Trzy guzy, trzy (!) dzieci

ks. Wojciech Parfianowicz

Gość Koszalińsko-Kołobrzeski 31/2017 |

publikacja 09.08.2017 06:00

Czytając tę historię bez wiary, pozostaje uznać ją za opowiadanie z natury fantastycznych. Ale jeśli to nie bajka, to rzeczywiście jest to historia... fantastyczna.

Agnieszka i Bartek Linkowie mieszkają pod Warszawą. Wzięli udział w lipcowym turnusie rekolekcji dla rodzin w Wyższym Seminarium Duchownym w Koszalinie ks. Wojciech Parfianowicz /Foto Gość Agnieszka i Bartek Linkowie mieszkają pod Warszawą. Wzięli udział w lipcowym turnusie rekolekcji dla rodzin w Wyższym Seminarium Duchownym w Koszalinie

To, co stało się w życiu Agnieszki i Bartka, jest m.in. dowodem na to, że cuda się zdarzają. W życiu Linków zdarzyły się przynajmniej dwa. Jak dotąd!

Cud pierwszy

Zawarcie tego małżeństwa nie miało prawa dojść do skutku. On chciał zostać jezuitą, ona karmelitanką bosą. Ona mieszkała już nawet w klasztorze jako aspirantka. Pewnego dnia on przez telefon powiedział jej: – Ja z Panem Bogiem nie wygram, ale pragnę ci dać moją miłość w wolności. Rzuciła słuchawką.

– Rozeznawałam wtedy swoje powołanie, a on mi z takim zdaniem... – Agnieszka przywołuje ten ważny moment.

– Wiedziałem, że mam może pół minuty. Modliłem się do Jezusa, żeby mnie natchnął, abym mógł przekazać jej to, co faktycznie miałem w sercu – mówi Bartek Link.

– Modliłam się: „Panie Boże, jeśli Ty nie chcesz dla mnie tego zakonu, to musiałbyś naprawdę zmienić moje serce, żebym mogła pokochać tego człowieka”. Ogromnie mnie wtedy denerwował – wspomina Agnieszka Link.

Wszystko zaczęło się, kiedy Bartek przeczytał na popularnym portalu świadectwo młodej kobiety, która opowiadała, jak Jezus zawładnął jej sercem, więc postanowiła oddać Mu swoje życie w Karmelu. – Tam było też zdjęcie. Te niebieskie oczy... Zapragnąłem w sercu ją poznać – wspomina Bartek.

Dzięki wspólnej znajomej faktycznie poznali się. On, wiedząc, że ona jest religijna, chciał zrobić wrażenie. – Na pierwsze spotkanie przyniósł „Dzienniczek” św. Faustyny – uśmiecha się Agnieszka.

Jak na neofitę przystało – Bartek był bowiem dopiero co po głębokim nawróceniu – zaczęło się cytowanie. – Niestety, okazało się to bardziej odpychające niż przyciągające. Jeśli chodzi o wiarę, ja byłem wciąż kosmonautą oderwanym od ziemi, a Agnieszka osobą uformowaną – mówi Bartek.

Oboje przekonali się, że jeśli człowiek na siłę nie chce zrealizować swoich planów, ale autentycznie rozeznaje wolę Bożą, ta spełnia się nawet wtedy, kiedy po ludzku wydaje się to niemożliwe. Po krótkiej, ale burzliwej rozmowie przez telefon, w ciszy Karmelu zaczęło rozświetlać się prawdziwe, Boże powołanie.

– Zaczęłam czuć, że moje serce woła w inną stronę… – wspomina Agnieszka. – My możemy mieć swój plan, ale pragnienie Boga jest głębsze – podsumowuje Bartek.

Cud drugi

Był piękny ślub, było piękne wesele. Sielanka trwała mniej więcej miesiąc. – Pewnego dnia Agnieszka nagle zemdlała. Na badaniu wykryto trzy spore guzy tarczycy. Lekarze stwierdzili, że o dzieciach Linkowie nie mają co marzyć. Małżonkowie postanowili pojechać do Sokółki, aby pomodlić się przed Cudowną Hostią. Zanim wyjechali, Agnieszka zrobiła biopsję guzów. Wyniki miały przyjść później.

– Bartek prosił, ja bardziej dziękowałam. Choć to było trudne, dziękowałam za to, że nie będziemy mogli mieć dzieci. Nagle usłyszałam wewnętrzny głos: „Nie bój się, zaufaj mi, jesteś w ciąży”. – Ja podszedłem do tego po męsku, czyli empirycznie. Wyniki tarczycy były jednoznaczne – dopowiada Bartek.

Z Sokółki młodzi pojechali do Ełku, do sióstr karmelitanek, gdzie Agnieszka wcześniej rozeznawała swoje powołanie. Tam przyszła wiadomość o wynikach biopsji. Guzy okazały się złośliwe.

– Dla mnie było oczywiste, że oddam życie za dziecko. Taką podjęłam decyzję, choć żadnych dowodów na to, że byłam w ciąży, nie miałam.

– We mnie zrodził się bunt, ogromna złość. Pytałem Boga: „Jak to jest, najpierw dajesz mi tę kobietę, od miesiąca jest moją żoną, podobno jest w ciąży, a teraz ma umrzeć?”. Ale Jezus wykorzystał słowa mojej żony. Dzięki nim zrozumiałem, co tak naprawdę wydarzyło się na krzyżu, tam objawiło się największe miłosierdzie. Zrozumiałem, że najgłębszym wymiarem miłości jest gotowość do oddania życia.

Po powrocie do domu potwierdziło się, że Agnieszka spodziewa się dziecka. Ciąża, rak złośliwy... gotowość oddania życia.

– Umówiłam się na badanie USG – opowiada Agnieszka. I znów Boże plany były inne. Guzy zniknęły. Po prostu. Została... gotowość oddania życia.

Po 5 latach, już z trójką dzieci, Linkowie opowiadają historię działania Pana Boga w ich życiu. – Pewnego razu po jednym ze świadectw podszedł do mnie mały chłopiec i powiedział: „Pana żona miała trzy guzy, a teraz macie trzy dzieci” – uśmiecha się Bartek. Ot, Boża matematyka.

Dostępne jest 30% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.