Bardzo dobre ciało

publikacja 14.05.2017 06:00

O zmartwychwstaniu Jezusa i naszym oraz o tym, czy ciało jest potrzebne do zbawienia, mówi o. Damian Mrugalski OP.

Bardzo dobre ciało HENRYK PRZONDZIONO /FOTO GOŚĆ

Jacek Dziedzina: Czy ciało jest z natury złe?

O. Damian Mrugalski: Oczywiście, że nie. Chrześcijaństwo nigdy tak nie twierdziło. Aczkolwiek w pierwszych wiekach chrześcijaństwa pewne grupy nawróconych platoników mogły mieć negatywne podejście do ciała. Wynikało to jednak bardziej z filozofii, którą wcześniej wyznawali, niż z samego Objawienia. Autor 2 Listu św. Jana ostro gani tych, którzy odrzucali cielesność Chrystusa. Nazywa ich wręcz antychrystami. Wzmianka ta sugeruje jednak, że we wspólnocie założonej przez św. Jana pojawili się doketyści. Doketyzm to wczesnochrześcijańska herezja, według której Chrystus miał jedynie pozorne, a nie prawdziwe ciało. Greckie słowo dokeo, od którego pochodzi jej nazwa, znaczy „wydaje się”. Doketyści twierdzili, że ludziom wydawało się, że Syn Boży przyjął ciało. W ich opinii ciało nie jest godne, aby przyjąć Boga, ani też Bóg nigdy nie skalałby się ciałem. Podobnie więc jak Platon pojmowali oni materię w sposób negatywny. Objawienie jednak głosi zgoła coś przeciwnego.

A św. Paweł, gdy pisał: „nieszczęsny ja człowiek, któż mnie wyzwoli z ciała, co wiedzie ku tej śmierci”, też ulegał wpływowi Platona?

Być może niektóre wypowiedzi Pawła mogą to sugerować. Ale chciałbym też przypomnieć, że Paweł nazywa ciało „świątynią Ducha Świętego” i zachęca Koryntian, by „chwalili Boga w swoim ciele”. Modli się też za chrześcijan z Tesalonik, aby ich „duch, dusza i ciało bez zarzutu zachowały się na przyjście Pana naszego Jezusa Chrystusa”. To prawda, Paweł, jak każdy chrześcijanin, doznawał pokus związanych z ciałem, lecz nie oznacza to, że miał negatywny stosunek do ciała.

Głupia jest ich wiara”; „Nadzieja zaiste godna robaków”. Tak pisał o Zmartwychwstaniu Celsus, który był poganinem. Ale podpierał się również tym, że „tej wiary nie podzielają wszyscy chrześcijanie, brzydzą się nią, uważają za niedorzeczną”. Miał podstawy, żeby tak twierdzić?

Celsus był platonikiem, więc zmartwychwstanie ciała uważał za bzdurę. Chrześcijanie, o których mówi, to zapewne gnostycy, czyli sekta czerpiąca z platonizmu, która mieniła się elitą chrześcijaństwa. Gnostycy sądzili, że tylko oni mają dostęp do wiedzy (gr. gnosis) o zbawieniu, gdyż posiadają w sobie element boskiego ducha. Ich poglądy charakteryzuje radykalny dualizm. Rozróżniali bowiem Boga Starego Testamentu – Stwórcę materii i Starego Prawa oraz Boga Nowego Testamentu – Ojca Jezusa Chrystusa, który przyniósł Nowe Prawo – w zupełności duchowe. Gnostycy uważali, że materia, a wraz z nią ludzie nieposiadający boskiego elementu zostaną unicestwieni. Nie wierzyli więc w zmartwychwstanie ciała.

Gnostycyzm, doketyzm, a tym samym negowanie zmartwychwstania musiało jednak być mocne „w terenie”, skoro ojcowie Kościoła musieli bronić tej prawdy wiary.

W świecie greckim i rzymskim rzeczywiście trudno było głosić prawdę o zmartwychwstaniu ciała, a to dlatego, że była ona ogromną nowością, jaką niosło chrześcijaństwo. Przekonał się o tym już św. Paweł, którego na ateńskim Areopagu słuchali greccy filozofowie, lecz jedynie do momentu, w którym zaczął on mówić o zmartwychwstaniu Chrystusa. Jedni wówczas „wyśmiewali się, a inni powiedzieli: »Posłuchamy cię o tym innym razem«”. W 1 Liście do Koryntian św. Paweł stanowczo podkreśla, że „jeśli Chrystus nie zmartwychwstał, to daremne jest jego nauczanie i próżna jest także wiara Koryntian”. Po około 40 latach do tych samych Koryntian pisze swój list Klemens Rzymski – papież. Tamtejsi chrześcijanie nie odrobili lekcji z Pawła – dalej trudno im uwierzyć w zmartwychwstanie ciała. Św. Klemens opowiada więc Koryntianom znany im mit o Feniksie – ptaku, który odradza się ze swoich popiołów. Następnie zadaje pytanie, czy to aż tak dziwne, że Syn Boży mógł zmartwychwstać, skoro wy wierzycie w ptaka, który co jakiś czas odradza się do nowego życia? To były jednak początki. Problemy z prawdą o zmartwychwstaniu mieli poganie, którzy stali się chrześcijanami. Później tej prawdy raczej nikt nie negował, aż do... oświecenia, gdy oświecone umysły naukowców doszły do wniosku, że zmartwychwstanie jest mitem.

Czego nie można powiedzieć o Feniksie...

(śmiech) No właśnie. Oświeceniowi egzegeci uznali, że Jezus na krzyżu zrozumiał, że odniósł fiasko. Nie mogli się z tym jednak pogodzić Jego uczniowie. Wymyślili więc legendę o zmartwychwstaniu. Później, na początku XX w., protestancki teolog Rudolf Bultmann stwierdził, że zmartwychwstanie, podobnie jak wszystkie cuda Jezusa, to mit, którego nauka nie jest w stanie w żaden sposób udowodnić. Niemożliwe jest według niego jednoczesne używanie żarówki i wiara w pusty grób. Mit ten jednak był bardzo pożyteczny, gdyż miał powstrzymać rozwój sekty gnostyków negujących zmartwychwstanie ciała. Był też ważny dla samych chrześcijan, gdyż wyjaśniał zbawczy sens męki Chrystusa i potwierdzał obecność Zbawiciela podczas ich zgromadzeń liturgicznych.

W „Początkach doktryny chrześcijańskiej” brytyjskiego patrologa Johna N.D. Kelly’ego można przeczytać takie zdanie: „Cały porządek zbawienia ustanowiony został przez Syna Bożego ze względu na ciało”. Ze względu na ciało? Przecież cały czas słyszymy: „Ratuj duszę swoją”. A co z ciałem, bez którego nie ma zmartwychwstania?

Przynaglenia do „ratowania duszy” to zapewne skutek narracji, która jakoś przeniknęła do Kościoła. Tymczasem od samego początku nowością, którą głosiło chrześcijaństwo, w odróżnieniu od innych religii, było zbawienie człowieka, które dokonuje się w ciele i przez ciało. Według św. Ireneusza, doktora Kościoła, ciało Adama było stworzone na wzór przyszłego ciała Jezusa Chrystusa – Nowego Adama, i na odwrót: ciało Adama Bóg stworzył na wzór mającego zaistnieć w przyszłości ciała Chrystusa. Dlaczego? Bo zbawienie dokonuje się właśnie w ciele, które jest czymś dobrym, a nawet bardzo dobrym. Ciało ma zostać przebóstwione, ale nie unicestwione. Jezus Chrystus – Nowy Adam – jest wzorem prawdziwego człowieczeństwa. Mało tego, Ireneusz powie, że „Pan nasz przyjął tę samą cielesność jak pierwszy człowiek, aby zwyciężyć w Adamie tego, który w Adamie nas pokonał” oraz „aby grzech odrzucić poza ciało i by człowieka powołać do swego podobieństwa”. Owo podobieństwo polega na tym, że ciało człowieka, tak jak ciało Chrystusa, staje się miejscem nieustannego przebywania Ducha Świętego.

Czym różni się ciało Jezusa po zmartwychwstaniu od tego przed Jego śmiercią? Tertulian mówił, że to jest to samo ciało, ale w innej postaci. Co to właściwie znaczy?

Chrystus zmartwychwstał w swoim własnym ciele, o czym przekonuje swych uczniów: „Popatrzcie na moje ręce i nogi: to Ja jestem”. Na dowód tego spożywa ze swoimi uczniami posiłek. Niemniej jednak zmartwychwstanie, oprócz tego, że jest faktem historycznym, jest równocześnie czymś transcendującym historię. Jezus po zmartwychwstaniu przechodzi do innego sposobu bytowania. Jego ciała nie ograniczają już czas i przestrzeń. Dlatego może się pojawić w Wieczerniku pomimo drzwi zamkniętych. Papież Leon Wielki, żyjący w V wieku, w swym „Liście do Flawiana” zdaje się nie dostrzegać różnicy między ciałem Chrystusa przed i po zmartwychwstaniu. Zauważa bowiem, że również podczas swojego ziemskiego życia Jezus mógł na przykład chodzić po wodzie i uciszać wiatry. Mógł być żywiony przez anioły i rozmnażać chleby na pustkowiu, a równocześnie głód cierpieć, bać się i krwią się pocić. Leon jednakże, opisując te wszystkie biblijne wydarzenia, chce pokazać, że w Chrystusie – prawdziwym Bogu i człowieku – były zawsze obecne dwie natury: Boska i ludzka. Tak było przed i po zmartwychwstaniu. Celem, którzy przyświecał papieżowi, było bowiem odrzucenie monofizytyzmu, a więc herezji Eutychesa, który głosił, iż natura Boska w Chrystusie wchłonęła naturę ludzką. Jezus zatem był bardziej Bogiem niż człowiekiem. Leon Wielki dowodzi więc, że według Ewangelii Chrystus przed i po zmartwychwstaniu pozostawał prawdziwym Bogiem i prawdziwym człowiekiem, zatem mniej go obchodzą charakterystyki ciała uwielbionego.

W niebie chleb i ryby będą lepsze? Będą nam lepiej smakować? Mamy obietnicę, że czeka nas uczta z najlepszych win i najlepszych mięs...

Nie jestem pewien, czy w ogóle będziemy coś jedli. To są metafory biblijne. To, co nas czeka, przekracza nasze wyobrażenia. Św. Paweł mówi, że „ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdołało pojąć, jak wielkie rzeczy przygotował Bóg tym, którzy Go miłują” (1 Kor 2,9). Ja wierzę Pawłowi i doczekać się nie mogę. Choć można, tak jak robiono w średniowieczu, wydobywać z Biblii listę cech, które będzie miało ciało uwielbione. Niektórzy ustalali nawet liczbę lat takiego ciała, czyli 33 – tyle, ile lat miał mieć Jezus w momencie śmierci. Ale czy to jest rzeczywiście istotne? Ja wolę czekać na to, czego moje oko jeszcze nie widziało. (śmiech)

Nasza natura, ograniczona tym, co tu i teraz, domaga się jednak odpowiedzi na pytanie, jak nasze ciało będzie kiedyś przekraczało granice czasu i przestrzeni.

Klemens Aleksandryjski użył kiedyś bardzo ciekawej metafory, która wyjątkowo przypadła mi do gustu. Mówił on, że jesteśmy jak jeżowce na dnie oceanu: posiadamy skorupę i kolce, które nas chronią przed drapieżnikami, i otwory, dzięki którym się odżywiamy i wydalamy. Jako jeżowce nigdy nie widzieliśmy lądu i słońca, bo nawet nie mamy oczu, a to, w jaki sposób myślimy o sobie, przenosimy również na nasz obraz Boga. Sądzimy więc, że również On żyje na dnie oceanu, że musi się odżywiać i wydalać, i bronić przed drapieżnikami. Tymczasem świat, o którym nie mamy pojęcia, bośmy go nigdy nie widzieli, jest o wiele bogatszy i piękniejszy. Żaden z jeżowców nie uwierzyłby, że poza oceanem jest plaża, a za plażą dżungla tropikalna, a w dżungli inne zwierzęta, które nie żyją w wodzie, lecz potrafią skakać po drzewach albo nawet latać. 

O. Damian Mrugalski OP - dr teologii i nauk patrystycznych, historyk idei, wykładowca Kolegium Filozoficzno-Teologicznego Dominikanów w Krakowie.