Miłosierny upomina

ks. Tomasz Jaklewicz

publikacja 06.10.2017 04:45

Chrześcijanin nie może milczeć w obliczu grzechu. Braterskie upomnienie to przejaw miłosierdzia wobec grzesznika.

Pomnik św. Jana Vianneya w Ars. Był wzorem  dobrego pasterza, bo wymagał od siebie i od innych. jakub szymczuk /foto gość Pomnik św. Jana Vianneya w Ars. Był wzorem dobrego pasterza, bo wymagał od siebie i od innych.

Upomnienie braterskie – to chrześcijańska klasyka, jeden z siedmiu katechizmowych uczynków miłosierdzia względem duszy. Mówi się, że klasyka nigdy się nie starzeje, a jednak ten ważny aspekt posługi miłosierdzia wydaje się dziś mocno zapomniany, także w Kościele. Liberalna kultura wtłoczyła nam do głów pseudodogmaty politycznej poprawności typu: „żyj i pozwól żyć innym”, „nie wtrącaj się w cudze sprawy”, „każdy ma prawo żyć jak chce”, „żyj w zgodzie z sobą” itd. Chrześcijanin nie może jednak kupować bezkrytycznie tego typu haseł. Po pierwsze dlatego, że wolność jednostki nie jest absolutem, nie może być bożkiem. Po drugie dlatego, że miłość jest większą wartością niż wolność. Nie możemy w imię wolności patrzeć obojętnie na innych. Żyjemy dla siebie nawzajem, jesteśmy sobie powierzeni. „Jesteś stróżem swego brata” (por. Rdz 9,4).

Chrześcijanin ma obowiązek dostrzegania obok siebie człowieka doświadczającego nędzy. W przypadku biedy materialnej ta sprawa nie budzi kontrowersji. Inaczej jest w przypadku biedy duchowej. A przecież i tej nie brakuje, także, a może przede wszystkim, wśród bogatych materialnie. Napomnienie jest czynem miłosierdzia, konkretną formą troski o człowieka. Celem zwrócenia komuś uwagi jest, jak mówi sam Pan Jezus, „pozyskanie brata”, czyli wyrwanie go ze szpon zła i skierowanie w stronę dobra, czyli nawrócenie. Ostatecznie chodzi o jego zbawienie, o wieczność.

Dlaczego boimy się upominać?

Powodów lęku przed napominaniem innych jest wiele. Zacznijmy od pojęcia tolerancji. To jeden z najbardziej rozpowszechnionych i zarazem szkodliwych dzisiejszych mitów. Nawiasem mówiąc, ci, którzy najgłośniej krzyczą o tolerancji, mają zwykle na myśli tolerowanie tylko tych, którzy myślą jak oni. W demokratycznej Francji nie dość, że wolno zabijać dzieci w łonie matek, to w dodatku państwo zakazało nawet ostrzegać je poprzez zwykłą informację w internecie, by nie popełniały tej zbrodni. W imię tolerancji nie można godzić się na zło, nie można milczeć, gdy ktoś brnie w grzech. Chrześcijaństwo głosi miłość, która oznacza odpowiedzialność za innych, czyli reagowanie, gdy mój bliźni wchodzi na drogę ku duchowej śmierci. Dodajmy, że upomnienie braterskie nie jest jakimś specyficznie chrześcijańskim wynalazkiem. Starożytni filozofowie, dla których ideałem było cnotliwe, szlachetne, sensowne życie, głosili, że upomnienie to naturalny obowiązek płynący z miłości.

Dziś upominanie łatwo jest uznawane za zamach na wolność jednostki, bezpodstawną ingerencję w cudze życie czy moralizatorstwo. Upomnienie jest jeszcze jako tako tolerowane, gdy upomina się kogoś, kto szkodzi innym. Ale jeśli mamy do czynienia ze szkodzeniem tylko sobie, to najczęstszą reakcją bywa dystansowanie się: „to nie moja sprawa”; „jest dorosły”; „nie będę się wtrącać”; „wie, co robi” itd.”. No właśnie, sęk w tym, że często nie wie, co robi, i trzeba mu to uświadomić. Ostrzeżenie ślepca, który zmierza ku przepaści i tego nie widzi, nie jest zamachem na jego życie i jego prawa, ale ratowaniem mu życia. Upomnienie bliźniego nie jest zamachem na jego wolność, przeciwnie, służy jego wolności, ponieważ otwiera mu oczy na prawdę, której on nie widzi w danym momencie (np. z powodu osłabienia umysłu przez namiętność, zawiść, gniew czy inne emocje). Upomnienie nie jest formą przymusu, jest apelem do wolności drugiego, do jego sumienia, do jego odpowiedzialności. Upomnienie służy wolności, nie jest zamachem na nią.

Innym powodem lęku przed napomnieniem braterskim jest subiektywizm etyczny. To pogląd, który można streścić tak: „Co dla mnie jest dobre, niekoniecznie musi być dobre dla ciebie. Co dla mnie jest złe, niekoniecznie musi być złe dla ciebie”. Owszem, indywidualne okoliczności danego czynu lub intencje jego sprawcy wpływają na moralną ocenę postępowania, zwiększają lub zmniejszają winę. Ale istota czynu pozostaje niezmienna. Pewne czyny są zawsze „wewnętrznie” złe. Kłamstwo jest kłamstwem, kradzież kradzieżą, cudzołóstwo cudzołóstwem itd. Istnieje linia oddzielająca dobro i zło. Indywidualne podejście do człowieka nie oznacza rezygnacji z jego napominania, jeśli zszedł na złą drogę. Na jakiej podstawie uznajemy słuszność działania wymiaru sprawiedliwości? Sądy wydają wyroki na podstawie praw stanowionych przez parlament, ale zabójstwo nie dlatego jest złe, że tak zapisano w Kodeksie karnym, ale jest złe po prostu dlatego, że zabijanie jest złem. Napomnienie braterskie jest, owszem, pewną formą „osądu” bliźniego. Jest braterskim przywołaniem kogoś do porządku. Do porządku moralnego, który obowiązuje wszystkich i zawsze. Jeśli widzę, że ktoś pijany siada za kierownicą, nie mogę milczeć, muszę go upomnieć. I nie potrzebuję się odwoływać do przepisów prawa, wystarczy zdrowy rozsądek. To czyn ratujący życie jemu i innym.

Jest także powód psychologiczny, który często powstrzymuje nas od upomnienia. Myślimy często tak: „Skoro sam jestem grzesznikiem, to jakie właściwie mam prawo, by upominać innych, a może sam jestem gorszy od niego”. Media nagłośniły słowa papieża Franciszka: „Kimże ja jestem, by osądzać?” w odniesieniu do homoseksualisty. Nadały mu jednak fałszywy sens, jakoby nie należało dokonywać moralnej oceny cudzego postępowania. To prawda, że papież mocno akcentuje miłosierdzie wobec grzeszników, ale przecież równie często mówi o konieczności rozeznawania. A czym jest rozeznawanie jak nie oceną człowieka w świetle niezmiennych moralnych zasad, Dekalogu, przykazań kościelnych itd. Ojciec Święty nierzadko sam stosuje napomnienie, np. często po bratersku upomina księży czy polityków.

Kościół jest wspólnotą grzeszników, którzy pomagają sobie wzajemnie, by pokonać grzech. Czasem ktoś cytuje słowa Jezusa: „Kto jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci kamień”, i powiada: „Ja nie będę rzucać kamieniami w nikogo”. To manipulacja, zresztą dość wygodna, bo dająca usprawiedliwienie dla własnej obojętności. Upominanie nie jest potępianiem kogokolwiek ani wywyższaniem się, nie jest zabawą w Boga. Jest aktem miłosierdzia. Nie jest rzucaniem kamieniami, ale podawaniem koła ratunkowego tonącemu. Jest wypełnieniem bardzo czytelnego nakazu Ewangelii: „Gdy brat twój zgrzeszy, idź i upomnij go”. Oczywiście nieco inną kwestią jest to, jak to się robi. O czym za chwilę.

Upominajmy siebie nawzajem

Moralny obowiązek upominania grzeszących jest sformułowany wprost w Piśmie Świętym, i to wielokrotnie. „Nie będziesz żywił w sercu nienawiści do brata. Będziesz upominał bliźniego, aby nie zaciągnąć winy z jego powodu” – czytamy w Księdze Kapłańskiej (19,17). Pan Jezus nie znosi tego nakazu. Wprowadza zasadę stopniowania upomnienia: najpierw w cztery oczy, potem przy świadkach. Wreszcie, gdy to nie skutkuje, należy powiadomić wspólnotę Kościoła. „A jeśli nawet Kościoła nie usłucha, niech ci będzie jak poganin i celnik!” (Mt 18,17).

Przy interpretacji tych słów warto zwrócić uwagę na bezpośredni kontekst. Otóż zaraz przed fragmentem o upominaniu czytamy o pasterzu szukającym zagubionej owcy. Wiersz 14. brzmi: „Tak też nie jest wolą Ojca waszego, który jest w niebie, żeby zginęło jedno z tych małych”. Z kolei w wierszach następujących po interesującym nas fragmencie mowa jest o obowiązku przebaczenia aż 77 razy. Tak więc upomnienie braterskie jest formą poszukiwania zagubionego. Nie jest też odmową przebaczenia, ale wezwaniem człowieka do tego, aby uznał grzech i był gotów przyjąć przebaczenie Boże i ludzkie. Kościół, stosując w nadzwyczajnych sytuacjach karę ekskomuniki, czyli wykluczenia grzesznika ze wspólnoty, ma zawsze na uwadze jego dobro. Kara ma cel naprawczy, jest radykalnym wezwaniem do nawrócenia.

Prorocy w Starym Testamencie często napominali lud Izraela i jego władców. Upominanie jest w istocie formą proroctwa. Prorok to ktoś, kto w imieniu Boga interpretuje świat, więc także w Jego imieniu poucza i napomina. Prorok Natan napominał Dawida po jego grzechu z Batszebą i zabiciu jej męża. Jonasz upominał grzeszną Niniwę. „O ileż lepiej jest upomnieć, niż trwać w gniewie” – przypomina mędrzec Syrach (20,1–2). Sam Pan Jezus napominał w mocnych słowach faryzeuszy i uczonych w Piśmie. W listach św. Pawła znajdziemy także wiele przykładów napomnień i wezwania przełożonych kościelnych do napominania. Kilka przykładów: „Gdyby komuś przydarzył się jakiś upadek, wy, którzy pozostajecie pod działaniem Ducha, w duchu łagodności sprowadźcie takiego na właściwą drogę” (Ga 6,1). „Bracia, jestem co do was przekonany, że pełni jesteście szlachetnych uczuć, ubogaceni wszelką wiedzą, zdolni do udzielania sobie wzajemnie upomnień” (Rz 15,14). „Z wszelką mądrością nauczajcie i napominajcie samych siebie” (Ef 5,13). „Prosimy was, bracia, upominajcie niekarnych, pocieszajcie małodusznych, przygarniajcie słabych, a dla wszystkich bądźcie cierpliwi!” (1 Tes 5,14).

Podobnych sformułowań zachęty do napominania jest więcej (1 Tm 5,20; ­2 Tm 4,2; Tt 1,13; Tt 2,15). Świętemu Pawłowi zdarzyło się upomnieć św. Piotra, gdy ten zachowywał się dwulicowo. Bywa więc i tak, że również przełożony potrzebuje napomnienia. Dobrą pointą tych biblijnych wskazówek może być zdanie z Listu do Hebrajczyków: „Wszelkie karcenie na razie nie wydaje się radosne, ale smutne, potem jednak przynosi tym, którzy go doświadczyli, błogi plon sprawiedliwości” (Hbr 12,11).

Upominać, ale kogo i jak?

Kto kogo ma prawo, a nawet obowiązek upominać? Zasada jest taka: im bardziej kogoś kocham, tym bardziej za niego odpowiadam i tym większe mam prawo i obowiązek upomnienia. Milczenie w sytuacji, gdy bliski mi człowiek czyni zło, prowadzi do osłabienia lub wręcz zniszczenia tej więzi.

Upominanie powinno mieć miejsce w małżeństwie i w rodzinie. Rodzice powinni napominać swoje dzieci. Unikanie karcenia, by nie narażać dziecka na stres, to prosta droga do wychowawczej katastrofy. Oczywiście zawsze jest pytanie, jak robić to mądrze, czyli z miłością i skutecznie. Nie ma chyba jednej cudownej recepty. Na pewno trzeba mieć pod kontrolą własne negatywne emocje (choć chyba nawet świętemu nie zawsze to się udaje). Na pewno nie wolno upokarzać karconego. Ale nie można też uwierzyć w to, że dziecko jest z natury dobre i samo wie, co mu wolno, a czego nie. Dziecko jest z natury egoistyczne, chce wszystkiego dla siebie. Wychowanie to właśnie system korekty tego „naturalnego” egoizmu (skutki grzechu pierworodnego). Jasne, że nie wychowuje się przez same tylko upomnienia. Miłość i prawda muszą iść w parze.

Sprawa staje się trudniejsza, gdy dzieci są już dorosłe. Wielu rodziców boryka się z problemem, jak reagować, gdy dorosłe już dziecko decyduje się na życie z tzw. partnerem bez ślubu lub przestaje chodzić do kościoła. Upominać czy milczeć? Miłość i prawda muszą iść w parze. Ta zasada obowiązuje. Rodzice zawsze mają prawo i obowiązek napominania swoich dzieci, także dorosłych. Chodzi o jasny sygnał: „Kocham cię, bo jesteś moim dzieckiem i zawsze będę kochać, i właśnie dlatego muszę ci powiedzieć, że twoje zachowanie jest grzeszne, że szkodzisz sobie i innym. To mnie boli, tego nie mogę akceptować”. Trzeba liczyć się z faktem, że nie każde upomnienie zostanie przyjęte. Pociechą jest to, że Bóg ma ten sam problem na większą skalę z każdym z nas.

Bywa i tak, że dziecko powinno upomnieć ojca lub matkę. Duszpasterze napominają owce, ale nieraz i pasterzowi potrzebne jest napomnienie ze strony owiec.

Jak upominać? Rozumnie i z miłością. Warto starannie dobierać słowa i znaleźć właściwy moment. Warto unikać ogólnych sformułowań typu „zawsze się spóźniasz” albo „jesteś kłamcą”. Takie właśnie ogólne zdania, w których padają słowa „zawsze” czy „nigdy”, są na ogół nieprawdziwe i zazwyczaj nieskuteczne. Ogólniki zamykają karconego na przyjęcie krytyki. Lepiej jest nazywać sprawy po imieniu, bardzo konkretnie powiedzieć, jakie zło dostrzegamy w czyimś postępowaniu, zastrzegając, że możemy nie znać wszystkich okoliczności czy intencji. Nieraz chętnie i z detalami opowiadamy o grzechach innych, ale za ich plecami. Miłość wymaga, by powiedzieć to bliźniemu w oczy.

Upominanie jest po ludzku bardzo trudne dla obu stron. Upominający naraża się bowiem na utratę sympatii czy przyjaźni. Ryzykuje, że usłyszy: „ty nie jesteś lepszy” albo „ty mnie nie kochasz”, „ty nie rozumiesz”. To normalne reakcje obronne. Nikt nie lubi być upominanym, bo jest to moment upokarzający, bolesny, zmuszający do zmiany. Ale braterskie upomnienie jest nieodzowne dla rozwoju człowieka. Jest czymś niezbędnym w wychowaniu, w rodzinie, w szkole i w Kościele. Jest także miarą autentyczności ludzkiej relacji. Jest posługą miłosierdzia.