Czarna kawa "Jak się masz"

Agata Puścikowska

publikacja 02.09.2017 05:00

– Amakuru? Nimeza! – Jak się masz? Świetnie! Bo jak tu się świetnie nie poczuć po doskonałej kawie...

W sklepie Amakuru można też kupić afrykańskie, ręcznie rzeźbione figurki Maryi. jakub szymczuk /foto gość W sklepie Amakuru można też kupić afrykańskie, ręcznie rzeźbione figurki Maryi.

Aleja Solidarności w pełnym biegu. Tu stacja metra, tu tramwaj... Z uchylonych drzwi roztacza się zapach kawy. Aromat kusi. Chociaż akurat słowo „kusi” niezbyt do miejsca pasuje. – Amakuru – nazwa kawiarni i sklepu – przyszła spontanicznie – opowiada ks. Jerzy Limanówka, pallotyn, prezes misyjnej Fundacji Salvatti. – W Rwandzie popularne powitanie to „Amakuru”, co oznacza „Jak się masz?”. I zawsze wtedy odpowiada się: „Nimeza”, czyli „Świetnie”. Nawet wtedy, gdy wszystko się wali, gdy po ludzku nic nie jest dobrze. Więc wybór był jasny.

Polsko-rwandyjska kooperatywa

Fundacja Salvatti powstała, by wspierać misje pallotyńskie na świecie. – Naszym patronem jest Jakub Salvati, kupiec, przyjaciel naszego założyciela – św. Wincentego à Paulo. Salvati znał się na handlu i pomagał św. Wincentemu. To i nam w handlu, z którego dochód przekazywany jest na szczytny cel, pomaga.

Bo jak mówią twórcy Amakuru, najwyższy czas przejść na kolejny etap relacji z Afryką. – Pierwszym etapem było dawanie Afryce ryby, drugim – wędki. A obecny etap, absolutnie konieczny, to kupowanie złowionej przez Afrykę ryby. Prawdziwa pomoc nie może już się opierać na jałmużnie, lecz na współpracy i partnerstwie – mówi ks. Limanówka. Oczywiście pijąc kawę. Mocne espresso, które stawia na nogi nawet po trudnym dniu.

Fundacja szukała miejsca, gdzie swoje idee mogłaby wprowadzić w czyn. I (jak mówią – trochę cudem) otrzymali lokal od władz miasta. Na preferencyjnych warunkach. Aleja Solidarności 101. I się zaczęło. Współpraca warszawsko-rwandyjska na skalę wysokiego poziomu kofeiny i smaku. – Niegdyś Rwanda słynęła wyłącznie z przedniej herbaty, kawę mieli paskudną. Od 1994 r. jednak mieszkańcy uprawiają doskonałej jakości arabicę. Przywieźliśmy kilkanaście paczek do Polski, do spróbowania przez koneserów. I ku wielkiemu zdziwieniu i wielkiej radości okazało się, że została oceniona bardzo wysoko – mówi Katarzyna Matusz-Braniecka z fundacji.

Więc Amakuru na mapie stolicy słynie z arabiki, ale i z afrykańskich pamiątek. Drewnianych rzeźb, maryjnych figurek z Kibeho, a nawet ubrań, szytych przez wolontariuszy misyjnych z przywiezionych z Afryki materiałów. – Nasz sklep jest sklepem charytatywnym, bo zebrane pieniądze przekazujemy na projekty misyjne. Ostatni projekt to zakup gimbusa do szkoły prowadzonej przez pallotynki w Masace koło Kigali. Za pieniądze ze sprzedaży kawy, pamiątek i herbaty wyremontowaliśmy też dach w Kinoni – opowiada ks. Limanówka.

W ciągłym ruchu

Ks. Jerzy po raz pierwszy był w Rwandzie w 2008 r. Pierwsze wrażenie? – Ulice pełne ludzi, energia, tętni życie, samochody, ruch. Tłumy na ulicach od rana do nocy, biegające wszędzie dzieci. Gdzie się tylko człowiek nie pokaże z aparatem fotograficznym, od razu przybiegają i proszą o zdjęcie – mówi pallotyn. – Zacząłem przyjeżdżać na pallotyńskie misje regularnie, niemal co roku.

Bo Rwanda wciąga. I wciąż zachwyca. Choćby wiarą tubylców. – Widać, że ci ludzie potrzebują Boga. Mój ojciec wychował się na przedwojennej galicyjskiej wsi, starał nam się wpoić, że praca pracą, ale jeśli Bóg nie pobłogosławi, to nic nam nie wyjdzie. To samo widzę u Afrykanów: zawierzenie, ufność. Mają świadomość, że potrzebują pomocy z góry.

Martwi poziom nauczania dzieci: przepełnione klasy i słabo wykształceni nauczyciele. Martwi też bezpieczeństwo dzieci na drogach. W zasadzie brak tego bezpieczeństwa. Dzieci wracają do domów około godz. 18. Wtedy na równiku zapada zmierzch i szybko robi się ciemno. Wiele z nich ginie pod kołami rozpędzonych i źle oświetlonych samochodów. – Dlatego wymyśliliśmy akcję „Odblask życia dla Rwandy” – mówi Dorota Zielińska z fundacji. Mówi przez komunikator internetowy, prosto z Rwandy, gdzie z innymi wolontariuszami przygotowuje odblaskową akcję. – Chodzi o to, żeby dać dzieciom szkolnym odblaski oraz nauczyć je zasad poruszania się na drodze. Walczymy o ich życie!

Dorota do Rwandy bardzo pasuje. Na stałe mieszka w Warszawie i często właśnie w Amakuru parzy kawę. – Wiele lat temu wyjechałam jako wolontariusz świecki na misje i tak się zaczęło. Obecnie w Rwandzie powoli uczę się języka i niektórzy nawet twierdzą, że staję się Rwandyjką. Tam dostałam też imię, które uwielbiam: Munezero – Radość. Jest to świat, do którego tęsknię, będąc w Polsce.

Ale i tutaj jest w ciągłym ruchu: – W sklepie opowiadam klientom o produktach, materiałach, z których są wykonane, o ludziach, którzy nierzadko poświęcają swoje życie na produkcję figurek – to jest jedyne źródło utrzymania ich rodzin. Mówię warszawiakom o kulturze, o życiu mieszkańców Afryki. Słuchają chętnie, a potem wracają do nas...

Radość z zakupów

– Żeby sprzedawać świetną kawę, musieliśmy ją z Afryki przywieźć. Rok temu sprowadziliśmy trzy tony kawy i pół tony wspaniałej herbaty – opowiada ks. Limanówka.

Do kawiarni na małą czarną przyszedł pallotyn, br. Zdzisław Olejko. W Polsce jest obecnie na leczeniu. Na stałe, od 30 lat, mieszka właśnie w Rwandzie, w Kigali. – Warsztat tam mam, zajmuję się światłem, wodą, utrzymaniem domu. Jeżdżę też do różnych wspólnot, by pomagać. Każdy ma swoje dzieło, a tam wszystko mnie pociąga. I wiem, że na mnie czekają, więc niedługo wracam – opowiada, dopijając espresso. – Do Amakuru wpadłem na łyk czarnej kawy, bo po prostu zatęskniłem – śmieje się. Brat Zdzisław mówi, że rwandyjska kawa jest najlepsza. W Polsce trudno szukać pełniejszego aromatu i smaku: – Nasza kawa rośnie na glebach wulkanicznych, żyznych. Ziarna dojrzewają na nasłonecznionych stokach. Dlatego jej smak i aromat są tak niepowtarzalne.

Katarzyna Matusz-Braniecka podaje latte. Gość przyjechał specjalnie aż z dalekiego Ursynowa. – Ludzie piją naszą kawę i cieszą się, że w ten smaczny sposób pomagają Afryce. Oglądają kolorowe chusty i cieszą się barwami afrykańskimi. A mnie bardzo cieszy, że miejsce stało się popularne zarówno wśród młodzieży, jak i starszych. Bywa, że goście rozmawiają i o poważnych sprawach: wierze czy starej Warszawie. Starsi opowiadają nam o tutejszych klimatach jeszcze z okupacji, z powstania, z powojnia. Pokazują domy obok i opowiadają historię z 1944 r. To wzruszające, jak zbliżają miejsce, czas i... dobra kawa.

A tymczasem Radość – Dorota oddaje się w Rwandzie zakupom. Dla warszawskiego Amakuru. – Odwiedzam pracownie lokalnych artystów, bazary, na których jest wszystko! Potrafię się targować, więc sprzedawcy mnie szanują – śmieje się. – Gdy dodatkowo muzungu (biały) wykaże się znajomością chociaż podstawowych zwrotów w języku kinyarwanda, od razu zyskuje respekt i ceny odrobinę maleją. Nieraz słyszałam w Amakuru: „Jakie ma pani wspaniałe sandałki. Czy mogłaby pani takie sprowadzić?” albo „W Afryce mają doskonałe drewno. Czy mogłabym prosić o korale?” – więc teraz szukam tych wspaniałości i przywiozę je do Warszawy. Zamówiłam już soki z marakui, które produkują małe siostry od Jezusa, a w planach są jeszcze masło orzechowe, akabanga (przyprawa do potraw, bardzo ostra), orzeszki makadamia, przyprawy, chusty, sandały i wiele innych rzeczy, które uda mi się zdobyć na targu. I herbata Orthodox, z którą wiąże się zabawna historia...

Nie tak dawno Dorota przyszła do Amakuru strasznie niewyspana i chyba ciut znudzona. Zajęła się wycieraniem szklanek. Nagle przed sklepem przejechał samochód z ciemnoskórymi mężczyznami. – Powiedziałam na głos: „Chodźcie do nas!”. Ale samochód odjechał. Po chwili jednak panowie... wrócili. Elegancko ubrani, a ja ze ścierą. Zapytali, co to za miejsce. Opowiedziałam. Jeden z nich podał mi dłoń i przedstawił się. To był ambasador Rwandy w Berlinie. Jechał do naszego prezydenta na spotkanie, ale po drodze zobaczył napis „Amakuru” – „Jak się masz”. I musiał koniecznie odpowiedzieć: „Nimeza!”. A potem napił się herbaty Orthodox, jego ulubionej. 

TAGI: