Cały dom na sześciu kółkach

Joanna Juroszek

publikacja 21.06.2017 04:30

Ala ma… klocki, książeczkę, dwa misie, basenik i zapasy mleka. Tak wyposażona dojedzie do Fatimy i Santiago de Compostela. W przyczepce rowerowej. Pedałować będą tata Wojtek i mama Ula.

Rodzinka w komplecie przed sanktuarium maryjnym w Fatimie. zdjęcia archiwum z wyprawy Rodzinka w komplecie przed sanktuarium maryjnym w Fatimie.

To nie zapowiedź, a podsumowanie niecodziennej pielgrzymki szalonej rodzinki z Siemianowic Śląskich: Wojtka i Uli Mazurów i ich 11-miesięcznej córki Ali. W maju rowerami przemierzali Portugalię. Startowali z Lizbony, finiszowali w Santiago de Compostela w Hiszpanii. Łącznie w trzy tygodnie pokonali ponad 700 km, z czego tylko ok. 150 przebyli innymi niż rower środkami lokomocji.

Połączyły nas rowery

Choć Ala sporo czasu spędziła w rowerowej przyczepce, to właśnie na wyprawie nauczyła się…chodzić. Stało się to pod koniec maja, kiedy dziewczynka kończyła swój 10. miesiąc życia. Jedenasty pewnym krokiem zaczęła w Portugalii. – Ala dla wszystkich była atrakcją turystyczną – uśmiecha się jej mama. – Blondynka, niebieskie oczy, wszyscy ją całowali, brali na ręce, podrzucali do góry, robili zdjęcia, machali. Dziś w sobie tylko znanym języku wesoło przytakuje opowieściom rodziców. – Teraz, po powrocie, rano przynosi mi buciki i mówi: „bruum, bruum” – komentuje Ula. Wycieczka chyba jej się spodobała. To dobry znak, bo zdaje się, że podobnych wypraw w jej życiu będzie więcej…

To dlatego, że Wojtek, z zawodu inżynier, i Ula pracująca w stowarzyszeniu Niniwa, obecnie na urlopie macierzyńskim, to zdecydowani zwolennicy aktywnego trybu życia. Kochają góry i rowery. Od lat związani są też z Niniwą Team – oblacką grupą o. Tomasza Maniury organizującą wyprawy rowerowe w różne części Europy i świata. W tym roku ekipa wybierze się na Islandię. We wcześniejszych wyprawach uczestniczyli i Mazurowie. Tam też początki ma ich miłość.

– Chodziliśmy do jednego liceum im. gen. Stanisława Maczka w Katowicach. Ojciec Tomek uczył tam religii. Najpierw pojechaliśmy z nim do Kijowa. Wtedy Ula była dla mnie tylko koleżanką. Za rok – do Rzymu – też pojechaliśmy jako znajomi. Kolejny cel to Jerozolima, i to właśnie od tej wyprawy jesteśmy razem. Można więc powiedzieć, że połączyły nas rowery – tłumaczy Wojtek. Potem jeszcze była rowerowa Syberia, później – już mniejszą ekipą – zwiedzili Wietnam i Kirgistan. – Potem byłam w ciąży, więc siłą rzeczy mieliśmy rok przerwy – dopowiada Ula.

Przeprosiny za bałagan

Kiedy na świecie pojawiła się Ala, wyjazdy z Niniwą musiały pójść w odstawkę. Małżonkowie wpadli jednak na pomysł alternatywnej wyprawy – z dzieckiem w przyczepce. – Ala jeszcze się nie urodziła, a Wojtek już wybierał przyczepkę – przyznaje Ula. – To w zasadzie jedyny możliwy sposób podróżowania z dzieckiem – precyzuje Wojtek. – Fotelik na tył roweru nie nadaje się na tak długie dystanse. Nie można wtedy zabrać bagażu do sakw i jest to mniej bezpieczne dla dziecka. Jak już kupiliśmy przyczepkę, to stwierdziliśmy, że musimy ją lepiej wykorzystać, niż tylko jeżdżąc po Parku Śląskim. Właśnie tam małżonkowie testowali, czy Ali spodoba się jej nowy środek lokomocji. Spasował idealnie.

Dziewczynka większość portugalskiej trasy przespała. Na przedzie jechał tata, dalej przyczepka z Alą, na końcu – mama. Ula nad wszystkim miała więc pełną kontrolę. Także Wojtek, dzięki dodatkowemu lusterku na kierownicy, mógł obserwować, co dzieje się z jego córką. Bagaż, który wiózł Wojtek, ważył jedynie… 60 kg. – Mieliśmy cały dom na kółkach. Od książeczki Ali po basenik… – uśmiecha się Ula. Dziennie na początku rowerem robili 30–40 km drogi, pod koniec – już 50–60 km.

Mazurowie parę noclegów wykupili już wcześniej, wzięli ze sobą też namiot i, podobnie jak Niniwa, zdali się na wiarę w Boga i dobrych ludzi. Tych spotkali na przykład w Ribamar. – Byliśmy już bardzo zmęczeni, Ala już też długo jechała w przyczepce. Jechaliśmy wzdłuż brzegu oceanu, zaczęły się turystyczne miejscowości, a my nie mieliśmy noclegu – wspomina Ula. Małżonkowie zjechali na pobocze i postanowili gdzieś rozbić się namiotem. Akurat w tym czasie z auta wychodziła pewna kobieta. Kiedy zobaczyła Mazurów, zaprosiła ich do siebie. Tak Polaków ugościło portugalskie małżeństwo z dwójką dzieci.

– Przepraszali nas za to, że mają bałagan. Udostępnili nam osobny domek, który planują wynająć. Dostaliśmy własne łóżko, mogliśmy wziąć prysznic, specjalnie dla nas zamówili też pizzę. Wieczorem usiedliśmy wszyscy razem. Na pożegnanie ten pan dał mi swój numer telefonu i powiedział, że jakbyśmy mieli jakiekolwiek problemy, to mamy do niego dzwonić – opowiada Wojtek.

– Jeden z ciekawszych noclegów mieliśmy też w takiej miejscowości, w której generalnie nie było nic – mówi Ula. Tam, kiedy małżonkowie na polance zaczęli rozkładać swój przenośny dom, podeszły do nich dwie panie, mówiąc: „Chodźcie do nas!” – Oddały nam całe piętro. Jedna z tych pań przepraszała nas jeszcze, że jej mąż ma dolegliwości żołądkowe i że przez to musiała nam zrobić lekkostrawne jedzenie – śmieje się Ula.

Fiesta polsko- -włosko- -portugalska

Małżonkowie w Fatimie byli dwa dni przed przyjazdem papieża Franciszka i przed 100. rocznicą objawień maryjnych. W drodze mijali więc sporo pielgrzymów udających się na kanonizację Hiacynty i Franciszka. Wielu z nich szło także pieszo. Bo Portugalczycy, nawet jeśli regularnie nie chodzą do kościoła, Fatimę kochają. Wśród tych pielgrzymów nasi poznali włosko-portugalską rodzinę mieszkającą niedaleko Fatimy. Rodzinka ta codziennie pokonywała jakieś 20 km drogi i wracała do siebie na nocleg. Rano trasę zaczynała w miejscu, w którym skończyła ją w dniu poprzednim. W drodze do Fatimy towarzyszył im kamper. Ojciec rodziny kierujący tym pojazdem podwiózł Mazurów do miejscowości, w której mieszkali. Tam też Polacy zostali na nocleg i włosko-portugalską gościnę ze spaghetti w tle. Następnego dnia znów kamperem mieli podwózkę do Fatimy.

Mazurów w drodze spotkały też zabawne sytuacje. Z jedną z nich do czynienia mieli na przykład po przybyciu do Santiago, gdy przed katedrą świętego Jakuba robili sobie sesję zdjęciową. Przed nimi do celu dotarli inni rowerzyści. Jednego z nich Wojtek poprosił, żeby kamerką sportową nakręcił ich wjazd na plac przed katedrą. Tuż obok stał policyjny radiowóz. – Zrobiliśmy wokół niego pętelkę i wracaliśmy w stronę katedry. Podziękowałem panu, który nas kręcił, i w tym momencie podszedł do nas policjant. Trzymałem Alę na rękach i on zabronił mi ją z powrotem wsadzić do przyczepki! Nie umiejąc słowa po angielsku, wszystko na migi, powiedział mi, że w Hiszpanii prawo zabrania w ten sposób wozić dzieci… – komentuje Wojtek, dodając, że żaden z wcześniej mijanych przez nich policjantów nie zwrócił im na to uwagi.

Hasłem wyprawy Mazurów były słowa „Krok w rok”. Nawiązują one do Ali, która (jak słusznie przeczuwali jej rodzice) na pielgrzymce zaczęła chodzić, i do kolejnych rowerowych wypadów. – Stwierdziliśmy, że taki krok w rok chcemy robić co rok – przyznaje Ula. Małżonkowie do Fatimy i Santiago pielgrzymowali w tej samej intencji, w której w sierpniu na Islandię ruszy ekipa Niniwy – modlili się o powołania. Drogę ofiarowali też w intencji dziadka Wojtka, który zmarł w noc przed ich wylotem do Lizbony.