Bliskie spotkania trzeciego stopnia

Marcin Jakimowicz

publikacja 24.08.2017 04:30

Padał śnieg, choć było 30 stopni Celsjusza. W połowie lipca przy obieraniu ziemniaków śpiewałem kolędy. Wędrowałem po Rzymie, nie ruszając się z Krakowa. Takie rzeczy tylko na „trójce”.

Młodzi zwiedzają świątynię ze słuchawkami na uszach. Józef Wolny /Foto Gość Młodzi zwiedzają świątynię ze słuchawkami na uszach.

Przemarsz ekipy ulicą Floriańską robi wrażenie. Gdy wchodzą z tupetem na rynek, przechodnie przystają. Z zaciekawieniem zerkają na flagi, starając się z daleka rozszyfrować symbole. Kibice Pasów? Białej Gwiazdy? Nie! Siedemdziesięcioosobowa grupa oazowiczów, która bez kompleksów śpiewa: „Wszyscy ludzie klaszczą w dłonie!”. Spora ekipa – wczoraj jechali do Tyńca i zajęli niemal cały autobus.

To nieprawda, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. Po latach przyjechałem na trzeci stopień oazy. A ponieważ trafiłem tam trzeciego dnia (Boże Narodzenie!), śpiewaliśmy na całego: „Wstańcie pasterze, Bóg się wam rodzi!”.

Bazą przyjeżdżających ze Śląska oazowiczów jest od lat krakowski kościół pijarów. Łatwo tu trafić, nawet bez GPS-u, bo wszystko wyjaśnia prosty jak schemat linii warszawskiego metra, wypisany na białej kartce komunikat: „My tu som!”. Po co pisać więcej?

Skrypty z krypty

Ale przyjemny chłodek! Jedynie 18 stopni. Oj, jak ja kocham tę kryptę! Młodzi rozsiedli się na krzesłach. Zaczynają wędrówkę. „Trójka” ma dar bilokacji: spaceruje jednocześnie po Krakowie i po… Rzymie. Kolorowe slajdy przenoszą nas z grodu Kraka do Wiecznego Miasta. Zwiedzamy bazylikę Santa Maria Maggiore. Opowiada o niej z pasją ks. Jarosław Ogrodniczak. Przez kraty do ciemnej krypty zaglądają ciekawscy przechodnie. – Kilka lat temu, gdy siedziała tu grupa oazowiczów, do kraty podeszła dziewczynka – opowiada ks. Jarek. – Zauważyła na dole jakichś ludzi siedzących wokół świecy. „Mamo!” – zawołała. – „Tu ktoś jest!”. „Jak się tam wchodzi?” – spytała. „Najpierw musisz umrzeć” – grobowym głosem odpowiedział jeden z animatorów.

Czas na śniadanie. Jadłem je dokładnie w tym samym miejscu przed laty, gdy sam przyjechałem tu na trzeci stopień. Wówczas na stołach lądował nieśmiertelny pomarańczowy ser, zwany złośliwie „zemstą Reagana”, i wielkie kubły marmoladopodobnej mazi. Dziś jadłospis jest bogatszy. Ser jest żółty, a dżem owocowy. „Uwaga! Za 20 minut wychodzimy. Pamiętajcie, by wziąć ze sobą śpiewniki »Exultate!«” – przypominają animatorzy. „Za ten posiłek i wszystkie dary Twej dobroci…”.

– Trzeci stopień oazy w zamyśle księdza Blachnickiego jest uwieńczeniem drogi – opowiada Tatiana Kwiatkowska, moderatorka (na co dzień nauczycielka akademicka, na „trójkę” przyjeżdża od kilkunastu lat). – Po doświadczeniu odkrycia miłości Jezusa i wyzwolenia z grzechu młodzi zaczynają odkrywać swe miejsce w Kościele, miejsce swej służby. Pierwotnie ks. Franciszek planował trzeci stopień w Rzymie. Zależało mu na tym, by młodzi odkryli początki Kościoła, dotknęli grobów pierwszych męczenników, świadków Chrystusa. Zaplanował ten stopień w sercu miasta.

– Dlatego każdego dnia odwiedzamy poszczególne kościoły. To również była intuicja księdza Blachnickiego, który chciał pokazać młodym żywy, dynamiczny Kościół – dopowiada ks. Ogrodniczak. – Podobnie jak papieże w czasie Wielkiego Postu odwiedzają 40 kościołów stacyjnych, oazowicze każdego dnia modlą się w innej świątyni Krakowa.

Właśnie maszerujemy do jednej z nich.

Lipcowy śnieg

Turystyczny Kraków dopiero zaczyna rozruch. Na ulice wylega barwny rozespany tłumek, desperacko szukający kawy. Mieszają się języki. Miasto zaczyna pulsować głośną muzą płynącą zza drzwi pubów i kawiarni.

W tym czasie młodzi śpiewają psalmy godziny czytań: „Ze względu na moich braci i przyjaciół będę wołał: »Pokój z tobą«”. Rozsiedli się w ślicznym kościele Matki Bożej Śnieżnej. U sióstr dominikanek. Słuchają opowieści o tym, jak w piątek 5 sierpnia 431 roku w czasie największych upałów na rzymskie wzgórze spadł śnieg. Tej samej nocy Maryja zdradziła dwojgu małżonkom swe pragnienie: w miejscu, które pokrył biały puch, wybudujcie kościół.

– Kochani, nie śpiewajcie psalmów tak głośno, bo to nie Grunwald – proponuje ks. Jarek. – Śpiewajcie je z oddechem, spokojnie. Niech płyną po kościele. Pójdziemy do różnych zakonów kontemplacyjnych i wtedy usłyszycie, jak modlą się mniszki…

Sparzona słońcem ulica Poselska jest jeszcze pusta. Cisza, spokój. Na miasto spadł upał. Słychać z daleka końskie kopyta i podskakujące na bruku koła dorożek. Nagle „zza winkla” wychodzi rozśpiewana grupa. Trzeci stopień nie ma złudzeń, kto tu rozdaje karty. Głośna, radosna ekipa. Wystarczy jednak pół minuty, by ci sami ludzie w kościele św. Józefa padli na kolana przed Najświętszym Sakramentem w absolutnej ciszy. Po chwili siadają w ławkach i jak jeden mąż… wyciągają komórki. Przez słuchawki przysłuchują się opowieści o figurce Dzieciątka Koletańskiego. Ruch Światło–Życie XXI wieku. W tym czasie z zakonnego chóru płynie modlitwa sióstr bernardynek. Przed klasztorem młodzi zaczynają śpiewać „Cichą noc”. Staruszka, wracająca z adoracji, uśmiecha się: „Kolędy w lipcu? Co to się porobiło”. To niejedyny bożonarodzeniowy akcent. Nie ma wprawdzie opłatków czy choinki, ale są świąteczne ciasteczka! Mniam!

Traktat o obieraniu ziemniaków

Spotkania w grupach. Młodzi dyskutują o Duchu Świętym, który nieustannie ożywia swój Kościół. Rozmawiam z Izą (Katowice) i Angeliką (Siemianowice). – To dopiero trzeci dzień, więc zaczynamy oswajać się ze sobą. Pierwsze dni były o tyle trudne, że niełatwo było nam otworzyć się przed obcymi osobami. Dziś było już łatwiej. Sporo wędrujemy po Krakowie i jest pokusa, by oaza zamieniała się w wycieczkę krajoznawczą. Na szczęście tak się nie dzieje, bo jest sporo chwil, by się pomodlić. Na przykład wieczorami mamy pół godziny adoracji w ciszy.

Nagle do dziewczyn podchodzi „porządkowa”: „Hej, zdecydowałyście się już, które ubikacje dziś myjecie?”. To jest konkret! Adoracja i mycie toalet.

Znad garnków, do których wpadają idealnie obrane ziemniaki, słychać „Wśród nocnej ciszy”. Pamiętam moje oazy. Gdy przy obieraniu ziemniaków zaczęliśmy nucić „Pójdźmy wszyscy do stajenki”, gaździna z Koniakowa, u której nocowaliśmy, westchnęła: „Ooo, kolędy to ja lubię. Nie mogę się tylko przyzwyczaić, gdy śpiewacie »Wisi na krzyżu«, bo tak jakoś smutno na duszy mi się robi”.

Dziś nie ma mowy o żadnym smutku. Bóg się rodzi, moc truchleje. Zaraz szkoła śpiewu. Korytarze opustoszały. Ciszę przerywa ostry dzwonek domofonu. „Hasło!” – pyta dyżurny. „Czym chata bogata”. „OK. Proszę wejść”.

O 15.50 na rynku pojawia się grupa z flagami. Japończycy przystają i wyciągają aparaty. Większość reakcji jest pozytywnych. Tylko jeden człowiek (elegancka, nienagannie wyprasowana biała koszula) zaczyna krzyczeć w stronę księży: „Co wy robicie tym dzieciakom? Wodę z mózgu?” „Dzieciaki” nie przejmują się tym. Śpiewają: „Wielka radość na Syjonie, król zstępuje z nieba”.

Wierzę w to, że można otoczyć miasto murem błogosławieństwa. Znajduję takie opowieści w Biblii. Gdy 4 czerwca szedłem w deszczu obok London Bridge (kilkanaście minut przed zamachem), kończył się właśnie finał Ligi Mistrzów. Idąc nad Tamizą, czułem ogromną duchową pustkę. Szedłem przez jałową ziemię, za którą niewielu się już modli. Miasto pozbawione było duchowego antywirusa, firewalla. Wierzę w to, że oazowicze spacerujący przez 15 dni po krakowskich ulicach wypraszają dla miasta błogosławieństwo. Właśnie wchodzą do kościółka św. Jana. Klękają przed obrazem Maryi i zaczynają głośno odmawiać dziesiątkę Różańca.

To klasztor sióstr prezentek. „Ludzie często nazywają nas prezydentkami lub prezenterkami” – śmieje się siostra Aurelia. Na co dzień uczy w szkole. Ma świetny kontakt z młodymi. Sam kościół jest pod wezwaniem Świętego Jana, i to jest pierwsza zmyłka. Tak naprawdę jest pod wezwaniem Świętego Jana Chrzciciela i Jana Ewangelisty, a więc powinien nosić wezwania świętych Janów. Obraz, przed którym się modlicie, nosi trzy nazwy: Pani Świętojańskiej, „Matki Bożej od wykupu niewolników”. Trzeci tytuł nadał wizerunkowi biskup Karol Wojtyła, nazywając go Matką Wolności. Widzieliście, jak usytuowany jest nasz kościół? Stoi „w poprzek”, jak gdyby został wrzucony w symetrię uliczek. To znak, że zbudowano go jeszcze przed lokacją miasta.

Przebudzenie

Jutro spotkanie z biskupem Grzegorzem Rysiem, a za kilka dni dwudziestka chłopaków pomaszeruje na spotkanie z Mężczyznami Świętego Józefa. Mają szczęście, bo akurat przylatuje Donald Turbitt, charyzmatyczny nowojorski strażak, założyciel tego ruchu. Będzie prawdziwie męski wieczór. Dziewczyny też będą miały swoje „babskie” spotkanie. Przyjdą do nich cztery młode mamy. To będzie spotkanie z cyklu 100 pytań do… – opowiadają organizatorzy. O tajemnicy Izraela ma opowiedzieć Kazik Barczuk. Nikt w Polsce nie zrobi tego lepiej! Słyszałem go wielokrotnie, a jego opowieści powodowały, że człowiek zaczynał „z automatu” błogosławić naród wybrany.

Przebywam z młodymi od jedenastu godzin. Z roku na rok coraz bardziej zgadzam się z intuicją śp. ks. Petera Hockena, który twierdził, że ruch zainspirowany wizją ks. Blachnickiego był największym przebudzeniem duchowym w powojennej Europie. Ślepo kopiujemy zagraniczne wzorce, mając pod ręką skarb. Najciemniej jest rzeczywiście pod latarnią. Koniec. Ani zdania więcej: właśnie dzwonią na kolację.

TAGI: