Gdy sól zgłupieje

ks. Tomasz Jaklewicz

publikacja 05.03.2017 06:00

Sól bez smaku jest absurdem. Dlatego Jezus mówi, że sól może „zgłupieć”. A wtedy zasługuje tylko na „wyrzucenie i podeptanie przez ludzi”. Sól to biblijny obraz chrześcijańskiej tożsamości w relacji do świata.

Gdy sól zgłupieje canstockphoto

Sól kojarzy się nam dziś głównie z przyprawianiem potraw. Tymczasem znaczenie soli dawniej było o wiele większe. Zarówno to symboliczne, jak i to praktyczne. Do czasów wynalezienia lodówki sól służyła jako główny środek konserwujący, zwłaszcza mięso i ryby. Przypisywano jej także znaczenie lecznicze, dlatego w starożytności znany był zwyczaj nacierania solą noworodków. Sól była tak cenna, że niekiedy nazywano ją białym złotem, traktowano jako środek płatniczy. Stąd do dziś mówimy o słonym rachunku albo że coś słono kosztuje.

Sól przymierza

Symbolika soli jest bardzo bogata. Uważano ją za rzecz niezbędną do życia. Pojawiała się w wielu różnych kontekstach. Była symbolem wierności i trwałości, dlatego dawano ją do spróbowania młodej parze. Wspólnym spożywaniem chleba i soli potwierdzano sojusze, pieczętowano przyjaźń. Składano przysięgę „na sól”. Salem apponite (Podajcie sól) – mówili Rzymianie, gdy chcieli okazać komuś gościnność w swoim domu. Soli dodawano także do ofiar składanych dla bogów. Uchodziła za symbol mądrości.

W Starym Testamencie sól pojawia się wielokrotnie. Prawo Mojżeszowe nakazywało solić pokarmowe dary ofiarne: „Każdy dar posypiesz solą”. W tym przypadku chodziło o symbolikę przymierza – „sól przymierza z Bogiem”. „Przymierze soli” – to wyrażenie pojawia się na kartach Starego Testamentu. Uważano je za nierozerwalne. Sól zwią­zała się ściśle z pojęciem honoru, godności, czci, szacunku i dobroci. U proroka Ezechiela pojawia się wzmianka o nacieraniu solą niemowląt, co mogło mieć znaczenie symboliczne – było formą ochrony przed wpływem złych mocy. W Ziemi Świętej sól kojarzono z pustynnymi okolicami Morza Martwego. Pozyskiwano ją tam przez odparowanie wody z morza w specjalnych dołach solnych, wydobywano ze Wzgórza Sodomskiego (góra geologicznie zbudowana z soli kamiennej). Pustynne, pozbawione życia, zasolone brzegi Morza Martwego przypominały o karze, jaka spotkała Sodomę i Gomorę. Żona Lota została tam zamieniona w słup soli. Sól była w tym przypadku narzędziem i symbolem Bożej kary. Do rytuału wojennego należał akt posypywania solą zdoby­tych miast, w których już nikt nie miał zamieszkać.

Sól pojawia się od początku w liturgii Kościoła. Używana była w obrzędach katechumenatu podczas modlitwy egzorcyzmu. Była więc symbolem oczyszczenia, ochrony przed demonami. Gdy obrzędy katechumenatu zanikły, zwyczaj podawania soli przeszedł do chrztu. Niemowlętom wkładano do ust szczyptę soli. Ten ryt przetrwał do czasów reformy Soboru Watykańskiego II. Dzisiaj sól może być nadal używana podczas błogosławienia wody, choć księża rzadko korzystają z tej możliwości. Sól bywa nadal używana podczas egzorcyzmów.

Solenie ziemi

„Wy jesteście solą ziemi”. To najważniejsze zdanie Pana Jezusa, które odwołuje się do symboliki tego minerału. U Mateusza pada w Kazaniu na Górze zaraz po ośmiu błogosławieństwach (Mt 5,13). Kontekst jest ważny. Osiem błogosławieństw to osiem drogowskazów, które mają w sobie coś paradoksalnego. „Błogosławieni”, czyli dosłownie „szczęśliwi”, mają być ludzie ubodzy, smutni, prześladowani, cisi, czyli doświadczający jakichś ograniczeń czy cierpień. Błogosławieństwa pokazują paschalną drogę ucznia Chrystusa, który nawet w ludzkiej niedoli odnajduje szczęście w Bogu. Zdanie o soli dopowiada, że człowiek jest błogosławiony i szczęśliwy nie tylko dla siebie, ale też dla innych. Kiedy próbujesz żyć jak Jezus, stajesz się błogosławieństwem dla świata. Moja świętość jest świętością, która z natury rzeczy promieniuje na innych. Nie może być inaczej. Sól błogosławionych „soli”, czyli wpływa na otoczenie, na świat.

Jezus nie mówi „macie być solą”, ale „jesteście solą”. To kwestia tożsamości. Ewangelizacja nie jest sprawą robienia czegoś, nie jest jakąś misją specjalną. Ewangelizacyjne oddziaływanie na świat wynika z istoty bycia chrześcijaninem. Jeśli idę drogą błogosławieństw, jestem w naturalny sposób solą dla innych. Elementem chrześcijańskiej tożsamości jest relacja do świata. Sól sama dla siebie, zamknięta w solniczce z zatkanymi dziurkami, niczemu nie służy. Sól służy do solenia. Chrześcijanie mają się „rozpuścić” w świecie jak sól, jednak w taki sposób, że nadadzą mu posmak Chrystusowy, zmienią go, uświęcą, zbudują przymierze między ziemią a niebem. Każdy z nas stąpa po konkretnym kawałku ziemi. I ten mój „kawałek” mam posolić. Ziemię, na której żyję – mój dom, rodzinę, środowisko, pracę zawodową, małą i dużą ojczyznę itd.

Mądrzy mogą zgłupieć

Po pozytywnym sformułowaniu pojawia się ostrzeżenie: „Lecz jeśli sól utraci swój smak, czymże ją posolić? Na nic się już nie przyda, chyba na wyrzucenie i podeptanie przez ludzi” (Mt 5,13). To pierwsze zdanie można dosłownie przetłumaczyć „jeśli sól stanie się głupia…”. Czasownik moraino występuje wprost w tym znaczeniu w Rz 1,22, gdzie Paweł pisząc o poganach, którzy nie rozpoznali Boga, zauważa ironicznie: „Podając się za mądrych, stali się głupimi” (podobnie w 1 Kor 1,20). Od strony fizycznej sól nie może utracić smaku, chyba że wchodzi w jakąś reakcję i przestaje być solą. Człowiek, owszem, może zgłupieć. Niestety, nawet Salomon, uchodzący w Biblii za symbol mądrości, pod koniec życia stał się głupcem opętanym żądzami. Chrześcijanin może utracić Chrystusowy smak, zgubić tożsamość. Zamiast solić tę ziemię, może zostać „posolony” przez świat. Skoro Pan mówi o możliwości „zgłupienia” soli, to znaczy, że jest to realne niebezpieczeństwo. Dotyczy to Kościoła wszystkich epok, także naszej. Ostrzeżenie odnosi się do każdego chrześcijanina.

Paul Evdokimov, prawosławny teolog żyjący we Francji, obserwator na Soborze Watykańskim II, oskarżał chrześcijan, że „zrobili wszystko, aby wyjałowić Ewangelię. Można powiedzieć, że zanurzyli ją w neutralizującym płynie. Stępione zostało wszystko, co uderzające, wykraczające poza zwyczaj, wstrząsające. Religia stała się nieszkodliwa, spłaszczona, grzeczna i rozsądna – i przez to niestrawna. Wspierające tę religię założenie: »Bóg nie wymaga aż tyle« pozbawia smaku sól Ewangelii: straszną zazdrość Boga i Jego żądanie tego, co niemożliwe”. Pisał to na początku lat 70. XX wieku. Jeszcze jedno zdanie: „Chrześcijańska wspólnota, kiedy jest prawdziwa, wbija się w ciało świata jak drzazga, narzuca się jako znak, przemawia do świata jako miejsce, w którym człowiek spotyka Boga”.

Te ostre słowa współbrzmią z Łukaszową wersją wypowiedzi Jezusa o soli, która „zgłupiała”. Kontekst jest tutaj inny niż u Mateusza. Zdanie o soli pojawia się jako podsumowanie fragmentu, w którym Jezus mówi o wymaganiach stawianych tym, którzy idą za Nim, o konieczności niesienia krzyża. „Nikt z was, kto nie wyrzeka się wszystkiego, co posiada, nie może być moim uczniem” (Łk 14,33) – mówi Pan. I zaraz po nim pada zdanie: „Dobra jest sól; lecz jeśli nawet sól smak swój utraci, to czymże ją zaprawić?”. Ewangeliczna sól oznacza więc przyjęcie wymagań, znoszenie ofiary. Łączy się ten sens ze zdaniem z Ewangelii św. Marka: „Każdy ogniem będzie posolony” (9,49). Wydaje się, że jest to nawiązanie do wspomnianego starotestamentalnego nakazu posypywania ofiar solą.

Zjeść z Chrystusem beczkę soli

W kontekście współczesnego starcia między chrześcijaństwem a ponowoczesną kulturą warto sięgnąć po „słone” słowa św. Pawła: „Wobec obcych postępujcie mądrze, wyzyskując każdą chwilę sposobną. Mowa wasza, zawsze miła, niech będzie zaprawiona solą, tak byście wiedzieli, jak należy każdemu odpowiadać” (Kol 5,5-6). Każde spotkanie z ludźmi nieznającymi Chrystusa jest chwilą właściwą do ewangelizacji. Nie trzeba od razu zasypywać innych tonami soli, czasem wystarczy szczypta. Inteligentnie, z czuciem (mowa zawsze miła!) i jednoznacznie (mowa zaprawiona solą). Chrześcijanin mdły, bez smaku Ewangelii, na nic się nie przyda. Oczywiście aby wiedzieć, jak każdemu odpowiadać, trzeba mieć sól na języku, czyli dobrze znać Chrystusa. Trzeba najpierw z Nim zjeść beczkę soli. Co ciekawe, podobne wyrażenie pojawia się w Dziejach Apostolskich. Ginie ono jednak w polskim tłumaczeniu. Łukasz mówi, że Jezus po swoim zmartwychwstaniu ukazywał się uczniom, mówił o królestwie Bożym, „zasiadając do posiłku”. Ten ostatni zwrot to tłumaczenie greckiego synalizomenos, oznaczającego dosłownie „jedząc z nimi sól”. „Spożywanie soli” z Jezusem to nawiązanie do symboliki przymierza. Jezus ustanawia wspólnotę przymierza ze sobą i z żywym Bogiem. „Przyprawia” uczniów udziałem w swojej męce i zmartwychwstaniu.

Chrześcijanie są naczyniami na sól, którą otrzymali w darze. Kościół jest solniczką świata. Nadaje Chrystusowy smak każdej kulturze, środowisku, ludzkiej pracy, miłości, każdemu wymiarowi ludzkiego życia. Ta Boża sól leczy, odtruwa, uszlachetnia, zamienia w modlitwę ludzką aktywność. Orygenes pisał w III wieku, że „mężowie Boży są solą ziemi, która gwarantuje trwanie wszystkiego na świe­cie. Rzeczy ziemskie utrzymywane są w istnieniu, dopóki sól nie straci swego smaku”. Kościół nie istnieje dla siebie, ale dla ratowania świata. Czy jednak w dobie tolerancji i dialogu chrześcijanie nie utracili poczucia, że są wysłannikami, że mają oferować ludziom smak wieczności, że mają ich wzywać do nawrócenia?

Progresiści powtarzają, że Kościół nie może być zamkniętą twierdzą. Kościół ma być miastem zbudowanym na skale (sól to skała). Owszem, otwartym dla wszystkich, którzy są spragnieni Chrystusa. Otwartość nie oznacza jednak wyzbywania się tożsamości. Najcenniejszym darem dla świata jest sól Jezusa. Jeśli Kościół o tym zapomni, na nic się już nie przyda. Kardynał Dolan z Nowego Jorku zapytany, czy zgadza się z hasłem pojawiającym się na kościołach: „Każdy może tutaj przyjść”, odpowiada, że tak, pod warunkiem, iż mamy pełną świadomość owego „tutaj”. I dodaje: „Przyciąganie Kościoła polega na ukazaniu pewnej stałej w zmiennym i pogubionym świecie. Musimy tutaj być stanowczy, określeni, niestrudzeni w obronie owego »tutaj«, w obronie fundamentów tego domu, który gościnnie wita każdego”.