104. lot

ks. Tomasz Jaklewicz

publikacja 14.09.2017 04:45

Był legendą wśród pilotów RAF-u. Po wojnie pomaganie słabszym stało się jego pasją. Posługa katolickiego księdza przy umierającym wywarła na nim tak wielkie wrażenie, że stał się katolikiem. Dziś jest kandydatem na ołtarze.

Leonard Cheshire (1917–1992), bohater wojenny, konwertyta, filantrop. Imperial War Museum Leonard Cheshire (1917–1992), bohater wojenny, konwertyta, filantrop.

W Polsce o wiele bardziej niż on znana jest jego żona – Sue Ryder. Podobnie jak mąż podczas wojny służyła w armii. Pracowała w brytyjskim wywiadzie, wspierając polskie podziemie, pomagała m.in. cichociemnym. Po wojnie zajęła się działalnością charytatywną, fundowała szpitale, hospicja i ośrodki opieki na całym świecie, w tym 30 w Polsce (jej imię noszą dziś skwery w Gdyni i Warszawie oraz ulica w Konstancinie). W podobne wydarzenia obfitowała historia życia jej męża Leonarda Cheshire’a, którego 100. rocznica urodzin mija w tym roku. Diecezja Wschodnia Anglia rozpoczyna starania o jego beatyfikację. Nie bez powodu pojawił się też postulat wspólnego procesu obojga małżonków, którzy zgodnie działali dla dobra ludzi i Kościoła na chwałę Najwyższego.

103 loty na bombowcach

Leonard Cheshire to jeden z najbardziej znanych angielskich bohaterów II wojny światowej. Na liście 100 najwybitniejszych Brytyjczyków opracowanej przez BBC na podstawie głosów słuchaczy zajął 31. miejsce. Za zasługi na polu walki otrzymał Krzyż Wiktorii, najwyższe odznaczenie wojenne Imperium Brytyjskiego. Dziś jego nazwisko kojarzone jest przede wszystkim z założoną przez niego fundacją zajmującą się prowadzeniem domów opieki dla osób niepełnosprawnych, z których setka działa w samej Wielkiej Brytanii i prawie drugie tyle na całym świecie.

Dom rodzinny Leonarda Cheshire’a, urodzonego w 1917 roku, znajduje się w Chester, w północno-zachodniej Anglii. Jego ojciec był prawnikiem, on sam także studiował prawo w Oksfordzie. Podczas studiów zrobił kurs lotnika. Zaraz po wybuchu wojny został zmobilizowany do Królewskich Sił Powietrznych (RAF). Po szkoleniu, w kwietniu 1940 r. zaczął latać na bombowcach. Okazał się lotnikiem odważnym i zarazem niezwykle pomysłowym. Szybko awansował. Mając 25 lat, był najmłodszym pułkownikiem RAF-u. Odbył 102 misje bojowe. Został wielokrotnie odznaczony. „Był legendą sił powietrznych. Niezwykły człowiek otoczony niemal mistyczną aurą, jakby z innej planety, a zarazem bez jakiejkolwiek pozy czy pretensjonalności” – pisze o nim jeden z historyków. Cheshire zawsze chciał brać udział w najbardziej niebezpiecznych misjach. Latał też jako instruktor, który szkolił i dodawał pewności siebie nowej załodze. Był surowy wobec załóg, które odmawiały wykonania misji. „Byłem bezwzględny wobec nich, musiałem być, byliśmy lotnikami, a nie psychiatrami” – wspomina. I dodaje: „Nie było czasu na współczucie, jakie chciałbym im okazać”. Po wojnie to właśnie współczucie okaże się motorem napędowym jego działalności.

Nie dziwi fakt, że to on został wybrany przez Churchilla na oficjalnego brytyjskiego obserwatora wybuchu bomby atomowej w Nagasaki. To była jego ostatnia, 103. misja wojskowa. 22 stycznia 1946 r. skierowano go na wojskową rentę. Zdiagnozowano u niego „psychoneurozę” spowodowaną wojennym stresem. Miał zaledwie 29 lat, był bohaterem wojennym i… nie bardzo wiedział, co dalej zrobić ze swoim życiem.

Od wojny do pokoju

Jak wielu innych wojennych weteranów, Cheshire nie potrafił odnaleźć się w cywilu. Był bohaterem, a ponadto stał się „ekspertem” od bomby atomowej, co dawało mu szerokie kontakty. Zapraszano go na odczyty, pisywał do gazet, występował jako autorytet, gdy chodziło o odbudowę Europy czy kwestie dotyczące światowego pokoju. Ale bycie wojennym celebrytą nie dawało mu spełnienia. „To widok bomby atomowej eksplodującej nad Nagasaki kazał mi na serio zastanowić się nad celem życia” – wspomina po latach. „Zdecydowałem, że powinienem pomóc w tym, by taka bomba już nigdy więcej nie została użyta, ale czułem, że wygrać wojnę to za mało. Trzeba także wygrać pokój. Ale zacząłem od złej strony. Snułem wielkie plany, opracowywałem ambitne programy. I poniosłem klęskę. Wtedy zrozumiałem, że aby osiągnąć cokolwiek trwałego, musisz zaczynać od małych spraw, które rozwijasz. Że droga do budowania pokoju na świecie prowadzi przez zaprowadzanie pokoju w twoim własnym otoczeniu, najpierw wśród ludzi żyjących obok ciebie, i oczywiście w sobie samym”.

Postanowił założyć stowarzyszenie weteranów, którego celem była wzajemna pomoc w leczeniu powojennych ran psychicznych, duchowych i fizycznych. Cheshire od początku miał pomysł na opiekowanie się byłymi lotnikami – pomaganie im, by mogli stanąć na nogi i zaczęli sensownie, samodzielnie żyć. Udało mu się nabyć małą posiadłość o nazwie Le Court, w której zamieszkali byli lotnicy, także wdowy po żołnierzach. Nazwano to miejsce „Kolonia VIP”. Skrót VIP rozszyfrowywano jako „Vade in pacem” (Idź w pokoju). Pomysł właściwie nie wypalił, ale to nie zniechęciło Cheshire’a. Pomaganie innym okazało się jego życiową pasją. Ci, którzy z nim współpracowali, podkreślali jego talent przywódczy i organizacyjny.

Droga do wiary

Cheshire został wychowany w tradycji anglikańskiej, ale stracił wiarę. W 1945 r. podczas dyskusji w jednym z londyńskich klubów wypalił: „To absurd wyobrażać sobie, że Bóg istnieje jako rzeczywistość, a nie tylko jako wygodna językowa figura. Człowiek wymyślił sobie Boga, by wyjaśnić głos sumienia”. Ku jego zaskoczeniu napotkał gwałtowną ripostę zaprzyjaźnionej z nim wdowy po lotniku, która zamieszkiwała w „Kolonii VIP”. „Jak wpadłeś na pomysł, że nie ma Boga? Co ty w ogóle wiesz o Bogu? Powinieneś się wstydzić gadania takich bzdur. Bóg istnieje, jest Stworzycielem świata…” – wołała do niego. Tego nie spodziewał się po kobiecie, której nie podejrzewał o religijność.

To był moment, który skierował Cheshire’a ku Bogu. Gdy przez kilka miesięcy przebywał na leczeniu w Kanadzie, miał wiele czasu, by myśleć o wierze. Zaczął chodzić na nowo do kościoła anglikańskiego. W maju 1948 r. pojechał do Hagi w charakterze delegata ruchu na rzecz zjednoczonej Europy. Wtedy po raz pierwszy publicznie głosił wiarę w Boga. Powiedział, że wszelkie próby zbudowania zjednoczonej Europy, nie opartej na chrześcijańskich zasadach, są skazane na niepowodzenie.

Prawdziwy przełom religijny oraz odnalezienie właściwej ścieżki życia Cheshire zawdzięcza Arthurowi Dyke’owi. Był to bezdomny człowiek przygarnięty do La Court. Gdy zachorował na gruźlicę, trafił do szpitala. Okazało się, że lekarze nie mogli mu już pomóc. Umierający Dyke wymagał stałej opieki, a nie miał dokąd pójść. Cheshire przeszedł szybki kurs pielęgniarstwa i opiekował się nim aż do śmierci w „Kolonii VIP”. Dyke, choć był letnim katolikiem, widząc, że umiera, poprosił o księdza. Świadkiem katolickiego „zaopatrywania” na śmierć był Cheshire. Posługa księdza wywarła na nim wielkie wrażenie. Po przyjęciu sakramentów Duke czekał na śmierć pełen pokoju i pogody ducha. W tym czasie do rąk poszukującego Cheshire’a wpadła książka autorstwa o. Vernona Johnsona, byłego anglikańskiego księdza, który doszedł do wniosku, że to Kościół katolicki ma rację, i stał się katolikiem. Solidne argumenty o. Vernona przekonały Cheshire’a. Kiedy próbował dyskutować o tym z anglikańskimi duchownymi, spotkał się nie tyle z odpowiedzią, co z oskarżeniem, że igra z ogniem. Zdecydował się na konwersję. „Byłem całkowicie przekonany, że Kościół katolicki jest prawdziwym Kościołem” – pisał. „Nie z powodu tego czy innego argumentu, ale dlatego, że wszystkie one zmierzają w jedną stronę. Zobaczyłem jedność doktryny, jedność organizacji, jedność kultu. Jeśli Bóg istnieje i mówi do nas, prawdy, które nam ukazuje, nie nadają się do prywatnej interpretacji, tak jak dane, powiedzmy, aerodynamiki. Kiedy zostałem pilotem, musiałem nauczyć się praw aerodynamiki i poszedłem do szkoły, która mi to gwarantowała. Oczekiwałem i spotkałem tam nauczycieli, którzy przekazywali mi dane, a nie osobiste idee. Aby zyskać wolność pod niebem, musiałem nauczyć się praw latania i podporządkować się im”. W Wigilię Bożego Narodzenia 1948 r. Cheshire zostaje przyjęty do Kościoła katolickiego. Pozostał do śmierci gorliwym katolikiem. Przez pewien czas myślał nawet o wstąpieniu do cystersów.

Misja wykonana

W tym samym czasie, w którym Cheshire odkrył piękno wiary katolickiej, jasny stał się dla niego cel dalszego życia. Chciał odtąd pomagać nie tylko weteranom wojny, ale wszystkim ludziom doświadczonym przez los, zwłaszcza inwalidom. Pierwszy dom założony z myślą o weteranach dał początek fundacji jego imienia, która zbierała pieniądze na kolejne „domy Cheshire’a”, jak je nazywano. W 1955 r. było ich sześć w Wielkiej Brytanii. Pierwszy zagraniczny powstał w Bombaju. W 1992 r. – roku śmierci założyciela – było ich 270 w 49 krajach.

„Domy Cheshire’a” wypracowały własną strategię działania. Kładziono akcent na zaangażowanie lokalnej społeczności. Filozofię charytatywnej działalności Leonarda Cheshire’a dobrze oddają słowa, które zapisał przy okazji zakładania domu w Indiach: „Gromadzić niechcianych i przemieniać ich w pożądanych. Nie mówić im: »połóż się tutaj i choruj wygodnie przez resztę życia«, ale dawać cel, dla którego mogą żyć, dawać im narzędzia, aby mogli się wznieść ponad swoje upośledzenie, by zamienić ich w aktywnych członków rodziny, aktywnych pomocników dzieła. Jest tyle do zrobienia w tylu krajach”. I jeszcze jedno jego znamienne zdanie: „Nie widzę innego skutecznego rozwiązania problemu świata, jak powszechne chrześcijańskie braterstwo… Siły dobra, zarówno te aktywne, jak i bierne, muszą być mobilizowane i zachęcane do walki z siłami zła”.

Historia małżeństwa z Sue Ryder zasługuje na osobny artykuł. Kiedy spotkali się pierwszy raz w lutym 1955 r., oboje byli zaskoczeni podobieństwem swoich losów i wspólną pasją pomagania słabszym. Sue Ryder wspomina, że miała obawy, czy działalność, jaką oboje prowadzą, częste podróże i wielkie zaangażowanie, jest do pogodzenia z życiem rodzinnym. Wątpliwości rozwiała Matka Teresa, która powiedziała jej, że małżeństwo będzie wymagać wiele poświęceń, ale dzięki niemu staną się lepsi. Ślub wzięli w Bombaju 5 kwietnia 1959 r., w prywatnej kaplicy pobłogosławił ich kard. Walerian Gracias. Mieli dwójkę dzieci. Sue Ryder w swojej biografii zamieściła modlitwę, którą razem ułożyli. Wyraża ona program życia, którym była służba Jezusowi w ubogich. Kończy się słowami: „Pragniemy miłować Cię tak, jak miłowała Cię Twa Matka, abyśmy byli szlachetni, jak Ty jesteś szlachetny. Abyśmy dali wszystko Tobie tak, jak Ty dajesz nam siebie. Wezwałeś nas, o Panie, i odnaleźliśmy Ciebie w biednych, niechcianych, cierpiących, i będziemy służyć Tobie aż do śmierci”.

Ten program wypełnili. Powojenne życie Chesire’a było jak jeden wielki lot – 104. lot. Misja wykonana. Sama królowa Elżbieta II dziękowała za przykład jego życia dla innych podczas tradycyjnej mowy na Boże Narodzenie w roku jego śmierci. Kościół może dodać do jego licznych odznaczeń jeszcze jedno – ogłosić go błogosławionym.