Problem samoświadomości

O świeckich i o kobietach. Podwawelskie spory o kształt wiary, dzień drugi.

Problem samoświadomości

Drugi dzień krakowskiej konferencji „Podwawelskie spory o kształt wiary” to pytanie o rolę w Kościele osób świeckich i kobiet. Te dwie kategorie niekoniecznie się pokrywają, druga obejmuje przecież także siostry zakonne. Pytanie o rolę w Kościele bardzo szybko można było ująć nieco inaczej: kim jest w Kościele świecki? oraz: kim jest kobieta?

W części dotyczącej powołania świeckich powracał temat – problem negatywnej definicji. Świecki to – mówiąc najkrócej – nie-duchowny. Trzeba definicji - mówiono - która pozytywnie określi powołanie świeckiego. Jaki jest charyzmat świeckich? - pytano. Jaka jest jego podstawa? Duchowny ma sakrament święceń. Zakonnik lub szerzej osoba konsekrowana - złożone śluby. A świecki?

Definicję wprost podaje Sobór Watykański II w Konstytucji Lumen Gentium (pkt. 31). Istotnie, jest ona negatywna. „Pod nazwą świeckich rozumie się tutaj wszystkich wiernych chrześcijan nie będących członkami stanu kapłańskiego i stanu zakonnego prawnie ustanowionego w Kościele, mianowicie wiernych chrześcijan, którzy jako wcieleni przez chrzest w Chrystusa, ustanowieni jako Lud Boży i uczynieni na swój sposób uczestnikami kapłańskiego, prorockiego i królewskiego urzędu Chrystusowego, ze swej strony sprawują właściwe całemu ludowi chrześcijańskiemu posłannictwo w Kościele i w świecie.

Dalej Sobór mówi o posłaniu do świata, przyczynianiu się do jego uświęcenia i rozświetlaniu spraw doczesnych. Pytanie jednak szło dalej: czy Kościół jako instytucja jest dla świeckiego tylko miejscem, w którym on się formuje i karmi, czy też może mieć na niego wpływ? Jeśli tak, to jaki? Czy tylko w formie swoistej „zapchajdziury”, gdy brakuje kapłanów?

Jakie ma możliwości decydowania i ponoszenia odpowiedzialności?

Członkowie stanu kapłańskiego [...] z tytułu swego wyjątkowego powołania w sposób szczególny i niejako zawodowo przeznaczeni są do służby świętej – mówi dalej sobór. Istotnie. Eucharystia i kapłaństwo są zrośnięte w sposób nierozerwalny. Niemniej: nie wszystko w Kościele jest służbą świętą. Nie wszystko wymaga sakramentalnych święceń.

Czy problem polega na zdefiniowaniu, kim jest świecki, czy może tylko i aż na relacjach wewnątrz wspólnoty, jak sugerowano? Problem relacji z pewnością w jakiejś formie istnieje. Jest pozornie najłatwiejszy do przekroczenia, ale też mało jest rzeczy trwalszych niż zwyczaj. Nawet niczym nie uświęcony. Niemniej: gdyby to był problem relacji, chodziłoby tylko o nawrócenie. W sumie problem... niewielki.

Wydaje się jednak, że trzeba wrócić do pytania, kim jest świecki i co go tak naprawdę w Kościele konstytuuje i uzasadnia? Z czego wypływa jego posłannictwo w Kościele? Sobór mówi: z Chrztu świętego. Można ująć to szerzej: z Chrztu i Bierzmowania. Z mojej pełnej tożsamości chrześcijańskiej, z pełni darów Ducha Świętego, którego otrzymałam.

W moim najgłębszym przekonaniu i doświadczeniu nie trzeba nic więcej. Problem, by to dostrzec, leży być może w tym, że te dwa sakramenty są nam wspólne. Osobom świeckim, duchownym i konsekrowanym. One nie wyróżniają świeckich. Nie dają czegoś, co określałoby świeckich w opozycji do duchownych. Czegoś, co byłoby „tylko ich”.

Myślę, że nie znajdziemy czegoś „jeszcze większego”. Ale jednocześnie nie można umniejszać pełni, którą mamy. Ona najzupełniej wystarczy. Naszym zadaniem jako chrześcijan jest sprowadzać Boga na ziemię, we wszystkich miejscach i sytuacjach, w których jesteśmy. Niektórzy dzięki łasce sakramentalnej powołani są do szczególnej realizacji tego wezwania, do karmienia Kościoła Chrystusem, Jego Słowem i Ciałem. Bez tego pokarmu Kościół umiera. Ale obecność Boga w Kościele i świecie nie ogranicza się do Jego Słowa i Ciała...

Niezależnie od relacji, które mogą wyglądać różnie, tym co jest kluczowe jest nasza – świeckich – świadomość tego, kim jesteśmy. Tego, co nas zakotwicza i uzasadnia. Bez tego samo mówienie o relacjach nic nie pomoże i niczego nie zmieni.


Druga sesja dotyczyła tego, kim jest kobieta w Kościele: jak jest postrzegana, jak widzi się to, kim jest i jakie ma zadania.

Krótko już tylko podsumowując: wiele mówiono o tym, w jaki sposób kobieta jest opisywana i definiowana. Wiele z tych definicji, proponowanych przez wieki, było krzywdzących. Dzisiaj jest lepiej. Ale czy dobrze? Tu zdania są podzielone. Jednym definicje się podobają, innych bolą. A to tylko dokumenty. W praktyce bywa jeszcze trudniej.

To nie jest nieistotna teoria, ona przekłada się na wzajemne relacje.

W dyskusji wspomniano pozycję: „Ta druga. Obraz kobiety w nauczaniu Kościoła rzymskokatolickiego i w świadomości księży” Anny Szwed. Nie chcę tutaj przywoływać, za prelegentką, poszczególnych wypowiedzi. Zwróciły moją uwagę słowa: ta druga. Ta druga płeć.

Być może to jest dość proste: dla mężczyzn, którymi są autorzy kościelnych dokumentów, zawsze kobieta będzie „tą drugą”. Inną niż oni. To działa w obie strony, tyle że kobiety opisując „tych drugich” nie tworzą dokumentów, raczej teorie i mity, przekazywane z pokolenia na pokolenie. Być może wielu określeniom nie należy się dziwić, bo zwyczajnie wyrażają zaskoczenie odmiennością? Być może trzeba zatem zaproponowania takiego opisu ze strony kobiet? Ze środka, z doświadczenia?

Czy potrafimy opisać nasze własne doświadczenie siebie? Więcej: czy potrafimy pogodzić się z tym, że doświadczenie kobiety obok mnie może być skrajnie odmienne? Czy ma szansę wewnątrzkobiecy „dialog ekumeniczny”, prowadzący do opisania tego co wspólne w różnorodności? Czy będziemy się upierać, że każde jednostkowe przeżywanie kobiecości to wzorzec z Sevres? Trochę dużo wyszłoby tych wzorców...

Niestety, obserwacje w tym względzie są mało zachęcające.

Jesteśmy razem ludźmi. Jesteśmy - komplementarnie - mężczyznami i kobietami. Najchętniej pozostawiłabym ludziom sposób wyrażania i przeżywania własnej płciowości (uwaga: wyrażania i przeżywania, nie decydowania o tym, kim się jest!). Obawiam się jednak, że nagromadzenie stereotypów z jednej strony, a ideologii z drugiej do jakiegoś opisu, czym jest płeć, nas zmusi. Nawet jeśli więcej nas – ludzi – łączy niż różni...

TAGI: