Małżeństwo jest do uratowania

Mira Fiutak

publikacja 08.08.2017 06:00

– Chcesz naprawić swoje małżeństwo, zacznij od siebie – słyszą. I na początku buntują się na te słowa, bo przecież to mąż zdradził, żona odeszła.

Kryzys w małżeństwie może być dobry, bo coś pokazuje, pobudza do działania, wzmacnia. Tomasz Gołąb /Foto Gość Kryzys w małżeństwie może być dobry, bo coś pokazuje, pobudza do działania, wzmacnia.

Ta wspólnota zaczęła się od forum dyskusyjnego, gdzie ludzie szukali wsparcia w swoich trudnych sytuacjach małżeńskich. Tak łatwiej, bo anonimowo. Potem kilka osób spotkało się w realu i powstała wspólnota. Dzisiaj w różnych miejscach działa już 50 ognisk, dwa za granicą, w Chicago i Bonn. Tym pięćdziesiątym była grupa w Tarnowskich Górach, pierwsza w diecezji gliwickiej i piąta na Śląsku. Zainteresowane ideą wspólnoty są też osoby na Ukrainie, Białorusi, we Włoszech i w Austrii.

– Kryzys małżeński nie zna granic – mówi Sebastian Stalmach, odpowiedzialny za tarnogórskie ognisko. Jest też moderatorem grupy w Żorach. Wspólnota Trudnych Małżeństw SYCHAR to, jak piszą w tekście określającym jej charyzmat, Wspólnota Wiernej Miłości Małżeńskiej. Sychar to miejsce spotkania Jezusa z kobietą przy studni, gdzie usłyszała coś, co zmieniło jej życie. Oni też są w takim punkcie zwrotnym.

– Charyzmatem tej wspólnoty jest prawda, że każde sakramentalne małżeństwo jest do uratowania. Myśmy tego nie wymyślili, to wynika z przykazań i Ewangelii. Wiele razy słyszałem, jak ktoś mówił „tak, ale nie moje”. Ja wierzę dziś w to, że każde. Bóg, do którego się modlimy, jest Bogiem wszechmogącym. A każda żona i każdy mąż może wymodlić więcej poprzez sakrament małżeństwa, jaki ich łączy – mówi lider tarnogórskiego ogniska. Jest we wspólnocie 4,5 roku.

Nie jesteśmy wyjątkowi

Bożena i Jacek z Bytomia, małżeństwo z 20-letnim stażem, byli na razie na kilku spotkaniach. Ale z zamiarem tym nosili się od ponad roku. Wcześniej starali się coś zrobić, każde na własną rękę. – Nie można powiedzieć, że nie próbowaliśmy, ale w tamtym momencie było to nieudolne. Każdy naprawiał na swój sposób. A sytuacja była taka, że dziś mówimy: „to cud, że jesteśmy razem”. Kiedy zobaczyłam, że jesteśmy pod ścianą, a po ludzku wydawało się, że wszystko już zrobiliśmy, ksiądz polecił nam Sychar. Wtedy pomyślałam, że jeśli mamy ratować małżeństwo, to razem. Oddzielnie próbowaliśmy i nic z tego nie wyszło – opowiada Bożena.

Na pierwsze spotkanie, z przyczyn niezależnych od nich, Jacek poszedł sam. Było ono decydujące, chociaż przeszło rok nie pojawili się na następnym. Małżonek zostawił kontakt telefoniczny do siebie i ktoś przez pomyłkę, zamiast innemu Jackowi, do niego wysłał SMS-a o rekolekcjach dla małżeństw. – Tam, słuchając innych, zobaczyliśmy, że nie jesteśmy wyjątkowi w tych problemach, ale też to, że sami nie damy rady. Musimy znaleźć wspólnotę – mówi Bożena.

– Jest wielka potrzeba takich grup. Każde małżeństwo na swój sposób jest „sycharowe”. To tylko kwestia czasu, kiedy w związku dwóch osób nastąpi kryzys, i ważne jest, jak się go przeżyje. W naszym przypadku, to sobie dziś wyrzucam, wiele spraw zamiataliśmy pod dywan. Nie było dialogu, determinacji, żeby znaleźć czas na rozmowę – zauważa Jacek. – Chociaż były potoki słów – dodaje żona.

– Zaczynamy uświadamiać sobie, ile błędów po drodze popełniliśmy. Czasami, w imię dobrych ogólnorodzinnych stosunków, zapominaliśmy o sobie. Wydawałoby się, że w naszej sytuacji pomocne będą konkretne rady: „zrób tak i tak”, ale my w tej wspólnocie przede wszystkim korzystamy z doświadczenia, którym dzielą się inni – dodaje. Tu słyszą o tym, jak zawalczyć o małżeństwo. Wiele jej koleżanek już podczas pierwszego kryzysu mówi „dość”. – Problemy nie znikają, ale człowiek dużo lepiej radzi sobie z nimi – zauważa Sebastian. – Widzimy to, kiedy przychodzi nowa osoba, zdruzgotana, bo zawaliło się jej życie. Ze mną też tak pewnie było. Ale jeśli w miarę regularnie jest się na spotkaniach, to nie trzeba dużo czasu, żeby zobaczyć, jak staje się na nogi. Zaczyna sobie lepiej radzić, mimo że w tym czasie problemy często się pogłębiały. Ważne jest wsparcie.

Potrzeba mnie i Pana Boga

– Widzi się, że wielu przeżywa to samo, a nawet gorsze rzeczy. Poruszające jest to, kiedy słyszy się, gdy ktoś mówi, że kilka lat czeka na swojego współmałżonka i jest w stanie przyjąć go w każdej chwili. Potrafi modlić się za niego, a nawet za osobę, z którą się związał – mówi Jacek. – Kiedy pierwszy raz usłyszałem takie świadectwo, pomyślałem: „chyba zwariował”, ale jednocześnie przyszło mi do głowy, że tak jest po Bożemu – dodaje Sebastian. – Bo przecież nic nas nie zwalnia z przysięgi małżeńskiej. Zobaczyłem, że ten mężczyzna całkiem dobrze wygląda i mówi, że mimo wszystko jest szczęśliwy, bo jest blisko Pana Boga. To mi pomogło. Od siedmiu lat czekam na swoją żonę i przy Panu Bogu to wcale nie jest takie trudne. To nie znaczy, że nie mam kryzysów – mówi.

Małżeństwa często przychodzą z nastawieniem, żeby w tej wspólnocie to drugie się zmieniło. – Wtedy mówimy: chcesz naprawić swoje małżeństwo, zacznij od siebie. Na początku wydaje się to głupie, bo przecież mąż mnie zdradził czy żona odeszła. Czasem ktoś przychodzi z problemami małżeński, a odkrywa swoją niepoukładaną relację z Panem Bogiem – wyjaśnia Sebastian. – Zaczyna się patrzeć na małżeństwo jak na sakrament. Ja nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiałem. Teraz widzę, że Pan Bóg naprawia nasze małżeństwo, skoro naprawia mnie. Jestem alkoholikiem, nie piję od 6 lat. Dzisiaj nie usprawiedliwiam się, bo to, co robiłem, było złe, ale nawróciłem się. Pan Bóg mnie uzdrowił. Po roku zrozumiałem, że czegoś ode mnie chce. Kocham moją żonę i czekam na nią – mówi. – Żeby zacząć naprawiać swoje małżeństwo, trzeba dwojga, mnie i Pana Boga. Naprawdę tak jest – dodaje.

W spotkaniach uczestniczą zarówno małżonkowie razem, jak i jedno z nich. Grupa spotyka się raz w miesiącu, oprócz tego są dodatkowe, indywidualne spotkania na zasadzie pogotowia ratunkowego. Są też „Warsztaty 12 kroków” prowadzone stacjonarnie i przez internet. Długa kolejka oczekujących pokazuje, jak wielkie są potrzeby, dlatego wspólnota chce też uruchomić warsztaty na skype.

– Na razie traktuję Sychar jako grupę wsparcia – mówi Agnieszka. Do tej pory była na trzech spotkaniach. Ma męża uzależnionego od alkoholu, który nie przyznaje się do problemu. – Sama świadomość, że mogę do kogoś zadzwonić, że mogę liczyć na modlitwę, dużo mi daje. Podziwiam tych ludzi, którzy walczą o swoje małżeństwa, ja nie jestem jeszcze na takim etapie. Czasami mam takie kryzysy, że wydaje mi się, że nie mam na to siły – mówi. Opowiada też o pretensjach, które miała do Boga, że takim życiem „odpowiedział” na jej modlitwy o dobrego męża. – Teraz postrzegam to trochę inaczej. W pewien sposób mój mąż przyprowadził mnie do Pana Boga. Gdyby nie było to wszystko takie trudne, nie wiem, czy dbałabym o swój rozwój duchowy. W tym aspekcie jestem wdzięczna Panu Bogu – dodaje.

Kryzysy są naturalne

Tarnogórskie ognisko jest owocem rekolekcji wspólnoty Sychar, które na przełomie marca i kwietnia poprowadził kamilianin o. Wojciech Mojecki. – Już na pierwszym naszym spotkaniu powiedział, że proboszcz o. Roman Zając MI prosi, żeby w parafii przedstawić wspólnotę Sychar, a potem otworzyć ognisko – wspomina Sebastian Stalmach. Na pierwszym spotkaniu było 20 osób. – Jest duża potrzeba takich grup jak Sychar. Cieszę się, że na otwarcie przyszli też nasi parafianie. Ciągle za rzecz wstydliwą uważa się przyznanie do tego, że mam problem w małżeństwie – mówi o. Mojecki.

– Chcemy poprzez tę grupę obalać stereotypy, które funkcjonują w społeczeństwie i w mediach, że nie ma sensu ratować małżeństwa, kiedy coś się psuje. Tutaj jest chęć naprawienia, wybaczenia – takiego, o którym mówi Jezus, żeby zacząć budować od początku. Łatwiej nie poddać się, jeśli usłyszymy, że komuś się udało. Wtedy, dzięki doświadczeniu innych, sam zaczynam działać – wyjaśnia kamilianin, który jest opiekunem duchowym ogniska w Tarnowskich Górach. Od lat prowadzi kursy przedmałżeńskie. – Kontakt z Sycharem otwiera mi też oczy na to, jak powinny wyglądać te spotkania; jak na kursie uczyć zapraszania Boga do każdego miejsca w swoim życiu i swoim domu. Nie chodzi o to, żeby porozmawiać o tym, jaki Pan Bóg jest, ale uczyć się żyć z Nim na co dzień. Uczyć się tego, że ważny jest wspólny posiłek, spędzanie wolnego czasu, rozmowa – wymienia.

Duchowny podkreśla, jak istotne jest motywowanie ze strony najbliższych do tego, żeby zawalczyć o małżeństwo. – Chodzi o to, żeby nie ukrywać, że jest problem, nie obarczać odpowiedzialnością tylko jednej strony, pomóc zobaczyć choćby odrobinę dobra w tej relacji i wspierać. Dorośli, jeśli się rozejdą, może jakoś sobie z tym poradzą, ale co z dziećmi? Kryzys nie jest wcale tragedią. Może być czymś dobrym, bo nas wzmacnia, pobudza do działania. Kryzysy są naturalne. Przechodzi je każde małżeństwo, każdy pracownik, każdy ksiądz… – przekonuje. Często małżonkowie po przejściu najtrudniejszego czasu mówią, że nigdy nie było tak dobrze, jak po kryzysie. Nowi we wspólnocie pytają: „Jakie to jest »trudne małżeństwo«?”. W odpowiedzi słyszą: „Każde”.

Sychar w Tarnowskich Górach

Spotkania odbywają się w trzecie piątki miesiąca w kamiliańskiej parafii Matki Bożej Uzdrowienie Chorych (ul. Różana 2). To grupa dla osób przeżywających kryzys w małżeństwie, opuszczonych przez współmałżonka, po rozwodzie. Spotkania rozpoczynają się Eucharystią w kościele o 18.00, druga część jest w salce parafialnej.

Informacje o wspólnocie: www.sychar.org.