często zdarza się, że ludzie przeżywają żałobę zewnętrznie pod wpływem opinii publicznej?

Ileż razy sami pytamy siebie: „a co ludzie powiedzą?”. Często uczymy się pewności siebie, a nie mamy pewności w sobie. Pewność siebie budujemy, bazując na opinii publicznej. Ona rośnie, kiedy inni mówią dobrze o nas, kiedy się podobamy, kiedy zachowujemy się tak, jak tego oczekują inni. To nie zawsze jest uczciwe. Tymczasem pewność w sobie pozwala nam zachować pewną wolność wewnętrzną: cokolwiek by ludzie powiedzieli i zrobili, to mam wewnętrzną wolność i świadomość tego, co robię. Świadomość tęsknoty za osobą, która odeszła, ale także świadomość tego, że nie mogę z życia uczynić żałoby.

Czy możemy jakoś oswajać śmierć?

Ona jest immanentnym elementem naszego życia. Trzeba widzieć tę perspektywę, mieć jej świadomość, w odniesieniu do siebie i bliskich osób. Nie znaczy to jednak wcale, że mamy nie cieszyć się życiem. Wręcz przeciwnie. Niestety, nie jest to łatwe, bo kultura współczesna hołubi młodość, produktywność, zdrowie, a nie jest nastawiona na osoby w chorobie, senioralnym wieku, przeżywające jesień życia. Śmierć jest w przestrzeni społecznej w zasadzie nieobecna, a realnie przecież tak pewna, jak nic innego.

TAGI: