Szkoła życia

ks. Zbigniew Wielgosz

publikacja 09.10.2017 04:45

Są przy ołtarzu nawet kilkanaście lat. Ich wytrwałość jest godna podziwu i naśladowania.

– Służba przy ołtarzu to szkoła życia – mówią ceremoniarze  z par. św. Pawła w Bochni. ks. Zbigniew Wielgosz /FOTO GOŚĆ – Służba przy ołtarzu to szkoła życia – mówią ceremoniarze z par. św. Pawła w Bochni.

Rozpoczął się kolejny okres formacji Liturgicznej Służby Ołtarza. Ceremoniarze z całej diecezji świętowali także jubileusz powstania szkoły, która przygotowała ich do pełnienia ważnych zadań podczas liturgii. Najliczniejsza grupa chłopaków, którzy przeszli przez szkołę ceremoniarzy, jest w par. pw. św. Pawła w Bochni. Skończyło ją aż 39 z nich, mimo że wymaga to co najmniej kilku lat…

Co oni tam robią?

Maksymilian Truś (19 lat, student, w LSO od 10 lat). – Fascynowało mnie to, co ministranci robią przy ołtarzu, podziwiałem starszych, którzy wertowali mszał. Byłem aspirantem, ministrantem, lektorem, a dopełnieniem całej formacji była szkoła ceremoniarza – opowiada.

Maciek Ostrowski (18 lat, w LSO od 9 lat) pomyślał z kolegą w II klasie podstawówki, że fajnie byłoby stanąć przy ołtarzu, spróbować swoich sił. – Z mojego rocznika było aż 19 chłopaków, którzy zostali ministrantami. Z pewnością zachętą było i to, że mój brat był w LSO – mówi chłopak.

Razem z nim do LSO zapisał się Michał Wełna (18 lat, w służbie od 9 lat). Od zawsze podziwiał starszych kolegów, a szczególnie ceremoniarzy. – Nosili takie dziwne medaliony, wtedy nie wiedziałem, że to są krzyże. Nawet postawiłem sobie za cel to, żeby taki krzyż zdobyć, nie wiedząc, że to droga na wiele lat – śmieje się.

– Zwykle stałem na Mszy św. Z początku myślałem, że zostanę ministrantem, bo będę mógł sobie usiąść. Jednak od momentu, kiedy zacząłem służyć, odkryłem głębszy sens bycia w kościele – mówi Maciek Nowak (16 lat, w LSO od I Komunii św., świeżo upieczony ceremoniarz).

Paweł Ostrowski (III rok studiów) służy przy ołtarzu już kilkanaście lat. – Niewielu moich rówieśników poszło na ministranta, więc na początku nie było lekko, ale potem stres minął – wspomina początki.

Kto ich przyprowadził?

Z pewnością nie byłoby ich przy ołtarzu, gdyby nie rodzice.

– Mój tato był ministrantem i kiedy ja chciałem nim zostać, ucieszył się – wspomina Michał Wełna.

– A ja nigdy nie chciałem zostać ministrantem czy lektorem – wtrąca się do rozmowy Wojtek Kłusek (17 lat, w LSO od 9 lat). – Wolałem bawić się z kolegami, kościół niespecjalnie mnie interesował. Kiedy przyszła I Komunia św., rodzice powiedzieli mi, że zapisali mnie na ministranta. Buntowałem się. Przez miesiąc trwała ta walka – wspomina Wojtek. W pozostaniu przy ołtarzu pomógł mu kolega Przemek, bo tylko on zapisał się z jego klasy. – Dzięki niemu poszedłem na pierwszą zbiórkę. Nie wiedziałem, co ja tam robię, aż zaczęły się ćwiczenia i służenie. Dopiero wówczas zaczęło mnie to interesować – mówi chłopak.

Największy wpływ na chłopaków mieli koledzy. – Kiedy wyrastałem już z ministranckiej komży, wahałem się, czy zostać. Koledzy zachęcili mnie do dalszej służby, bo będzie fajnie, rozwinę się, coś osiągnę – wspomina Michał Wełna.

Najkrócej w LSO, bo zaledwie dwa lata, jest Damian Wojtoń. Z kolegą Wojtkiem pojechał na oazę dla niepełnosprawnych i tam Wojtek zaproponował mu pomoc w służeniu do Mszy św. Po pewnym czasie Damian stwierdził, że chce to robić częściej, w swojej parafii. – Liturgia zaczęła mnie coraz bardziej interesować. Znalazłem przy ołtarzu swoje miejsce – mówi.

Chłopcy nie zostaliby ministrantami i nie trwaliby przy ołtarzu tyle lat, gdyby nie księża. – Bardzo sobie cenimy znajomość z nimi, rozmowy „na naszym poziomie”, życzliwość, chęć współpracy – podkreślają.

