Gońcie ich!

Marcin Jakimowicz

GN 17/2017 |

publikacja 27.05.2017 06:00

Kończyły się rekolekcje. Kilkuset młodych rzuciło się do wyjścia. Ksiądz Jarek podszedł do nas i rzucił: „Gońcie ich, bo wam uciekają”. Czy stracimy to pokolenie?

Tauron Arena. Jedenaście tysięcy gimnazjalistów na rekolekcjach. Paulina Smoroń /foto gość Tauron Arena. Jedenaście tysięcy gimnazjalistów na rekolekcjach.

Naprawdę nie było źle. Młodzi słuchali w ciszy, nie siedzieli w smartfonach. Zero agresywnych zaczepek czy szyderki. A jednak, gdy po trzech dniach rozeszli się do domów, pomyślałem: „Czy to wszystko, na co nas stać?”. Tego samego dnia podszedł do mnie nieznajomy człowiek. Zapytał, czy nasza wspólnota będzie protestować przed katowickim Spodkiem w czasie Metalmanii (gwiazdą będzie Samael). Wróciła myśl: „Czy to wszystko, na co nas stać jako Kościół? Na tupanie nogami, protestowanie, ciągłe odbijanie piłeczki?”. „Nie – odparłem. – Możemy wynająć dla młodych Spodek. Na rekolekcje.”

Największa bitwa

Z dnia na dzień mam coraz większe wątpliwości, czy rekolekcje dla młodych w wieku gimnazjum i liceum w formie, jaką znamy, mają jeszcze sens. W kościele kilkuset młodych wyrwanych ze świata smartfonów, LOL-a, Ligi Mistrzów i komentowania świeżego selfie koleżanki. Mam dwoje dzieci w tym wieku (13 i 15 lat), a w Wielkim Poście prowadziłem cykl rekolekcji dla młodzieży. Wszędzie to samo. Czy na Mazowszu, czy na Podlasiu. Co z tego, że słuchają, siedząc w ciszy? To wszystko? Szczyt marzeń?

Przed jedenastu laty w Spodku Josh McDowell alarmował: „Kościół traci młodych. Księża gorzko żartują, że bierzmowanie jest oficjalnym pożegnaniem z Kościołem. Jeśli nie zaproponujemy im jakiejś atrakcyjnej alternatywy, nie odwrócimy tej tendencji”. Gdy usłyszałem wówczas te słowa, pomyślałem: „O czym ten facet gada?”. Kościoły były jeszcze pełne. Dziś na Mszach nie ma wielu gimnazjalistów. No, chyba że przychodzą po pieczątki. – Żyjemy zanurzeni po uszy w pogańskiej kulturze, a młodzi znajdują się na arenie Koloseum XXI wieku. Wprawdzie nie zagrażają im lwy, ale spotykają więcej moralnych pokus niż chrześcijanie przez ostatnie dwa tysiące lat. Będą toczyli większe duchowe bitwy, walki emocjonalne i trudniejsze zmagania w relacjach międzyludzkich niż jakiekolwiek inne pokolenie w historii – opowiadał wówczas McDowell. – Ta walka o serca i umysły naszych młodych ludzi będzie trudna. To coś więcej niż wojna umysłów; to walka duchowa „przeciw Zwierzchnościom, przeciw Władzom, przeciw rządcom świata tych ciemności” (Ef 6,12). Jesteśmy zaangażowani w wielki konflikt, ale po naszej stronie jest wielki Bóg. Ta bitwa należy do Niego, a On nie może być zwyciężony.

Można narzekać na młodych. Szarpać się z nimi (skąd ja to znam?) o siedzenie po uszy w świecie netu, na Snapchatach, Facebookach. Ale efekt jest mizerny. I okupiony lawiną nerwów. Zamiast szarpać się z psem o kość, wystarczy obok niej położyć kotlet. Wybierze lepszy kąsek.

Nie może być tak, że szczytem szczęścia katechetów jest to, że młodzi podczas rekolekcji wyplują na czas Mszy gumę do żucia i odłożą komórki. Kościół jest depozytariuszem najważniejszej informacji świata, newsu, wobec którego bezradne są popularne internetowe portale: zwycięstwo pochłonęło śmierć. Pytanie jest jedno: jak opowiedzieć o tym gimnazjalistom ich językiem, tak, by chcieli słuchać.

Pierwszego dnia rekolekcji dla gimnazjum i liceum zaprosiliśmy do kościoła Rymcerzy (Łukasza Bęsia i DJ Yonasa). Opowiadali o swym doświadczeniu przebaczenia, spowiedzi, zakorzenienia w Kościele. Ławki były pełne. Młodzi przez ponad dwie godziny w skupieniu słuchali poruszających świadectw. A przecież raperzy nie stosowali żadnej taryfy ulgowej: mówili o bardzo trudnych i niepopularnych rzeczywistościach, np. o radykalnym zerwaniu z grzechem czy uzależnieniem. Byli wiarygodni, wyszli z klimatów, które są bliskie młodym. Nauczyciele opowiadali mi, że młodzież wracała później w rozmowach do tego spotkania.

Każdego dnia spotykam się z gimnazjalistami. Interesuje mnie jedna rzecz: skuteczność. Jak skutecznie opowiedzieć im Ewangelię?

Jest dla kogo grać

Dlaczego Kościół był w stanie spiąć się organizacyjnie na Światowe Dni Młodzieży? Zespoły chrześcijańskie jeździły z koncertu na koncert. Niektóre, by zdążyć na kolejny występ, musiały latać śmigłowcami. Dlaczego te same zespoły siedzą teraz w domach, grając jedynie od czasu do czasu? Co się stało? Nie ma dla kogo grać? Nieprawda: dopiero teraz jest dla kogo grać! Powiedzmy sobie szczerze: na ŚDM przyleciała śmietanka, młodzież w ponad 70 proc. uformowana we wspólnotach (tak pokazywały badania statystyczne). Pozostały pełne szkoły tych, którzy czekają na Dobrą Nowinę. Naprawdę jest dla kogo grać i w kogo inwestować. Wszystko zależy od naszego podejścia. Jak w dowcipie: dwóch przedstawicieli handlowych z branży obuwniczej wysłano na pustynię. Jeden, zdruzgotany, tłumaczył się szefowi: „Nic się nie da zrobić. Wszyscy chodzą boso”. Drugi zadzwonił do firmy: „Szefie! Znakomity rynek zbytu. Wszyscy chodzą boso!”.

Gdy na zakończenie prowadzonych przez naszą wspólnotę rekolekcji w jednej z katowickich parafii ksiądz rzucił: „Gońcie ich, bo wam uciekają”, kilka osób za nimi pobiegło. Bardzo mnie to dotknęło. To była niezwykła intuicja. Albo będziemy za nimi biegli, albo ci ludzie po bierzmowaniu pożegnają się z Kościołem. Wrócą, być może, gdy po latach usłyszą lekarską diagnozę lub rozsypie się im małżeństwo. W czasie poważnego życiowego pęknięcia. Ale czy o to chodzi?

W Krakowie zaryzykowano. Rekolekcje wielkopostne dla gimnazjum i liceum zorganizowano w Tauron Arenie. Efekt? Każdego dnia ok. 11 tys. ludzi, świetne koncerty, poruszające świadectwa (w tym Krzysztofa Demczuka i popularnego mima Ireneusza Krosnego). A potem? Długie kolejki do spowiedzi. – Nawet jeśli część uczestników wydarzenia, przychodząc 15 i 16 marca do Tauron Areny, nie bardzo wiedziała, po co to robi, to w ciągu kilku godzin dostała odpowiedź, którą można nazwać obfitą duchową ucztą – relacjonowała dziennikarka z krakowskiego oddziału „Gościa” Monika Łącka. – Mocne świadectwa wygłosili ludzie, którzy przed laty, mając naście lat, byli bardzo daleko od Boga i raczej kumplowali się ze złem. Dziś proszą młodych, by nie popełniali tych samych błędów i oddali życie Jezusowi.

Rekolekcje „Młodzi i Miłosierdzie” otworzył koncert zespołu niemaGOtu, prowadzonego przez Kubę Blycharza, autora hymnu ŚDM. Były Teatr Cieni, świadectwa. – Zgoda, to jest event. Pytanie jest takie: czy lepiej zrobić event, czy nie robić nic? – opowiada Antoni Tompolski, jeden z organizatorów rekolekcji, lider wspólnoty Góra Oliwna, do której należą w ogromnej większości młodzi ludzie. – Jeśli w czasie takiego eventu doprowadzamy młodych (wiem, może zabrzmi to górnolotnie) do spotkania z Jezusem (a wiemy, że tak jest, bo docierają do nas świadectwa), jeśli do rzeszy kapłanów ustawiają się kolejki do spowiedzi, to mam prawo wierzyć, że takie spotkania mają sens. Księża przez półtorej godziny nie wyspowiadali nawet połowy młodych. Takie było „zapotrzebowanie społeczne”. Celem takiego eventu jest właśnie takie doświadczenie. Po to je robimy. Nie możemy zmierzyć tego, w jaki sposób zmienia się życie tych ludzi. Nie da się tego zweryfikować. Zapraszamy ich do wspólnot, w których mogą być formowani, a część korzysta z tego zaproszenia. Prawie w każdej parafii działa lepiej lub gorzej jakaś oaza. Żyjemy jednak w czasach, w których młodzi boją się długoterminowych wyzwań. Nie znają słowa „przymus”. Nie można zaciągnąć ich za uszy. Dziś nie można im powiedzieć: „Idźcie”. Trzeba powiedzieć: „Chodźcie. Chodźcie za mną”. Trzeba ich przyprowadzić, a nie wysłać. Gdy zaryzykowaliśmy po raz pierwszy z Tauron Areną, baliśmy się, że młodzi nie przyjdą. Dla szkół to przecież wycieczka. W tym roku już dwa tygodnie wcześniej odmawialiśmy chętnym, bo miejsca były zarezerwowane. Jestem bardzo przekonany do tej formy: to czas przyprowadzania ludzi do podjęcia decyzji powierzenia życia Jezusowi. A doskonale wiemy, jak istotna jest taka deklaracja.

Co dalej?

Najważniejsze pytanie brzmi: co dalej? – dopowiada ks. Michał Leśniak, krakowski moderator Ruchu Światło–Życie. – Nie wiem, czy idea parafialnych rekolekcji dla gimnazjum już się wypaliła. Wiem, że jest to bardzo trudny teren. Spotkanie w Tauron Arenie to wielkie dobro, nie mam wątpliwości. Konkret: młodzi hurtowo idą do spowiedzi. Stu kilkudziesięciu księży ma co robić. W ubiegłym roku młodzi wrzucali kartki z grzechami do beczki z oliwą, w tym roku przybijali je do krzyża. Czy to nie to samo, co my robiliśmy przed laty na oazach? Młodzi wchodzący do Tauron Areny są zauroczeni: „Wow! Byliśmy tu kiedyś na meczu czy na koncercie”. To robi wrażenie. I dobrze. Spotkanie w hali to cukierek. Trzeba go rozpakować. Młodzi potrzebują duchowego przeżycia, „efektu”. To normalne, nie można się o to obrażać. Ks. Blachnicki brał te elementy pod uwagę. Ale potem pojawia się problem: co dalej? Oni nie chcą dziś słyszeć o formacji. Czy faktycznie doszliśmy w Kościele do takiego momentu, że będziemy żyli jedynie od eventu do eventu? Doskonale wiemy, że daleko się na tym nie zajedzie. Człowiek potrzebuje stałej formacji, wzrostu. Musimy wychodzić do młodych. Sami już nie przyjdą. Nie można też nie stawiać im wymagań. Ostatecznie pamiętamy tych nauczycieli, którzy byli wymagający i dawali nam w kość. Tauron Arena to wielkie zwycięstwo katechetów. To oni organizują ten ewangelizacyjny wypad, zgłaszają młodych. To pokazuje, że my, jako kapłani, katecheci nie jesteśmy w odwrocie.

Strach się bać?

Jako pierwszy zaryzykował bp Edward Dajczak. Przed trzema laty ogłosił, że w Koszalinie nie będzie rekolekcji dla poszczególnych gimnazjów, ale wszystkie zgromadzą się na jednej hali Gwardii na trzydniowych rekolekcjach. Dwa i pół tysiąca gimnazjalistów w jednym miejscu? To groziło śmiercią lub trwałym kalectwem. – Zaczyna się od takiej „gry wstępnej” ze strony młodych. Najpierw udają, że im nie zależy, że nie wiedzą, po co w ogóle przyszli. Potem zaczynają się przyglądać, a kończy się tym, że spotykają żywego Jezusa i otwarcie mówią o tym, czego dokonał – opowiada Magdalena Plucner ze Szkoły Nowej Ewangelizacji, która prowadziła to spotkanie. – W pewnym momencie przestaje działać „efekt stada”. Na rekolekcjach aż 2200 gimnazjalistów przyjęło Jezusa jako Pana i Zbawiciela.

– Młodzi zostaną w Kościele, gdy przeżyją osobiste spotkanie z Jezusem – nie ma wątpliwości ks. Rafał Jarosiewicz, pomysłodawca tych rekolekcji. – Nikt nie jest w stanie odebrać im tego, co przeżyli. Warunkiem wzrostu jest to, czy trafią do wspólnot. Nie można z tym czekać. Rekolekcje kończyły się w środę, a już tego samego dnia wieczorem przygotowywaliśmy dla młodych wspólnoty!

– Jeśli młodzi trafiają do wspólnot, zmienia się ich droga wzrastania w Kościele – podsumowuje biskup Edward Dajczak. – Pan Bóg, który był dla nich dotąd jedynie kolejnym pojęciem, staje się żywą Osobą. Nie meblujmy im więcej głowy! Oni są bombardowani pojęciami, informacjami. Mają ich dość! Muszą doświadczyć żywej obecności! Największym problemem dzisiejszej młodzieży jest brak osobistego doświadczenia Boga. Bez niego Bóg jest dla nich często tylko pojęciem. Czas mknie w zastraszająco szybkim tempie, a przygotowanie do bierzmowania jest takie jak dwadzieścia lat temu. Odpytywanie, pieczątki, sprawdziany… Często powtarzamy, że młodzi nie szukają Boga. Nieprawda! To my nie potrafimy im Go pokazać. Zamiast pomstować i psioczyć na dzisiejszą młodzież, uderzmy się w piersi.

Wynajęcie ogromnej sali kosztuje. To jasne. Młodzi żyją w świecie gadżetów, promocji i wyprzedaży, w którym telefon sprzed roku jest już obciachowy. Oni nie przyzwyczają się do wizji Kościoła, w którym z dywanów w domach katechetycznych wylatują mole, a zatroskani parafianie przynoszą proboszczom stare meble, bo nie mają co z nimi zrobić. Młodzi się na to nie nabiorą. I dobrze. Czy Kościoła, który przez wieki był mecenasem kultury i fundował zapierające dech w piersiach bazyliki, nie stać na wynajęcie najlepszej hali w mieście, opłacenie profesjonalnych muzyków i akustyków? Zwłaszcza w chwili, gdy Bóg dotyka pierwszej ligi rodzimych rockmanów i raperów, którzy z chęcią opowiedzą o swym doświadczeniu? Jest w kim wybierać. To czas głoszenia Ewangelii na dachach. Zgoda, trzeba przebić się przez medialny szum, dźwięki płynące z laptopów, smartfonów czy głośników. Ale warto. Po to, by – jak wołał św. Paweł – „przynajmniej niektórych doprowadzić do zbawienia”. 

Dostępne jest 9% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.