Z otchłani

Marcin Jakimowicz

publikacja 16.11.2017 04:15

Założyciel, pisząc im w regule: „Kto by przyjął jedno takie dzieciątko w imię moje, Mnie przyjmuje”, doskonale wiedział, że Jezus opowiadał o malutkich dzieciach żydowskich. Potraktowały te słowa bardzo dosłownie. I choć miały nóż na gardle, uratowały kilkaset dzieci o „niedobrym wyglądzie”.

– Wciąż zgłaszają się do nas dzieci wojenne, szukające swoich śladów − wyjaśnia s. Teresa Antonietta Frącek. Tomasz Gołąb /Foto Gość – Wciąż zgłaszają się do nas dzieci wojenne, szukające swoich śladów − wyjaśnia s. Teresa Antonietta Frącek.

Malutka Ania z Sambora (tereny dzisiejszej Ukrainy) widziała rzeczy, których nie powinna była zobaczyć. Była świadkiem egzekucji rodziców. Jej ojciec na chwilę przed rozstrzelaniem krzyknął krótkie: „Uciekaj!”, i dziewczynka zaczęła biec ile sił w nogach. Choć padła za nią salwa, kula chybiła i nawet nie drasnęła dziewczynki. Wystraszona Ania załomotała do bram prowadzonego przez franciszkanki polskiego sierocińca i wykrztusiła do stojącej przy furcie s. Celiny Anieli Kędzierskiej, przełożonej klasztoru: „Bądź moją matką, nie mam już rodziców!”.

Półtora roku temu w czasie konferencji dialogu międzyreligijnego w Warszawie uczczono zakonnicę, z którą rozmawiało dziecko. Rok wcześniej odznaczono ją pośmiertnie medalem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata. W uroczystości wzięły udział nie tylko Siostry Franciszkanki Rodziny Maryi, ale i dwoje uratowanych dzieci: znaleziony w koszyku pod sierocińcem Jerzy Bander i Anna Henrietta Kretz-Daniszewska − dziewczynka z Sambora.

Pomoc = śmierć

Na mocy rozporządzenia, które 15 października 1941 r. wydał generalny gubernator Hans Frank, Żydzi opuszczający teren gett mieli być karani śmiercią. Identyczny wyrok czekał na tych, którzy ośmieliliby się udzielić im pomocy. Niemcy egzekwowali tę karę z całą bezwzględnością.

Warszawskie getto zostało założone przez Franka dokładnie rok wcześniej. Na terenie wynoszącym zaledwie 2,4 proc. powierzchni stolicy ściśnięto aż 450 tys. Żydów, czyli niemal 30 proc. populacji Warszawy. Po miesiącu od utworzenia getta otoczono je wysokim murem, który odtąd podzielił miasto na dwa światy. Z murem graniczył z obu stron pewien warszawski pałacyk. Mieszkały w nim zakonnice.

Budynek przy Żelaznej wybudował w 1807 r. Wojciech Bogusławski, pisarz i reżyser, okrzyknięty ojcem polskiego teatru. W 1862 właściciel pałacyku ks. Julian Feliński wraz z bratem, abp. Zygmuntem, założył tu szkołę i sierociniec, którymi opiekowało się powstałe pięć lat wcześniej w Petersburgu Zgromadzenie Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi. Charyzmatem nowego zakonu, założonego przez Zygmunta Szczęsnego Felińskiego, beatyfikowanego przez Jana Pawła II w czasie ostatniej pielgrzymki do Polski w 2002 r., a kanonizowanego przez Benedykta XVI w 2009 r., było ratowanie ubogich polskich dzieci w Imperium Rosyjskim. Założyciel w regule zanotował dwa cytaty z Ewangelii. Pierwszy przypominał o tym, że „Syn Człowieczy nie przyszedł, aby Mu służono, lecz żeby służyć” (Mk 10,45), drugi: „Kto by przyjął jedno takie dzieciątko w imię moje, Mnie przyjmuje” (Mt 18,5). W pałacyku przy ul. Żelaznej 97 mieści się do dziś dom generalny zgromadzenia.

Zła twarz, piękne oczy

W dniu rozpoczęcia II wojny światowej zgromadzenie liczyło 1120 sióstr modlących się w 160 domach zakonnych. Pracowały w 60 szkołach powszechnych, 58 ochronkach, 44 sierocińcach, 20 internatach, 17 zakładach opiekuńczych, 14 szpitalach i w 80 wiejskich przychodniach. Akcją ratowania Żydów kierowała ze Lwowa przełożona generalna zgromadzenia Ludwika Lisówna (1874–1944), a w Warszawie przełożona prowincjalna − Matylda Getter (1870–1968).

– Ile dzieci mogło się uratować w polskich klasztorach? Dotychczasowe obliczenia, podające, że w około 200 klasztorach zakonnice uratowały ponad 1500 dzieci żydowskich (por. Ewa Kurek, „Dzieci żydowskie w klasztorach”, Lublin 2001), są niekompletne i bardzo zaniżone. Wciąż zgłaszają się do nas dzieci wojenne, szukające swoich śladów − wyjaśnia pracująca w zakonnym archiwum s. Teresa Antonietta Frącek. – Siostry ukrywały dzieci żydowskie w sierocińcach. Ich usytuowanie w miejscach odosobnionych, w parku lub lesie, pozwalało na przyjęcie większej liczby żydowskich dzieci. Dom w Płudach miał ich 40, zakład Łomna – 26, a w dwóch domach w Aninie, liczących po 40 chłopców, aż połowę stanowiły dzieci żydowskie. Ukrywały się też w Białołęce, Brwinowie, Kostowcu, Międzylesiu, Pustelniku, Samborze i we Lwowie. W niewielkim domu w Izabelinie s. Bernarda Lemańska ukrywała aż 15 osób żydowskiego pochodzenia. Pamiętajmy, że dla uratowania jednego Żyda potrzeba było pomocy ze strony przynajmniej dziesięciu Polaków. Ukrywanie ich wymagało ogromnego wysiłku, ciągłej troski, nieustannego czuwania, pomocy wielu osób, i to w atmosferze terroru i ciągłego zagrożenia.

Matka Getter w chwili wybuchu wojny miała 69 lat. Najbliżsi wspominali jej wielką odwagę, roztropność, poświęcenie i kobiecą delikatność.

– Według Ireny Sendlerowej przyjmowała ona każde dziecko uratowane z getta, dlatego domy sióstr przepełnione były dziećmi żydowskimi – opowiada s. Antonietta. − Z relacji sióstr przebija przekonanie, że Opatrzność w specjalny sposób czuwała nad zgromadzeniem: żadna siostra nie zginęła za ukrywanie Żydów i mimo strasznego zniszczenia domów w 1944 r., poza jednym wypadkiem, nie zginęło żadne dziecko.

Siostry bardzo ryzykowały, a wychodząc na ulice, musiały tuszować paraliżujący je strach. Janina Kruszewska wspominała, że gdy miała przemycać w inne miejsce żydowskie dziecko, drżała z lęku. Gdy zwierzyła się przełożonej: „Matusiu, ja się strasznie boję! Na Dworcu Gdańskim są niemieckie kontrole”, usłyszała od matki Getter: „Zobacz, jakie to dziecko ma piękne, niewinne oczy”.

Boję się!

Ukrywana w domu dziecka w warszawskich Płudach Małgorzata Mirska-Acher opowiadała po latach o przełożonej placówki: „Matka Aniela Stawowiak była przez lata wojny dla mnie ostoją. Nigdy nie zapomnę, jak w momencie rewizji niemieckiej, gdy tak bardzo się bałam, położyła mi rękę na głowie i powiedziała: »W naszym domu, gdzie jest kaplica, nic ci się stać nie może«. Siła w jej głosie i piękne spojrzenie dodały mi otuchy”.

W jaki sposób dzieci trafiały za furtę? Co człowiek, to historia – można śmiało napisać. Maleńką trzyletnią dziewczynkę z hebrajskim tatuażem na ciele znaleziono w norze pod chodnikiem, czterolatka z getta wyniósł gestapowiec, któremu ojciec malucha słono za to zapłacił.

– Do zakładu Opatrzności Bożej w Warszawie dziewczynkę zamordowanych rodziców przywiózł rolnik spod Łowicza. Znalazły tu schronienie dwie inne dziewczynki, jedna po stracie rodziców błąkała się po polu i spała w psiej budzie, drugiej – ojciec otruł się, a matka pracowała dorywczo – opowiada s. Antonietta.

Mała Lila ze Lwowa wspominała po latach: „Nie zapomnę do końca życia tego momentu. Matka Getter była w małym ogródku na Hożej, zbliżyłam się do niej, powiedziałam, że nie mam gdzie się podziać, że jestem Żydówką, a więc wyjętą spod prawa, na co matka Getter mi odpowiedziała: »Dziecko moje, ktokolwiek przychodzi na nasze podwórze i prosi o pomoc, w imię Chrystusa nie wolno nam odmówić«”.

Otwarte niebo

Małgorzata Mirska wyprowadzona z getta i ukrywana przez wielu Polaków w końcu trafiła do sióstr na Hożą wraz z młodszą siostrą Irenką. Po latach wspominała: „Strasznie się bałam, ponieważ miałam okropny wygląd i »złą twarz«. Przechodząc przez furtę, miałam świadomość, że za nią rozstrzygnie się mój dramat: życie czy śmierć. Matka Matylda Getter spojrzała na nas i powiedziała: »Tak«. Wydawało mi się, że się niebiosa otworzyły przede mną”.

Siostry dbały o załatwienie żydowskim dzieciom nowych dokumentów i zaopatrzenie ich w nowe metryki urodzenia. Rozesłały wici, a do klasztorów trafiały metryki ze Lwowa, Grodna, Wadowic, Wilna, Wołkowyska i wielu parafii Warszawy.

