Kto chciałby takiego towarzystwa?

Joanna Juroszek

publikacja 01.07.2017 04:30

– Tu odpoczywa nasze mleko na śniadanie – mówi Jacek, wskazując na krowę o sympatycznie zblazowanym spojrzeniu. – A tu odpoczywa nasz obiad – uśmiecha się Piotrek, pokazując dwie świnie. Panowie, panie, jesteśmy w śląskim Cenacolo.

Na zdjęciu Jacek i Piotrek z figurą Maryi w ogrodzie w Krzyżowicach. Joanna Juroszek /Foto Gość Na zdjęciu Jacek i Piotrek z figurą Maryi w ogrodzie w Krzyżowicach.

Jest piękna czerwcowa środa. Soczysta trawa równiutko skoszona, w tle świergoczą ptaki, ktoś wygląda przez okno, ktoś zamiata podwórko. – Szczęść Boże! – Szczęść Boże! – wymieniamy pozdrowienie z jednym z chłopaków. – Zaraz zawołam Jacka.

Układ z Bogiem

Przychodzi Jacek i kieruje do najważniejszego miejsca – do kaplicy. Centralną jej część, tuż obok tabernakulum, w którym mieszka Jezus, zajmuje drewniana figura Chrystusa na krzyżu. Jego ręce i nogi do drewna przywiązano prawdziwymi sznurami. Pod ołtarzem słowo życia i sigla z czytań dnia zapisane w języku włoskim. „Benedetto sei Tu, Dio Misericordioso, e benedetto è il Tuo nome nei secoli” (Błogosławiony jesteś, miłosierny Boże, i błogosławione Twoje imię na wieki) – czytamy w Księdze Tobiasza. Jacek ze Szczecina, we wspólnocie Cenacolo od 8 lat, i Piotrek z Częstochowy z 4,5-letnim stażem opowiedzą, jak te słowa sprawdzają się w praktyce.

Siadamy w ufficio, czyli w biurze. Ktoś przynosi nam kawę i czekoladki. – Grazie. – Prego. Prawie jak w słonecznej Italii. Bo włoski to język urzędowy tej międzynarodowej wspólnoty dla uzależnionych od narkotyków. Jej siedzibę znaleźć można w górskim Saluzzo w Piemoncie. Matką założycielką jest 80-letnia dziś charyzmatyczna siostra Rita Agnese Petrozzoni, zwana Matką Elvirą. Choć chłopaki w Krzyżowicach, wsi koło Jastrzębia-Zdroju, mówią po polsku, słowo Boże czytają i zapisują po włosku. W tym samym języku dzielą swoje codzienne obowiązki. Kawę, którą właśnie pijemy, Cenacolo otrzymało od dobrych ludzi. Wspólnota niczego nie kupuje. Wszystko, co ma, to owoc pracy ich rąk lub dar drugiego człowieka.

– Elvira poszła z Bogiem na układ: „Ja tym chłopakom wskażę drogę do Ciebie, a Ty się zaopiekuj”. Myślę, że dla Pana Boga to był dobry argument. Niczego we wspólnocie nam nie brakuje – przyznaje Jacek. – Elvira nauczyła nas tego, że mamy ręce, którymi możemy czynić dobro. Możemy pochylić kręgosłupy, wsadzić nasze ręce w ziemię i coś zrobić. Wykonać jakąś pracę. Najważniejsze, żeby po wyjściu z kaplicy modlitwę przenieść na nasze życie. Wszystko, co robimy, jest modlitwą. Wspólnota pracę traktuje jako dar od Pana Boga. Chłopaki sami hodują zwierzęta, sami uprawiają ziemię, sami remontują swoje domy.

– Wcześniej mieliśmy służących – rodziców, którzy za nas sprzątali, prali, gotowali... Tu uczymy się współodpowiedzialności. Ktoś w tej chwili sprząta, ktoś gotuje, ktoś zajmuje się zwierzętami – mówi Jacek. – Wcześniej często brakowało nam pieniędzy, narkotyków, zgubiliśmy priorytety, nie mieliśmy co jeść. Wszystko, co teraz mam, to jest nadwyżka. Nie mówię, że nie ma soli, cukru, kawy, że czegoś mi brakuje. Bo to, że brakuje, to też działanie Opatrzności. Możemy przez to zobaczyć, ile Pan Bóg każdego dnia nam ofiaruje. Bóg pokazuje nam, gdzie są nasze priorytety: czy są nimi modlitwa, drugi człowiek, czy pełny brzuch – opowiada.

– Nic nie kupujemy. Ufamy Panu Bogu w 100 procentach. Wiele razy mamy za dużo i dzielimy się tym z innymi, nie gromadzimy zapasów. Często z premedytacją oddajemy lepsze rzeczy, a później Pan Bóg nam to wraca. On widzi też nasze zachcianki. Oczywiście, nie wyprodukujemy sobie lodów, ale przecież ktoś z natchnienia Ducha Świętego może nam je przynieść... Wtedy naprawdę w domu jest święto – uśmiecha się.

Mąka z nieba

Jacek przywołuje historię, jaka wydarzyła się w innym domu wspólnoty, w Porębie Radlnej koło Tarnowa. Kiedy budynek czekał remont, ósemka najstarszych chłopaków postanowiła w tej intencji modlić się do Boga. – Wstawaliśmy o 2.00 w nocy przez 9 dni. Dziękowaliśmy Panu Bogu i prosiliśmy, żeby dalej się nami opiekował. Pierwszego poranka do naszego domu przyszedł sąsiad i dał nam kwiaty do kaplicy. Zrozumieliśmy, że Panu Bogu podoba się nasza modlitwa. Po 7–8 dniach przychodziły takie rzeczy, że naprawdę doświadczaliśmy mocy tej modlitwy – wspomina.

Innym razem w tym samym domu zaczęło brakować mąki. Nie była to dobra wiadomość, bo akurat pod Tarnowem chłopaki sami pieką chleb. – Pan Bóg często przez magazyn żywności pokazuje nam, jak żyjemy. W tym czasie jako dom, jako braterstwo nie żyliśmy dobrze. Zaczęło brakować produktów – przyznaje Jacek. – Poszliśmy do kaplicy się modlić. Któregoś dnia podczas obiadu podjechał samochód. Ktoś wyciągnął z niego 350 kg mąki i odjechał. Do dziś nie wiemy, kto to był.

Młodzi uzależnieni od narkotyków w Cenacolo nie otrzymują porad żadnego terapeuty. Ich psychologiem i terapeutą są Jezus i brat, były narkoman. – Kiedy wstępujemy do wspólnoty, dostajemy „anioła stróża”, chłopaka, który pomaga nam przejść z jednego świata do drugiego. Z ciemności do światła. Pokazuje, czym jest wspólnota – mówią Piotrek i Jacek.

– Pewnie na początku chce się go zabić? – dopytujemy. – Bywa i tak. Chociaż z reguły jest to nasz pierwszy przyjaciel. Jest z nami 24 godziny na dobę, kiedy jest nam źle i dobrze.

– Mnie przede wszystkim pomaga modlitwa i to, że mieszkamy pod jednym dachem z Panem Jezusem. Od narkotyków i przyjemności tego świata byłem uzależniony przez ponad 20 lat. Całe moje życie to było poszukiwanie szczęścia, miłości, we wspólnocie zrozumiałem, że tak naprawdę poszukiwałem Jezusa – mówi Jacek. – Pan Bóg wysłuchał modlitwy mojej mamy i mojej chrzestnej. Przez wiele lat modliły się o moje uzdrowienie. Pan Bóg postawił na mojej drodze dominikanina o. Gabriela, który, widząc mnie, zapytał, czy mam jakieś problemy. Ja miałem problemy wypisane w oczach – 25 lat brałem narkotyki, żyłem źle. Odpowiedziałem, że problemów nie mam, zakładając kolejną maskę. On zostawił numer telefonu i adres do wspólnoty. I stał się cud. Doprowadziłem się do stanu używalności, poprosiłem mamę i brata o pomoc.

Zadzwoniłem do wspólnoty i tak jestem w niej od 8 lat. Jezus dał mi się poznać, dał mi nowe życie. Wstąpiłem do domu pod Tarnowem, po 4 latach trafiłem tutaj. Ten dom jest dla mnie bardzo wyjątkowy. Tutaj dokonały się wielkie rzeczy w moim sercu. W tej kaplicy, ponieważ wcześniej mieszkały tu siostry, modlitwa trwa od ponad 100 lat. I to się czuje. Tutaj pytałem Pana Boga, co dalej robimy z moim życiem. Wielu osobom pokazałem świat narkotyków. Przyjaciołom, osobom obcym, wielu przez to nie żyje. Miłość Pana Boga i Jego miłosierdzie są ponad wszystko. Dziś mogę pomagać chłopakom, a to działa w obie strony – opowiada.

Perły do wypolerowania

– Mnie do głowy przede wszystkim przychodzi jedno wielkie „dziękuję” mamie Elvirze. Dzięki niej wyrwałem się z moich uzależnień – mówi Piotrek. – Dziś Elvira jest już schorowana, ma swoje lata, ale ciągle dotykają mnie jej słowa, gdy porównuje nas do pereł, które gdzieś się zabrudziły. Wystarczy je troszeczkę wyczyścić, wypielęgnować, żeby na nowo nabrały połysku. Taki właśnie jestem też ja. Sam nie wierzyłem, że jest dla mnie jakakolwiek szansa. Na początku w świecie iluzji i kłamstwa wydawało mi się, że jestem zdolny pokonać wszystko. Wiele razy skrzywdziłem najbliższych, przyjaciół, moją mamę. Robiłem, co chciałem, dom traktowałem jak hotel. Wyłudzałem pieniądze, manipulowałem, kłamałem. Pojawiły się narkotyki, hazard, alkohol. Nie widziałem bez tego życia. Na pewno jedną nogą byłem już na tamtym świecie – przyznaje. – Były takie momenty, kiedy narkotyki brałem cały czas. Dziękuję mojej mamie, która wstawiała się za mną do Matki Bożej.

Na początku, kiedy wstąpiłem do wspólnoty, nie wierzyłem, że ci ludzie będą w stanie mi pomóc. Dotyka mnie tu prosty styl życia, bliskość drugiej osoby – to jest bezcenne. Kiedy na początku miałem trudności, kiedy chciałem wracać do domu, zawsze mogłem liczyć na drugą osobę. I to było piękne, dlatego że nigdy w życiu nie miałem prawdziwego przyjaciela. Myślałem, że ich mam, ale kiedy wszystko w moim życiu się posypało, kiedy byłem na dnie, była ze mną tylko moja mama. Tu wiedziałem, do kogo się zwrócić, kiedy upadałem. Przede wszystkim do Jezusa, który jest w kaplicy, ale i do braci, którzy nigdy mnie nie porzucili. Nie ma tu lekarzy, nie ma psychoterapeutów. Są też trudne momenty, ale jest i prawdziwa przyjaźń – opowiada.

W Krzyżowicach, domu wspólnoty, który 15 lat temu Cenacolo otrzymało od sióstr służebniczek, obecnie mieszka 10 chłopaków z różnych stron Polski. Na początku mieszkańcy wsi bardzo się buntowali, słysząc o nowym towarzystwie.

– Nie mamy do nich pretensji. To normalna rzecz, żyli spokojnie i nagle okazało się, że mają przyjść tu narkomani. Kto by chciał mieć takie towarzystwo? Dziś są naszymi przyjaciółmi, modlą się z nami, są blisko nas. Daliśmy im świadectwo naszym życiem – przyznaje Jacek. Wielkim przyjacielem domu jest także ks. Jan Grzegorzek, były proboszcz z Krzyżowic, obecnie już na emeryturze. Na swoje 15-lecie wspólnota chce wymienić dach w liczącym ponad 100 lat budynku. Chłopaki nie zrobią jednak tego sami, potrzebują fachowej firmy.

Więcej o nich znaleźć można na: www.nie-narkotykom.sos.pl.