Wigilia z Bratem Albertem

Mira Fiutak

publikacja 02.01.2017 06:00

Zmarł w Boże Narodzenie w Krakowie. Dokładnie 100 lat temu. Wielu pod jego wpływem zmieniło i nadal zmienia myślenie o tym, czym jest pomaganie.

Wigilia  z Bratem Albertem Zdzisław Daniec /Foto Gość Ubiegłoroczna wigilia dla bezdomnych przy bocznicy kolejowej

Adam Chmielowski – Brat Albert. Właśnie rozpoczyna się jego rok – 25 grudnia Eucharystią na Wawelu. – Bardzo bym chciał, żeby nasze społeczeństwo uwrażliwić na potrzeby bliźnich, którzy nie radzą sobie z codziennością. Dostrzec w nich, mówiąc słowami Brata Alberta, „znieważone oblicze Chrystusa” – zauważa Jan Sznajder, prezes gliwickiego koła Towarzystwa Pomocy im. św. Brata Alberta, które działa tu od 1988 roku. – Nie oceniać, nie osądzać, tylko starać się zapewnić poczucie solidarności społecznej. Dzisiejszy świat wytworzył konsumpcyjny model życia. Osiągnij sukces, bądź pierwszy, bogatszy, kup nowego iPoda czy lepszy model samochodu. A od święta pomyśl o bliźnim – dodaje. W jadalni schroniska dla bezdomnych mężczyzn w Bojkowie, które od 1989 roku prowadzi towarzystwo, wisi duży portret Brata Alberta. Tutaj w Wigilię siadają razem do stołu. Z kuchni dochodzą zapachy kapusty z grzybami i pieczonego karpia. Na stole opłatek i dodatkowe nakrycie, gdyby ktoś zapukał.

Nie jest to aż tak niespodziewane, bo zimą często słyszą dzwonek do drzwi. Nikogo nie odprawiają. Obecnie w schronisku mieszka ponad 100 mężczyzn. Można powiedzieć, że do wigilii siadają tutaj w towarzystwie Brata Alberta. Jestem tu na dobre i na złe Hieronim Paluszczak myślał o takim miejscu dla bezdomnych zanim został kierownikiem schroniska. Kiedy wpadła mu w ręce książka o Bracie Albercie, pomyślał, że to tak właśnie powinno wyglądać. Potem przeczytał w gazecie ogłoszenie, że schronisko poszukuje kierownika. – Pomyślałem, może się przydam do jakiejś pracy – wspomina. Przyjechał 30 listopada 1991 roku, a od grudnia zaczął pracę. – I od tego czasu jestem tu na dobre i na złe. A Brat Albert czuwa nade mną. Skoro tak długo tu jestem, to pewnie chce mnie tu mieć – dodaje. Mieszka w Gliwicach. O swoim życiu mówi krótko: to długa historia. Na pytanie, dlaczego związał się ze schroniskiem, odpowiada: – Bo wierzę w to, że panowie, którzy tutaj przebywają, są w stanie przy pomocy innych, może i dzięki mnie, wyjść z różnych trudnych sytuacji. Wydawałoby się tragicznych, bo tak jest, jeśli człowiek jest bezdomny, uwikłany w długi, choroby, kłopoty. Ale można z tego wyjść, a schronisko w tym pomaga. Może nie jest to łatwe, ale jest realne. I ta wiara trzyma mnie tutaj – mówi z przekonaniem. Skąd ta wiara? – Przez jakiś czas sam byłem osobą bez domu, chociaż nie korzystałem ze schroniska. Mieszkałem w hotelu robotniczym i była to pewnego rodzaju bezdomność – stwierdza. – Cieszę się, że mogę uczestniczyć w tym dziele św. Brata Alberta. Jestem narzędziem w jego rękach i to pozwala mi nie popaść w jakąś pychę. Każdy ma tutaj swoje zadanie, mnie akurat przypadło być kierownikiem. Gliwickie kolo TPBA prowadzi też noclegownię i filię schroniska w Świętochłowicach, gdzie mieszka 90 osób. Członkowie zarządu dzielą się, żeby w każdym miejscu ktoś z nich usiadł z mieszkańcami do wigilijnego stołu. Jan Sznajder zawsze jest w schronisku w Bojkowie. Wspomina pierwszą wigilię, po której nie zdążył na ostatni autobus i piechotą wracał do Gliwic. Wieczerza jest zawsze wczesnym popołudniem, żeby mogli też siąść do kolacji ze swoimi rodzinami. – Brak nam osób, które by wiernie realizowały duchowość Brata Alberta i zamieszkały w schroniskach, całkowicie poświęciły się ich mieszkańcom – zauważa. – Jedyną taką osobą w całym Towarzystwie jest brat Jerzy Marszałkowicz w Bielicach. Odzwierciedlił dokładnie to, czego chciał Brat Albert. Żeby tym ludziom odrzuconym przez społeczeństwo starać się stworzyć naprawdę rodzinne warunki. A żeby tak było, trzeba z nimi być na stałe – dodaje. Za tę służbę brat Jerzy Marszałkowicz 13 grudnia odebrał w Pałacu Prezydenckim nagrodę specjalną w pierwszej edycji Nagrody Prezydenta RP „Dla Dobra Wspólnego”.

Święty przegapiony w dzieciństwie

– Chcemy propagować duchowość albertyńską, którą najlepiej moim zdaniem przybliżył nam Jan Paweł II. Był zafascynowany Bratem Albertem, o czym mówi w książce „Dar i tajemnica” – zauważa Jan Sznajder. – Dla mnie to święty, którego przegapiłem w dzieciństwie. Jako dziecko razem z ojcem i siostrą bywałem na Kalatówkach. Rodzina ze strony ojca jest z Jordanowa, więc w tamtej okolicy spędzaliśmy wakacje. Jednak wtedy informacje o nim nie robiły na mnie wrażenia. Ale do dziś pamiętam rozmowę z ojcem, kiedy zapytałem go o znaczek pocztowy z Adamem Chmielowskim wydany w serii „Ludzie kultury polskiej”. I o postać, którą przytulał – wspomina. – Prawie identycznie jak na obrazie Wyczółkowskiego. Z TPBA związany jest od 1988 roku. – Nasza działalność głównie skupia się na osobach bezdomnych. Większość z nich nie ma właściwych więzi z rodziną. To my mamy im ją w jakiś sposób zastąpić – zauważa. Roman jest w schronisku od 5 lat. Z wykształcenia elektromonter, ale nigdy nie pracował w tym zawodzie. Przez 27 lat był zatrudniony w ciepłownictwie, potem jako zaopatrzeniowiec. – Tego wieczoru to jest taka namiastka domu. Jest wigilia, choinka, ale człowiek myśli o rodzinie. Z córką spotykam się po świętach. Zżyłem się tu już ze wszystkimi. Już nie myślę, że mogło być inaczej. Czekam na mieszkanie, po świętach szykuję się do operacji. Staram się żyć dniem dzisiejszym – opowiada. O rok dłużej mieszka w Bojkowie Marek. – Pierwsza wigilia tutaj była piękna. Popłakałem się, bo poprzednią spędziłem na dworcu. Potem jeździłem na wigilię do siostry albo brata – wspomina. – Tutaj dużo mi pomogli. Odzyskałem rentę ZUS-owską, bo miałem zawieszoną. Teraz trzeci rok jestem tu wolontariuszem. Najpierw jeździłem po chleb do piekarni, potem byłem gospodarzem, a teraz pomagam chorym, załatwiam leki, załatwiam sprawy OPS-owskie, rentowe, zasiłki. Kiedyś pomogli mnie, teraz ja pomagam innym. Nawet gdy będę miał mieszkanie, to chciałbym tu być wolontariuszem – mówi o przyszłości. Wigilię w schronisku od lat przygotowuje Sławomir Stokowiecki, który jest tu kucharzem. Kiedyś sam tutaj mieszkał, teraz ma mieszkanie w Gliwicach. – Z zawodu jestem piekarzem. Kucharza zrobiłem sobie w wojsku i od tego czasu cały czas gotuję – wyjaśnia. – Wigilia na tyle osób to jest trochę pracy, ale niech mieszkańcy schroniska mają na tej kolacji namiastkę domu. Ważne, że bracia są zadowoleni i zjadają wszystko – mówi. Przygotowuje tradycyjne potrawy – to karp, kapusta z grochem, barszcz z uszkami albo grzybowa z makaronem i kompot z suszonych owoców. Zawsze też ktoś pojawia się w schronisku z pierogami i ciastem na stół.

Gdyby pobitych było dziesięciu

Oprócz wigilii w schroniskach i noclegowni przygotowują też przed 24 grudnia wieczerzę dla bezdomnych z miasta i potrzebujących. W ostatnich latach zastawiali stoły pod gołym niebem, przy bocznicy kolejowej w obrębie tzw. Wolnych Torów. W tym roku – w Starym Browarze, jednej z restauracji w mieście. Jan Sznajder chciałby, żeby Rok św. Brata Alberta pomógł inaczej spojrzeć na tych ludzi. – To dla mnie ciągle trudne do przyjęcia, że są wśród nas osoby, które mają takie negatywne doświadczenia z młodości jak wielu z nich. Chciałbym, żebyśmy zobaczyli, że nie każdemu z nas udało się dzieciństwo. Właśnie nie życie, ale dzieciństwo – dodaje. Jest przekonany, że to często decydujące. – Jeżeli teraz nie zadbamy o dzieci z takich rodzin, to w przyszłości jako dorośli zasilą nasze schroniska. Bo na tych wzorcach, które mają w domu, nie będą w stanie zbudować rodzin – wyjaśnia. – Chciałbym, żebyśmy umieli, a przynajmniej starali się pokazać obraz dobrej rodziny i przyjaznego społeczeństwa – myślącego o tych, którym się nie udało, bo często nie mieli na to szans. Bo mieli zupełnie inny start, inne możliwości – zauważa. Przypomina, że papież Franciszek od początku pontyfikatu stara się zwrócić nasze oczy na tych ludzi, od których świat najchętniej odwróciłby głowę. – To jest droga chrześcijaństwa. Ale też jeśli nie będziemy ich dostrzegać, to liczba problemów z nimi związanych w społeczeństwie wzrośnie – dodaje. Kiedy słucha w kościele przypowieści o miłosiernym Samarytaninie, niezmiennie pojawia mu się myśl: „a gdyby tych pobitych było dziesięciu? Jak by im pomógł?”. Dlatego przestrzega: – Nie możemy doprowadzić do tego, żeby ludzi gotowych do udzielania pomocy było zbyt mało w stosunku do liczby potrzebują.