Jak zasłaniało się „złą twarz”? Franciszkanki bandażowały dzieciom głowy, nakładały na oczy opatrunki, farbowały im włosy, kładły do szpitalnych łóżek, a w czasie kontroli ukrywały. Tak było we Lwowie przy ul. Kurkowej, gdzie jedna z dziewczynek schowana w beczce miała w czasie kontroli udawać niemowę.

W czasie rewizji Żydówki przebierano w zakonne habity. W Puźniakach siostry uczyniły tak z ukrywającą się u nich aptekarką z Buczacza. Stanęła jako siódma w rzędzie zakonnic. Zamarła z przerażenia, gdy Niemcy zaczęli sprawdzać siostrom dokumenty. Stojąca na końcu Żydówka nie miała żadnych papierów. Dziwnym trafem Niemcy zerknęli na dowody sześciu franciszkanek i zrezygnowali ze sprawdzenia tożsamości ostatniej. Siostry potraktowały to jako wyraźny znak z nieba.

Każdego dnia zapewniały żydowskim podopiecznym nie tylko dach nad głową, ale i solidne wykształcenie. Dzieci chodziły do szkół prowadzonych przez siostry, a franciszkanki – wbrew opiniom, które łatwo dziś usłyszeć w czasie telewizyjnych debat – nie dążyły do tego, by wykorzystując sytuację, przeciągnąć podopiecznych na chrześcijańską stronę. Wychowankowie matki Getter opowiadali o ogromnym szacunku, jaki franciszkanka żywiła do religii i zwyczajów żydowskich. Jedna z nich napisała: „Któregoś dnia Matusia Getter ofiarowała mi maleńki medalion, mówiąc: »Ja wiem, że ty w to nie wierzysz, to nic nie szkodzi, bo ja w to wierzę, trzymaj go przy sobie«. Mam go jeszcze do dzisiaj…”.

– Kiedy po wojnie rodzina zabierała ostatnią dziewczynkę z zakładu „Jutrzenka” i chciała zapłacić za jej ukrywanie, przełożona s. Helena Dobiecka powiedziała krótko: „Ludzkiego życia nie opłacą pieniądze” – opowiada s. Antonietta. – Gdy Janka Ronis (w czasie okupacji ukrywająca się jako Janina Glińska) po 60 latach odnalazła zakonnice, które uratowały jej życie we Lwowie, napisała: „Oszalałam z radości, bo zamknęło się wreszcie koło mojego życia. Żyję dzięki wam!”.

Siostry na medal

Dokładnie przed 20 laty w „Lochame ha-Geta’ot” – słynnym kibucu założonym w 1949 r. przez Żydów ocalałych z Holocaustu, w tym powstańców gett warszawskiego i wileńskiego, odbyło się pierwsze światowe spotkanie „dzieci klasztorów” – ludzi uratowanych od zagłady przez siostry zakonne. Franciszkanki Rodziny Maryi reprezentowały dwie siostry.

„Matylda Getter, która nas łączy, należy do tych wspaniałych i szlachetnych postaci, nie tylko narodu polskiego, ale całej ludzkości – pisał o tym wydarzeniu prof. Benek Sharonim z Tel-Itzhag. – Wątpię, a nawet jestem pewny, że ja na jej miejscu nie mógłbym tego zrobić w tym okropnym okresie, gdy życie toczyło się na dnie piekła”.

Choć Rzeczpospolita, zwana przez wieki „paradisus Iudaeorum”, czyli rajem dla Żydów, stała się jedynym krajem w Europie, w którym za pomoc w ich ratowaniu płaciło się śmiercią, to właśnie Polacy stanowią największą grupę pośród Sprawiedliwych wśród Narodów Świata. To krótkie jednozdaniowe przypomnienie dla przyzwyczajonych do narracji „Pokłosia” i modnej w środowiskach lewicowych śpiewki o naszym wyssanym z mlekiem matki antysemityzmie.

Oskar Schindler i Irena Sendlerowa doczekali się fabularnych filmów. O Franciszkankach Rodziny Maryi, które ochroniły przed śmiercią 750 osób pochodzenia żydowskiego, wciąż wie niewiele osób. Uratowały życie 500 dzieciom i młodzieży oraz około 250 osobom dorosłym. Siostry, które ukrywały żydowskie dzieci w swych klasztorach, ochronkach i sierocińcach, otrzymały przed miesiącem odznaczenia im. Antoniny i Jana Żabińskich, przyznawane Polakom, którzy ratowali Żydów w czasie II wojny światowej, przez organizację „From the Depths” (Z Otchłani).

Przed ośmiu laty Narodowy Bank Polski na swych monetach uhonorował trzy kobiety szczególnie zasłużone w akcji ratowania Żydów. Obok Ireny Sendlerowej i Zofii Kossak w gronie tym znalazła się franciszkanka Matylda Getter, odznaczona w 1985 r. pośmiertnie medalem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata.