Jestem w kapłaństwie szczęśliwy

Krzysztof Król

publikacja 03.11.2017 04:45

70 lat diecezjalnego seminarium to wiele wyjątkowych kapłańskich historii. Dziś przedstawiamy jedną z nich.

Ks. Zdzisław Chlewiński mieszka w Wyższym Seminarium Duchownym, gdzie jest pod stałą opieką medyczną (zdjęcie wykonane 10 lat temu). Krzysztof Król /Foto Gość Ks. Zdzisław Chlewiński mieszka w Wyższym Seminarium Duchownym, gdzie jest pod stałą opieką medyczną (zdjęcie wykonane 10 lat temu).

Światowej klasy psycholog, którego specjalnością są procesy poznawcze i psychologia eksperymentalna, jest przede wszystkim pełnym prostoty ewangelicznej kapłanem. Mowa o ks. Zdzisławie Chlewińskim.

Wileńszczyzna, okupacja i komunizm

Wszystko zaczęło się w 1929 roku na Wileńszczyźnie. W metryce urodzenia ks. Zdzisława Chlewińskiego widnieje miejscowość Waldkowo, choć w rzeczywistości jej nie ma i nigdy nie było. – Mieszkałem na fermie k. Święcian, której rodzice chcieli nadać nazwę Waldkowo. Ostatecznie nie zrobili jednak tego oficjalnie, a później ich posiadłość została administracyjnie włączona do miasta. Tam się wychowałem, chodziłem do szkoły i tam przeżyłem wojnę – opowiadał ks. Chlewiński podczas wywiadu przed 10 laty. – Za czasów okupacji niemieckiej był lęk, że mogą zabić człowieka, tzn. było ciągłe niebezpieczeństwo akcji odwetowych i egzekucji – dodał.

Jedno ze wspomnień wojennych wiąże się z lipcem 1944 roku, kiedy cofał się front. – Zaczęły walić armaty. Ojciec był sparaliżowany i został z bratem w domu, a ja z mamą schroniliśmy się z wieloma mieszkańcami na polu żyta, półtora kilometra od domu. Leżeliśmy tam cały dzień, a nad nami śmigały pociski armatnie. Myślałem, że nie będę żył. Modliłem się i przygotowywałem na śmierć. Koło moich nóg leżała dziewczynka. Między jej głowę a moje stopy spadł kawał armatniej kuli. Nie zranił nas. Dopiero wieczorem wszystko ucichło. Na szczęście ojcu i bratu także się nic nie stało – wspominał kapłan.

Po wojnie także nie było łatwo. Jak podkreślił ks. Chlewiński, największym zagrożeniem było upodlenie człowieka. – Po trzech latach kapłaństwa miałem możliwość wyjazdu na studia do Rzymu, ale władza ludowa nie dała mi paszportu. W uzasadnieniu podali paragraf czwarty: „ze względu na bezpieczeństwo kraju i inne”. Wtedy biskup zasugerował, żebym poszedł na KUL. Dopiero w 1967 roku wyjechałem w celach naukowych do USA. Wcześniej cały czas odmawiano wydania mi paszportu. Pamiętam, że podczas jednej z rozmów mówili, że mogą pomóc, ale za „coś”. Nigdy na nic się nie zgodziłem – mówił ks. Chlewiński.

Metadecyzja

Kapłan pochodzący z Wileńszczyzny wstąpił do seminarium w 1949 roku.

– Tam moja wizja kapłaństwa nie zmieniła się, ale pogłębiła intelektualnie. Inspirujące były dla mnie wykłady z filozofii ks. Gerarda Dogiela. To był erudyta wielkiej klasy. Zawsze mówił bez żadnej kartki i piękną polszczyzną. Miałem także świetnego wykładowcę biblistyki ks. Józefa Wiejaczkę. Może nie był najlepszym mówcą, ponieważ się jąkał, ale to nic nie przeszkadzało. Zawsze czekałem na jego środowe zajęcia. Ciekawe wykłady mieli także drugi biblista ks. Franciszek Myszka oraz ks. Jan Kuś z prawa kanonicznego. Przyznam się, że nie przepadałem za prawem, ale on, człowiek o szerokich horyzontach i o takim sposobie bycia, uczył otwartego i życzliwego podejścia do ludzi. Bardzo to sobie ceniłem. Wiele zawdzięczam także mojemu ojcu duchownemu, ks. Izydorowi Zdzieble, który nie był typem intelektualisty, ale za to człowiekiem głęboko wierzącym, szczerym, życzliwym, umiał innych słuchać i rozumieć.

Święcenia przyjął w 1954 roku w Gorzowie Wlkp. z rąk bp. Herberta Bednorza. Później został wikariuszem w katedrze gorzowskiej. Proboszczem i dziekanem był wtedy ks. Józef Czapran. – To był bardzo dobry człowiek. Pracowałem tam trzy lata i bardzo mile wspominam swoje wikariuszowskie obowiązki. Parafia to był mój drugi uniwersytet. Najbardziej byłem zaskoczony, gdy do mnie, młodego księdza, przychodzili ludzie dużo starsi i bardziej wykształceni i chcieli rozmawiać ze mną o swoich życiowych problemach. Szukali u mnie pomocy. Bardzo wiele zawdzięczam spotkaniom ze świeckimi i duchownymi, którzy nauczyli mnie, jak być chrześcijaninem i księdzem. Bez takich spotkań moje rozumienie życia byłoby na pewno uboższe – podkreślił kapłan.

Ks. Chlewiński nigdy nie miał wątpliwości, że podjął dobrą decyzję, wybierając kapłaństwo. Mówił w wywiadzie: „Jestem szczęśliwy w kapłaństwie”. Zapytany o rady dla młodych księży, odpowiedział: – Trzeba się z kapłaństwem zidentyfikować. Zaakceptować wybór, którego się dokonało. Jest to metadecyzja, jak mówią psychologowie, która wyznacza różne późniejsze decyzje. Ludzie w małżeństwie także ślubują wierność. Ksiądz nie jest tu kimś szczególnym. Przecież żona może stać się mało atrakcyjna czy ulec chorobie psychicznej. Ale mąż ślubuje być jej wierny do końca. Byłby łotrem i człowiekiem nieuczciwym, gdyby ją w takiej sytuacji porzucił.

O podobną uczciwość chodzi w kapłaństwie. Przecież nie każda decyzja biskupa musi mi się podobać, ale pozostaję wierny temu, co przyrzekałem.