Wyjdź, wyjdź, wyjdź...

Krzysztof Kozłowski

publikacja 03.08.2017 04:30

Tej drogi nie przemierza się na nogach, a idzie się... sercem. Jej długości mierzy się nie liczbą kilometrów, a liczbą przemian, które zaszły w duszy.

Ta droga zbliża, pozwala budować wspólnotę Krzysztof Kozłowski /FOTO GOŚĆ Ta droga zbliża, pozwala budować wspólnotę

Droga Abrahama to pielgrzymka dedykowana tylko mężczyznom i to takim, którzy niczego się nie boją. Bo nie jest to zwykła droga, z przygotowanymi postojami, ludźmi witającymi pątników i czekającym posłaniem. Każdy dzień to niespodzianka. Każdy dzień to zdanie się na łaskę Bożą, od świtu po zachód słońca. Pewne są tylko początek i koniec.

– Oprócz niezbędnych ubrań nie mamy niczego. Idziemy bez gotówki, kart kredytowych, telefonów, bez zabezpieczonych posiłków i noclegów. Zmierzamy do Świętej Lipki bez wyznaczonej wcześniej trasy, po to, by głosić po drodze Jezusa Chrystusa. Kiedy przyjmują nas ludzie, odpłacamy się modlitwą wstawienniczą, rozmową, często zwykłym byciem z kimś. Prosimy o jedzenie, o noclegi. Nie dostaniesz jedzenia – jesteś głodny. Nie przyjmą cię – śpisz pod gołym niebem. Dla nas jest to pretekst do tego, by dzielić się wiarą. Mówić o własnym doświadczeniu Boga.

Droga Abrahama to pielgrzymowanie i głoszenie. Idziemy po wioskach warmińskich i mazurskich, by głosić, że Bóg istnieje, że się o każdego martwi, jak apostołowie, którzy zostali posłani do obwieszczania Dobrej Nowiny – wyjaśnia jezuita Daniel Wojda.

Dlaczego Abraham?

Każdy ma z sobą odtwarzacz mp3. Po co? Okazuje się, że jest niezbędny. Pierwsza część dnia to droga w milczeniu. Każdy słucha wtedy rozważań o Abrahamie. – Stąd nazwa „Droga Abrahama”. Czas przed południem to czas na modlitwę, rozważania i refleksję, na rozmowę z Bogiem, na rozwiązywanie dylematów życiowych. Bo każdy idzie z duchowym bagażem – wyjaśnia Daniel.

Ale dlaczego właśnie Abraham? – To efekt mojej osobistej pielgrzymki. Ze znajomym poszliśmy kiedyś do Wilna, właśnie na takich zasadach, bez pieniędzy i ustalonej trasy. Po przekroczeniu granicy zgubiliśmy telefon, więc nie mieliśmy żadnego kontaktu z innymi, nie wiedzieliśmy, która jest godzina. Trzy razy nocowaliśmy w lesie. A modliliśmy się wówczas – bez większego zastanowienia, dlaczego – Księgą Rodzaju. Otworzyliśmy 12. rozdział. I to doświadczenie zostało we mnie na tyle mocno, że wciąż słyszę słowa: „Wyjdź, wyjdź, wyjdź...”.

Wychodzenie, przekraczanie, porzucanie schematów myślowych... Abraham to jest postać, która inspiruje. Jego życie to życie każdego z nas, to droga zdobywania wiary, jej rozwijania. My sobie mówimy, że Drogi Abrahama nie przemierza się na nogach, a idzie się... sercem. Nie mierzy się jej liczbą kilometrów, a liczbą przemian, które we mnie zaszły. Okazuje się, że każdy mierzy się z sobą – uśmiecha się jezuita.

Jak to co? Idziesz!

Początek – Maków Mazowiecki. Koniec – Święta Lipka. To dwa punkty, które wyznaczyły ich drogę. Rano nikt nie wiedział, gdzie będzie spać, co jeść, kogo na drodze postawi mu Pan Bóg... – Ustalamy, że spotykamy się za 20 kilometrów. Patrzymy na mapie, jaka miejscowość znajduje się w takiej odległości i czy jest tam kościół. I idziemy dwójkami. Każdy swoją drogą – mówi Roman. O tej pielgrzymce dowiedział się z interentu.

– Zobaczyłem filmik. Młody jezuita, trochę tajemniczo uśmiechnięty, mówił na nim: „Wstań i idź (...), to droga dla prawdziwych mężczyzn”. Pomyślałem, że może to być świetna przygoda. I traktowałem to jak przygodę, takie ekstremalne przeżycie w duchu Kościoła katolickiego. Dziś wiem, że Pan Bóg poprzestawiał wszystko – opowiada.

– A ja tu trafiłem przez kolegę. Zadzwonił do mojej żony i opowiedział jej, że jest taka droga, że to supersprawa dla faceta. Wracam do domu, wita mnie uśmiechnięta żona i oznajmia: „Mam dla ciebie niespodziankę”. „To pokaż mi tę niespodziankę” – mówię. Ona bierze telefon i pokazuje mi spot nakręcony przez Daniela, i słyszę o drodze bez pieniędzy, bez telefonu, bez niczego. Idziesz i głosisz. Obejrzałem i pytam: „No i co?”. A żona na to: „Jak to co? Idziesz”. Bez zastanowienia odpowiedziałem: „To idę”. Później podziękowałem koledze Adasiowi i zapytałem: „Czemu?”. Nie wiedział, dlaczego to zrobił – śmieje się na to wspomnienie Rafał.

Moje postanowienie

Zanim wyruszyli w drogę, spotkali się na dwudniowych rekolekcjach. Jeden dzień poświęcony był nauce, jak głosić słowo Boże, jak modlić się za innych. Dużo modlili się za siebie. Adorowali Najświętszy Sakrament. – Chodziło o zagrzanie ducha – uśmiecha się Daniel Wojda SJ. – Dziś droga pokazuje, jak cenny był to czas. Wyruszyli w drogę. Spotykają wielu ludzi, którzy ich wspierają. Ich dziękczynieniem jest modlitwa.

– Pierwszy raz w życiu modliłem się za kogoś wstawienniczo. Oczywiście, błogosławiłem często swoje dzieci, żonę. Ale czymś innym jest wyjście do obcych, do nieznanych ludzi i zaproponowanie im modlitwy – mówi Roman.

– To niesamowite, bo doświadczam tego, że to nie ja szukam ludzi, ale Pan Bóg stawia ich na mojej drodze, jakby to oni mnie szukali. Wieś. Domostwo. Ktoś stoi w ogrodzie. Kilka słów powitania i już nawiązuje się rozmowa: dokąd idą, kim są, że piękna miejscowość, dobrze się tu mieszka. – Często osoby intuicyjnie się otwierają. Opowiadają nam, że mają jakiś problem w rodzinie, złe relacje, ktoś jest chory. Wtedy proponujemy modlitwę. Zabieramy również ich intencje do Świętej Lipki, do Matki Bożej – wyjaśnia Roman.

– Każdy z nas niesie intencję. Moja została wysłuchana już pierwszego dnia – nie kryje radości Grzegorz. – Zostaliśmy ugoszczeni przez rodzinę. Panująca w niej atmosfera miłości była tak piękna, że pomyślałem, iż chciałbym taką przeżywać każdego dnia. Dało mi to wiele do myślenia, że pogoń za pieniędzmi, za dobrem materialnym nie idzie w parze ze szczęściem takim jak wtedy, kiedy tworzymy wspólnotę kochającej się rodziny, która trzyma się mocno, widzi swoje pragnienia, mimo że czasem ciężko jest jej związać koniec z końcem. Ale ona jest szczęśliwa. Oni mają małe gospodarstwo, niewielki ogródek za domem, w nim to, co do życia wystarczy. W zagrodzie parę kur. Przypatrywałem się temu z zaskoczeniem, które potem zmieniło się w postanowienie. Już wiem, jak mam żyć.

Czy się uda? Okaże się po Drodze Abrahama, kiedy naprawdę stanę przed swoim życiem – mówi.

Coraz cięższe plecaki

W wyznaniach są zgodni – codziennie spotykają rodziny, które ich zachwycają prostotą życia i wiary w Boga, wzajemnym szacunkiem i miłością. – Odkrywamy, jak jest to proste: być blisko Boga i rodziny – mówi Roman. Chodzą, pukają do drzwi, czasem ktoś otworzy dopiero w czwartym domu, zaprosi do środka. Ale nigdy nie jest to przypadkowa wizyta. – Tym razem zaprosiła nas do środka gospodyni pierwszego domu. Zmartwiła się, gdzie nas położy, ale jej mąż uznał, że przecież mogą oddać swój pokój, sami położą się gdziekolwiek. Codziennie świadectwo miłości, oddania, poświęcenia. Myślałem, że idę głosić Jezusa, a to napotkani ludzie głoszą nam Go, oni zmieniają nas, nasze serca – wyznaje.

Daniel wspomina panią Mariannę, która pracuje w jednym z wiejskich sklepów. W takich miejscach sprzedaje się głównie piwo. Pani Marianna miała „twardą twarz”, w pierwszym odruchu nie miało się ochoty na rozmowę z nią. Po kilku wymienionych zdaniach przyjęła u siebie czterech pielgrzymów. Zrobiła kolację. Wszyscy zasiedli przy stole.

– Dwa ogromne dramaty życiowe. Mąż alkoholik, rozpad rodziny, później samobójstwo syna. Ona ukazywała nam to, swoje życie, emocje, ogrom bólu. Zaczęliśmy się modlić. I ta surowa kobieta, na zewnątrz oschła, jakże smutna w środku, pełna żalu do syna, w swej szczerości uczyniła gest przyjęcia nieznajomych, by podzielić się tym, co miała. I kiedy odchodziliśmy, ona się uśmiechała – wspomina Daniel. Bo tam, gdzie jest biedniej, jest hojniej.

– Te domy, które mają ładne ogródki, nie są dla nas otwierane. Spotykamy się wręcz z szyderstwem. My modlimy się również i za te domy. Wszystko pakujemy w plecaki. Są coraz cięższe. I niesiemy je do Matki Bożej, do Świętej Lipki – dodaje Grzegorz.

Tacy są ludzie

Kolejna wioska. Wszyscy nocowali w przedszkolu. Zaproszono ich na próbę chóru. Powiedzieli, kim są, po co idą, dali świadectwa. – A panie popłakiwały. Później prosiły o modlitwę wstawienniczą. I to jest taki cel, dla którego idziemy, by się modlić za tych, którzy o modlitwę proszą. Wierzymy w to, że Pan Bóg tych ludzi dotknie. My tego nigdy nie będziemy widzieć, bo odchodzimy. Ale nam ta wiedza nie jest potrzebna, wystarcza wiara w słowa Chrystusa, że jeśli będziemy prosić, zostaniemy wysłuchani – mówi Daniel.

Gospodarze proszą o modlitwę w różnych intencjach. Praca dla syna, uzdrowienie z choroby, a po drodze – mnóstwo wzruszeń. I przełamanie siebie, bo trzeba przecież żebrać. – Pukasz do domu, widać, że jest ubogo. I co? Odebrać komuś to, czego za dużo nie ma? I wówczas doświadczasz ewangelizacji. Oni mówią, jak żyją, że jakoś Bóg daje, nie kłócą się, starają się żyć dobrze, dzielą się tym, co mają. Tak radykalne świadectwo. I czujesz wstyd. Bo chodzisz do kościoła, masz o sobie tak dobre mniemanie. A tu zawstydzenie sobą. Czy ja jestem zdolny do czegoś takiego? I odkrywam, że tacy są ludzie, że oni nie wyginęli, nie są jedynie bohaterami w książce, że tacy ludzie żyją, i że jest ich wielu. Tego doświadczamy codziennie – wyznaje Daniel Wojda SJ.

Niosą życie

– Dziś nie jest łatwo pociągnąć mężczyzn, żeby stanęli po stronie Jezusa, by świadczyli o Nim. Ta droga uczy nas, że tak jak Abraham podjął decyzję porzucenia wszystkiego, co miał, pewności, i poszedł ku obietnicy Bożej, tak my winniśmy zrobić to samo. Uczy nas poszukiwania obietnic. Każdy z nas idzie z jakąś nadzieją. I w niej odkrywamy obietnice Boże. To czas przemiany męskich serc, spotkania, zawiązywania więzi, które będą owocowały w przyszłości – uważa Romek.

W sumie Drogę Abrahama przemierzyło 35 mężczyzn. Pozostawili po sobie wspomnienia i modlitwę. – Wszyscy jesteśmy pewni, że prowadzi nas Duch Święty. Mnóstwo Bożych znaków. Choćby takich przyziemnych. Idę, myślę: „Oj, jakbym dziś zjadł rosół”. Przyjmuje nas rodzina. Stawiają obiad. Jest rosół. Wczoraj Marcin wieczorem marzył o drożdżówce. Dziś ją dostał – śmieje się Łukasz.

Niosą swoje historie życia. Marcin niesie w plecaku do Świętej Lipki, do Matki Bożej, prośbę w intencji 60 dzieci chorych na autyzm. I choć niedawno rozsypało się jego życie, nie martwi się. Przecież z Bogiem da radę. Niosą intencje ludzi, których spotkali. – Plecak coraz cięższy, ale i tak jest dużo lżejszy niż telefon komórkowy – śmieje się Adam.

TAGI: