Infiltracja

Jakub Jałowiczor

publikacja 11.06.2017 04:30

Chcę po cichu rozsiewać chorobę, na którą nie ma lekarstwa – mówił Matteo Farina. Wirus okazał się silnie zakaźny, choć na jego rozpowszechnianie Matteo dostał tylko 18 lat.

Matteo Farina zmarł na raka mózgu w wieku 18 lat. Znajomi mówili, że był duszą towarzystwa, zapamiętali go jako człowieka, który interesował się problemami innych, doradzał, bronił dziewczyn przed natrętami. it.MatteoFarina.com Matteo Farina zmarł na raka mózgu w wieku 18 lat. Znajomi mówili, że był duszą towarzystwa, zapamiętali go jako człowieka, który interesował się problemami innych, doradzał, bronił dziewczyn przed natrętami.

Jako dziecko był pucołowaty. Później wyszczuplał, być może z powodu choroby. Kibicował Juventusowi, czym nie wyróżniał się w rodzinnym Brindisi. Śpiewał w zespole rockowym. Interesował się naukami ścisłymi i ekologią. Dobrze się uczył, pewnie zostałby inżynierem. Kiedy przystępował do Pierwszej Komunii św., rzucił się w oczy ks. Damiano Comesowi. „Podczas homilii zapytałem dzieci, czy jest wśród nich ktoś, kto byłby gotów odpowiedzieć Jezusowi »tak«, gdyby któregoś dnia poprosił o to, żeby zostać sługą Eucharystii: kapłanem” – wspominał ks. Comes. Mały Matteo podniósł rękę i głośno powiedział: tak!

Inny kapłan Antonino Colasanti wspomina z kolei, że regularnie spowiadał Matteo: „To nie były spowiedzi dziecka, tylko osoby więcej niż dojrzałej duchowo. Kiedy się spowiadał, zawsze patrzył mi w oczy, nie zdarzyło się ani razu, żeby spuścił głowę. Za każdym razem zachęcałem go, żeby robił kolejny krok w życiu duchowym, a on to akceptował, z entuzjazmem się zgadzał”.

Sen o ojcu Pio

Matteo miał 10 lat, gdy pewnej nocy miał sen lub wizję. „Znajdowałem się w ogrodzie – opisywał potem. – Po jednej stronie była zieleń, drzewa, łąki i kwiaty. Po drugiej – tylko ziemia”. Matteo widział siebie jako wyschłe drzewo. W pewnym momencie pojawił się mężczyzna z sekatorem. – Pozbądź się swoich grzechów – powiedział i ściął kilka gałęzi. Matteo wrócił do postaci człowieka. Wtedy zobaczył wokół siebie wielką pustkę. Pobiegł z powrotem do zielonego ogrodu, gdzie spotkał człowieka ubranego w zwierzęce skóry. – Chrzczę cię drugi raz, aby zabrać twoje grzechy – powiedział mężczyzna. – Pustka, którą widziałeś, to ludzie, którzy nie wierzą w Boga, grzeszą i są smutni.

Na koniec chłopcu ukazał się o. Pio w brązowym habicie i z widocznymi na rękach stygmatami. – Opowiedz wszystko swojej rodzinie – nakazał Matteo. – Jeśli potrafisz zrozumieć, że ten, kto nie ma grzechu, jest szczęśliwy, powinieneś uświadomić to innym, żebyśmy mogli iść szczęśliwi razem do królestwa niebieskiego.

Na koniec święty zakonnik dodał, że Matteo nie powinien nic robić, dopóki nie pójdzie do kościoła.

Matteo potraktował sen bardzo poważnie. Postanowił – jak to ujął – infiltrować środowisko znajomych. „Mam nadzieję, że uda mi się zrealizować moją misję »kreta« wśród młodzieży, mówiąc o Bogu – stwierdził kiedyś. – Obserwuję tych, którzy są dookoła, żeby dostać się między nich cicho niczym wirus i zarazić wszystkich nieuleczalną chorobą – miłością!”.

Infiltracja była skuteczna, bo Matteo Farina był duszą towarzystwa. Znajomi zapamiętali go jako człowieka, który interesował się problemami innych, doradzał, bronił dziewczyn przed natrętami. Udało mu się też stworzyć fundusz na rzecz wspierania misji w Mozambiku i namówić członków rodziny, by przekazali na niego pieniądze, zamiast kupować prezenty świąteczne. Wszędzie było go pełno. Razem ze swoją kapelą No Name występował w szkole i na lokalnych uroczystościach. Odniósł sukces w konkursie ekologicznym. Pisał też wiersze.

W cudzym świecie

Był wrzesień 2003 r., kiedy Matteo zgłosił się do lekarza z powodu ataków nagłego bólu głowy. Przeszedł badania w Avellino i Weronie, następnie został wysłany do kliniki w Hanowerze. Przeprowadzono tam trudny i ryzykowny zabieg biopsji mózgu, polegający na pobraniu tkanki z głowy. „Przychodzi lekarz, zabiera turban i zostawia tylko bandaże. Włosy nie trzymają się głowy, wydają się włosami lalki Barbie” – notował Matteo w pamiętniku, który zaczął prowadzić, kiedy zachorował. Wyniki badań wypadły dobrze. Pacjenta odesłano do domu. Okazało się jednak, że to dopiero początek walki z rakiem.

