On o ciebie walczy

Karolina Pawłowska

publikacja 06.08.2017 06:00

– Uśmiech, spojrzenie z miłością i nawet negatywne, bojowe nastawienie się zmienia. Nie jesteśmy tutaj, żeby kogokolwiek potępiać – zapewniają ewangelizatorzy.

– Wielu przyznaje, że pierwszy raz ktoś się za nich modlił – mówią ewangelizatorzy z „Przystani” Karolina Pawłowska /Foto Gość – Wielu przyznaje, że pierwszy raz ktoś się za nich modlił – mówią ewangelizatorzy z „Przystani”

Do zachodu słońca śpiewają, tańczą, rozmawiają z przechodniami i rozdają ulotki. Najtrudniejsza praca to piątkowy i sobotni wieczór, gdy w pobliskim amfiteatrze zaczynają rozbrzmiewać festiwalowe dźwięki.

Młoda kobieta wrzuca tabletkę do butelki z napojem. – Ja mogę ci zapewnić znacznie lepsze doznania – zagaja jeden z chłopaków w czerwonej koszulce. Za chwilę opowiada, czego sam doświadczył, gdy... Bóg zaczął działać w jego życiu. – Wtedy przychodzi diler i zaczyna się wydzierać. Aż kipiał gniewem, złością i adrenaliną. To było coś niesamowitego. Na szczęście takich reakcji jest niewiele, w większości spotykamy się z dużą życzliwością i otwartością na to, co mówimy – mówi Magda Plucner ze Szkoły Nowej Ewangelizacji diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej, organizującej „Przystań z Jezusem”.

Od 8 lat, a pod tym szyldem od 5, ewangelizatorzy na jeden weekend rozstawiają swoją scenę i nadmuchiwany kościół przy kołobrzeskim amfiteatrze. Idą z Dobrą Nowiną do mieszkańców kurortu, wczasowiczów i uczestników festiwalu muzyki klubowej Sunrise Festival.

Tylko miłość i modlitwa

– Dobrej zabawy wam życzymy i za was się modlimy! – zapewnia zmierzających do amfiteatru Beata. Ktoś odkrzyknie: „Dziękuję!”, ktoś roześmieje się, że też się modli, a inny przystanie. – Jeszcze nigdy tyle razy całego kerygmatu nie przerabiałam na ulicy! – przyznaje ze śmiechem Beata Oleksiewicz. W tym roku napis na czerwonej, charakterystycznej koszulce ewangelizatorów informuje przechodniów, że Jezus o nich walczy. Oni też walczą o każdego mijanego człowieka.

– Uśmiech, spojrzenie z miłością i nawet negatywne, bojowe nastawienie się zmienia. Nie jesteśmy tutaj, żeby kogokolwiek potępiać – zapewnia ewangelizatorka. – Ludzie potrzebują naszej modlitwy. Doświadczam tego na każdym kroku. Nie chcą naszych mądrości, słów, ale modlitwy. Nie mamy osądzać, krytykować, zastanawiać się, tylko okazywać miłość. Z tym posłał nas tu Bóg – dodaje Aneta Wasiluk.

Sobotnie popołudnie wypełniły koncerty na scenie przy kolorowym kościele, świadectwa, pantomimy, a w tym roku także loteria fantowa i zabawy dla najmłodszych. Nocą na estradzie trwa cicha adoracja Pana Jezusa. Reszta ewangelizatorów rusza do akcji. – Często ludzie, z którymi tam rozmawiamy, mówią: „Nikomu na mnie nie zależy, nikogo nie obchodzę, moje życie jest nic nie warte”. Mają piękne ciała, modne ciuchy i się bawią, ale to pozór. Kiedy odpowiadam, że jest przynajmniej jedna Osoba, której zależy i która walczy o nich, otwierają szeroko oczy ze zdumienia – kiwa głową Magda Plucner.

Jak z Nikodemem

Na brak pracy nie narzekają też kapłani z „Przystani”. – Niesamowitym doświadczeniem jest pustka, na którą się trafia. Brak odzewu czy nawet zaczepki, która może być punktem wyjścia do rozmowy. Zupełna obojętność, spowodowana nie tylko alkoholem, narkotykami czy transową muzyką. Potrzeba znacznie więcej niż w innych miejscach, żeby ci ludzie zrzucali maski. Ale kiedy to zrobią, zaczynają się poważne i ważne rozmowy, są też piękne spowiedzi – mówi ks. Andrzej Zaniewski, jeden z 4 posługujących w tym roku podczas ewangelizacji.

– To jak spotkania Jezusa z Nikodemem! Kiedy robi się ciemno, zaczynają się rozmowy, pytania o sens życia, o wiarę, o Pana Boga – przyznaje s. Pia, jedna z setki ewangelizatorów biorących udział w akcji. Przyjechała ewangelizować nad morzem z Przemyśla. Przyczepione do welonu nad czołem białe litery zapewniają każdego o miłości Jezusa, a duża marionetka, którą dźwiga zakonnica, przybija piątki przechodniom. I przyciąga uwagę.

– Patrzą na nas i dziwią się, że my tak świetnie się bawimy... na trzeźwo. Pytają, jak my to robimy – śmieje się siostra Opatrzności Bożej. To dobry punkt wyjścia do rozmowy. – Nikogo na siłę nie przekonujemy, nie nawracamy, nie potępiamy. Dzielimy się tym, co mamy, czego sami doświadczyliśmy – mówi s. Pia. – My się za nich modlimy. I siejemy, nie nastawiając się na natychmiastowe owoce, ale wierząc, że one będą – dodaje.