Formacja ducha

Należenie do LSO ma swoje cele. – Najpierw celem było to, żeby wszystko robić perfekcyjnie, bez zwracania uwagi na stronę duchową służby przy ołtarzu. Ale to mnie przyciągnęło do liturgii – podkreśla Wojtek.

– Dla chłopaka różne czynności przy ołtarzu były wyzwaniem i zadaniem, coś się robiło, działało – mówi Maciek.

Z biegiem czasu ministranci stawali się coraz dojrzalsi. – Bardzo lubiłem chodzić na wieczorną Mszę św. niedzielną w sobotę, bo niewielu akurat chciało na niej służyć. Wiadomo, trwa dłużej, a w niedzielę i tak trzeba będzie przyjść. Ale ja chodziłem – przez 10 lat. Nauczyłem się lepiej przeżywać liturgię – podkreśla Paweł. I rozumieć wszystkie gesty czy postawy.

– Nie liczy się tylko „techniczna” strona służenia, ale to, że jest się tak blisko Boga – podkreśla Damian.

Jako przełom w duchowej formacji Wojtek i Maciek wspominają dni skupienia dla ministrantów w domu rekolekcyjnym w Ciężkowicach. – Zobaczyłem, jak potężne jest grono osób, które służą. Pierwsze to życie duchowe, modlitwa, ale za tym idzie bycie dobrym, obowiązkowym, spostrzegawczym, a także umiejętność reagowania na różne stresujące sytuacje – mówi Wojtek.

– Była tam modlitwa, ćwiczenia liturgiczne, nauka dyscypliny, kiedy się nie przestrzega ciszy nocnej. To uczyło dobrego zachowania, dyscypliny wewnętrznej – wspomina Maciek.

Same plusy

Pierwsze doświadczenie chłopaków to poznanie hierarchii, nauczenie się szacunku do starszych i poznanie swojego miejsca w grupie.

– Służba nie tylko daje wiedzę, umiejętności, ale przede wszystkim wychowuje. Pomaga w utrzymaniu samodyscypliny, uczy szacunku do innych osób, współpracy w zespole. Bardzo wielu ceremoniarzy działa prospołecznie, proobywatelsko. Służba pomaga też rozpoznać swoją drogę życiową, odkryć powołanie. Należenie do LSO pozwoliło mi poznać bardzo wielu ludzi, nauczyło współpracy. Nabrałem większej odwagi do wystąpień publicznych, do zaangażowania się w działalność społeczną. Nie miałbym tyle odwagi, gdyby nie posługa przy ołtarzu – mówi Maksymilian.

– I ja nie boję się stawać przed kolegami na studiach, by przedstawić im jakąś prezentację – dodaje Paweł.

LSO to także szkoła dobrego wychowania, z biegiem lat rozwija się kultura osobista. Co jeszcze podkreślają chłopaki? Czują się po prostu nieswojo, kiedy nie służą. A do jakiego ideału dążą?

– Ceremoniarz musi być jak powietrze, niewidoczny i zarazem niezbędny – mówi Maksymilian.

Promieniowanie

– LSO to bardzo dobra inwestycja w człowieka – podkreśla ks. prał. Jan Nowakowski, proboszcz par. św. Pawła w Bochni. Chłopcy są bardzo dużą pomocą duszpasterską w kościele. Ale ma to też wpływ na życie ich rodzin, kolegów. Bywa, że ministranci przynaglają rodziców, by zainteresowali się ich służbą, żeby razem z nimi byli w kościele.

– Bardzo zależy mi na pięknie liturgii i cieszę się, że ciężka praca księży opiekunów i LSO przynosi efekty – dodaje ks. proboszcz.

Dla chłopaków, którzy zostają lektorami, LSO jest szkołą pięknego czytania, obycia się z amboną, z widokiem pełnego kościoła. To ich ośmiela, dodaje odwagi w późniejszym życiu. LSO to także przestrzeń odkrywania swego powołania. Wielu z nich poszło do seminarium duchownego.

– Tak zaangażowanych chłopaków do tej pory nie spotkałem, wykonują swoje zadania przy ołtarzu z wielką gracją, chętnie i z kulturą wychodzą z różnymi propozycjami dotyczącymi liturgii. A grupa jest liczna, bo ze 60 chłopaków od I klasy gimnazjum do studentów. Nie muszę się stresować przy ołtarzu, bo wiem, że chłopaki czuwają i wszystko pójdzie dobrze – mówi ks. Paweł Skraba, opiekun lektorów i ceremoniarzy w par. św. Pawła w Bochni.