Pomimo cierpienia, jakie dotknęło chłopca, w jego zapiskach nie znajdziemy pretensji do Boga. Autor pamiętnika jest wdzięczny ludziom, którzy umożliwili mu badania za granicą i cieszy się, że pacjenci leżący obok czują się lepiej. Bliscy wspominają, że starał się nigdy nie obciążać ich swoim bólem. Nie oznacza to, że było mu łatwo. „Jednego dnia bawisz się z przyjaciółmi, śmiejesz się i jesteś szczęśliwy. Potem nagle cierpienie i choroba – pisał. – Zanim się zorientujesz, zostajesz katapultowany do świata, który nie wydaje ci się twój. Wszystko wydaje się niemożliwe. Uważasz, że takie rzeczy dzieją się tylko w filmach. Wreszcie wracasz do domu: Bóg jest wielki, co za radość. Myślisz, że jesteś zdrowy, ale zaraz potem wraca cierpienie”.

Choroba ponownie dała o sobie znać. W 2005 r. Matteo przeszedł 40-dniową chemio- i radioterapię, a potem pierwszą w swoim życiu operację usunięcia guza mózgu. W 2007 r. konieczna okazała się kolejna operacja głowy. W pewnym momencie miał już dość. „Nie możesz w to uwierzyć – notował. – Myślisz, że wszystko się rozpada. Niespodziewanie, pewnego zwykłego popołudnia, które jak zwykle tracisz na zamartwianiu się, spotykasz pokornego księdza. Prostego, ale mądrego. Pod jego kierownictwem zawieszasz się na Bogu; odnajdujesz radość i nadzieję. Wracasz do domu, do rodziny i przyjaciół, i wszystko idzie pięknie, coraz lepiej. Lekarze nie widzą poprawy, ale ty o niej wiesz i śmiejesz się... Chcesz krzyczeć do świata, że zrobiłbyś wszystko dla Zbawiciela, że jesteś gotów cierpieć za zbawienie dusz, umrzeć dla Niego”.

Małżeństwo

Pomimo choroby Matteo nie odsunął się od ludzi. „Dzięki niemu przeżyłam najpiękniejsze 2 lata i 10 dni, jakie można przeżyć – napisała po jego śmierci Serena Brugnola. – Dostałam wielki dar: byłam jego dziewczyną; jego jedyną dziewczyną”. Zaczęli się spotykać w kwietniu 2007 r. „Miał rzadkie cechy: uprzejmość, prostotę, radość, odwagę, altruizm, a jednocześnie silną osobowość; to mnie najbardziej dotknęło” – wspominała. Matteo nie ukrywał, że jest chory. „To nie miało wpływu na to, co do niego czułam” – pisała dziewczyna.

Jak wspomina, rozmawiali o znajomych i szkole, ale też o problemach etycznych. „Każda rozmowa pozwalała nam lepiej się poznać i bardziej się do siebie zbliżyć. Wiele osób spędza wieczory, chodząc od lokalu do lokalu, unikając poważnych rozmów, »bo to nie jest dla młodych«; my nie baliśmy się iść wbrew modzie” – pisała. Często rozmawiali o tym, jak przeżywać miłość zgodnie z zasadami wiary. „Podstawą jest miłość i szacunek do drugiego, wierność, relacja fizyczna przeżywana stopniowo” – tłumaczyła Serena. Matteo nie miał wątpliwości, że „tylko sakrament małżeństwa uprawnia całkowitą jedność między mężczyzną a kobietą i dopiero od tego momentu rozpoczyna się proces całkowitego zaangażowania w jedność fizyczną”.

Matteo, choć jako kilkulatek był gotów odpowiedzieć na powołanie kapłańskie, marzył o małżeństwie. Dał temu wyraz w jednym z wierszy: „Ręka w rękę przeżywacie swoją młodość/ wciąż ręka w rękę przysięgacie przed Bogiem kochać się i szanować przez wszystkie dni waszego życia/ Małżonkowie”.

Nie było mu dane oświadczyć się Serenie. Rak znowu go dopadł. Na przełomie 2008 i 2009 r. Matteo przeszedł kolejne trzy operacje. Stracił kontrolę nad lewą połową ciała i wylądował na wózku. 24 kwietnia 2009 r. zmarł. Ci, którzy go znali, nie mieli wątpliwości, że był kimś wyjątkowym. Na pogrzebie pojawiły się setki ludzi. Imieniem Matteo nazwano bibliotekę w szkole, do której chodził, oraz park w Brindisi. Do działającej na Facebooku grupy „Przyjaciele Matteo Fariny” należy ponad 1,2 tys. osób i cały czas dołączają nowe.

Bardzo szybko wszczęto proces beatyfikacyjny. 24 kwietnia 2017 r. zakończył się jego diecezjalny etap.