Misja bez portfela

Anna Kwaśnicka

publikacja 21.08.2017 05:00

Zabrali Pismo Święte, brewiarz, krzyż i mały plecak. Z wylosowaną osobą wyruszyli na tydzień do wskazanych miejscowości, by mówić o miłości Boga.

Narzeczeni Wiktoria Snela i Paweł Koenigsberg. Anna Kwaśnicka /Foto Gość Narzeczeni Wiktoria Snela i Paweł Koenigsberg.

Na misji doświadczyłam chyba wszystkiego – od odrzucenia po ogromną miłość – przyznaje Wiktoria Snela. Opowiada zarówno o łzach, jak i powodach do radości. A jej narzeczony Paweł Koenigsberg dodaje: – Mnie Bóg nie doświadczał dużymi trudnościami. Przez cały tydzień byłem spokojny, o nic się nie martwiłem. Wiedziałem, że moim jedynym obowiązkiem jest głoszenie Ewangelii.

Posłani

W drugiej połowie lipca 800 osób uczestniczyło w pierwszej tak szeroko zakrojonej akcji ewangelizacyjnej wspólnot neokatechumenalnych w Polsce. Najpierw zjechali do Puław na konwiwencję, gdzie przez kilka dni trwało losowanie: kto z kim i gdzie zostanie posłany. Później z pieniędzmi jedynie na bilet wyruszyli dwójkami w drogę, pobłogosławieni przez bp. Mieczysława Cisło z Lublina. W gronie ewangelizatorów, którzy dotarli w różne zakątki Polski i do kilku zagranicznych miast, byli też członkowie Drogi Neokatechumenalnej z diecezji opolskiej, wśród nich opolanie Wiktoria i Paweł.

Wiktoria wraz z Hanią została posłana do Hrubieszowa przy granicy z Ukrainą i kilku pobliskich miejscowości. Z kolei Paweł razem ze Zbyszkiem trafił do Władysławowa i na Hel. – Towarzyszyło mi słowo Boże z 10. rozdziału Ewangelii wg św. Mateusza, mówiące o tym, jak Jezus posyłał uczniów na misję. Powiedział im wtedy: „Nie bierzcie na drogę torby ani dwóch sukien, ani sandałów, ani laski”. Podczas głoszenia doświadczyłam, że mogę się obejść bez wielu rzeczy. Miałam jedno ubranie, więc rano nie zastanawiałam się, co na siebie włożyć. Nie musiałam sobie pomalować oczu, nie musiałam pokremować rąk – opowiada Wiktoria.

Gotowi prosić

– Wędrowaliśmy po plaży. Podchodziliśmy przede wszystkim do osób, które były same. Często zaczynaliśmy rozmowę od ogólnych tematów, staraliśmy się znaleźć wspólne zainteresowania – mówi Paweł. – Głosiliśmy kerygmat i staraliśmy się nie wchodzić w rozmowy o księżach. Najdłuższą rozmowę, około 2-godzinną, mieliśmy ze Sławkiem, który był mocno zdeterminowany w antykościelnych poglądach. Na koniec zgodził się, żebyśmy się razem z nim pomodlili – opowiada Paweł. – Zdarzało się, że ludzie brali nas za członków sekty, ale tłumaczyliśmy im, że jesteśmy katolikami – dodaje. Ewangelizatorzy nie mieli pieniędzy i pieniędzy nie mogli przyjmować. Prosili o noclegi, o picie, o jedzenie. – Ludzie często byli zaskoczeni. Przecież byliśmy schludnie ubrani, a to nie pasowało im do wizerunku osób proszących o pomoc. O jedzenie najczęściej pytaliśmy w budkach przy plaży. Pracownicy nam odmawiali, tłumacząc, że są rozliczani z towaru. Natomiast kiedy trafialiśmy na szefów, to chętnie nas częstowali. Raz poprosiłem nawet o kupienie widokówki i znaczka, by wysłać do Wiktorii pozdrowienia znad morza. I dostałem – podkreśla Paweł.

Bóg cię kocha

– Jeden z księży proboszczów dwukrotnie nas nie przyjął, a w ogłoszeniach na Mszy św. ostrzegł, że na ulicach pojawili się świadkowie Jehowy, i zaprosił wiernych do modlitwy o ich nawrócenie. Zatem cała parafia modliła się za mnie i za Hanię – opowiada Wiktoria. Przyznaje, że pierwsze chwile ewangelizacji przyniosły jej łzy, bo nie udało się im kupić biletu powrotnego do Puław.

– Ostatecznie wróciłyśmy stopem. Myślę, że Pan Bóg przygotowywał mnie do tego, bo mój narzeczony lubi autostopować – uśmiecha się ewangelizatorka. Opowiada, że z Hanią trafiły w bardzo gościnne strony. Otrzymywały noclegi i posiłki. Co dnia modliły się Liturgią Godzin, odmawiały też Różaniec i koronkę w intencji miasta i ludzi, z którymi rozmawiały. – Doświadczyłam odpoczynku, bo w codzienności nie mam aż tyle czasu na modlitwę – przyznaje. Dzień wypełniały im rozmowy ze spotykanymi na ulicy osobami. – Na początku mówiłyśmy: „Bóg cię kocha”. Odpowiedzi padały różne. Czasem ludzie odrzucali to słowo, a czasem odpowiadali: „Ciebie też kocha”. Raz weszłyśmy do salonu fryzjerskiego, innym razem do szpitala, gdzie spotkałyśmy również więźniów. Każdego dnia chociaż przez pół godziny chodziłyśmy po domach, ale często zamykano przed nami drzwi – opowiada Wiktoria.

Kruche dary

Narzeczeni przyznają, że wydarzenia misyjnego tygodnia pokazały im, że Pan Bóg ich prowadzi i troszczy się o nich. Paweł mówi wprost, że za wszystko Bogu dziękował – i za to, co otrzymywał, i za to, kiedy był odtrącany. Przez cały tydzień tylko jednej nocy nie dostał noclegu. Wtedy spał ze Zbyszkiem w opuszczonym domu, pod kartonem. – Przyjmowałem, że odmowa oznacza, że mam dojść w inne miejsce, albo mam pogłodować. Nie wiem, czy byłbym taki spokojny, gdyby na misji Pan Bóg bardziej mnie doświadczał. W codzienności przecież łatwo się denerwuję – podkreśla Paweł. Wiktoria mówi, że misyjny tydzień zmienił jej podejście do osób biednych i bezdomnych. – Dotąd na ulicy starałam się nie patrzeć na nich, a na misji rozmawiałam z nimi, podawałam im rękę, przytulałam ich. Obym zawsze umiała rozpoznawać w nich Chrystusa – zaznacza. I dodaje: – Powrót do codzienności pokazał mi, jak bardzo kruche są dary, które otrzymałam. W codzienności trudniej jest o czas na modlitwę, o nienarzekanie, o pełne zaufanie Bogu.