To czekanie jest po coś...

Agnieszka Otłowska

publikacja 22.12.2016 06:00

Adwent małżonków, którym nie ułożyło się wspólne życie, jest o wiele dłuższy i trudniejszy. Ale czy można żyć bez nadziei?

To czekanie jest po coś... Agnieszka Otłowska /Foto Gość Na spotkaniach przygotowujących do sakramentu małżeństwa liderzy wspólnoty wręczają młodym pakiet pierwszej pomocy małżeńskiej.

Panu Bogu zostawiam otwarte drzwi. Jeśli Jego wolą jest, aby odnowiło się nasze małżeństwo, On wie, który moment będzie najlepszy. Ale ja biernie nie czekam, bo wiem, że najpierw sama muszę się zmienić i przebaczyć – mówi Elżbieta, należąca do wspólnoty Sychar.

Pod Boskim parasolem

Małżeństwo Elżbiety trwało 1,5 roku. Każde z małżonków miało inne oczekiwania i plany w stosunku do drugiej osoby, nawet inne marzenia. – Wtedy mąż podjął decyzję o wyprowadzeniu się do innego miasta.

Ja miałam problemy ze znalezieniem pracy i zostałam z dzieckiem. Bałam się podjąć ryzyko, by pójść za mężem jak w ogień, skoczyć za nim na głęboką wodę. Nie dawał mi wystarczającego poczucia bezpieczeństwa – opowiada. Elżbieta oznajmiła więc mężowi, że będzie z nim, ale na odległość. Zostanie tam, gdzie czuje się bezpieczna. Niestety, ich drogi się rozeszły.

– Mój mąż podjął decyzję o rozwodzie. Miał dosyć namawiania, abyśmy to dłużej ciągnęli. Nasza sprawa rozwodowa w sądzie cywilnym trwała trzy lata. Wtedy cały mój ból obrócił się przeciwko Bogu i Kościołowi. Często powtarzałam sobie, że moja noga w kościele nie postanie, a z Bogiem nie chcę mieć nic wspólnego – wyznaje Elżbieta.

Stwierdziła, że ułoży sobie życie na własną rękę. Nie narzekała na brak znajomych i przyjaciół. Jednak zawsze, kiedy miała się z kimś spotkać, zdarzały się dziwne zbiegi okoliczności, które nie pozwalały na to spotkanie. Miała wiele okazji, aby uwikłać się w związek niesakramentalny, a jednak zawsze coś jej w tym przeszkadzało. Czuła się jak pod ochronnym parasolem, który chroni ją od zła. Ale to jeszcze bardziej wzbudzało w niej złość na Pana Boga, że nic nie idzie po jej myśli.

Jakby ratowany topił ratownika

Kiedyś odwiedziła swoją babcię, a właśnie w tym czasie trwała w rodzinach peregrynacja obrazu Jezusa Miłosiernego. W pewnej chwili została sama przed obrazem. Usłyszała pytanie: „Czego pragniesz”? Z początku to zlekceważyła, ale gdy chwilę później to pytanie wróciło, obudził się w niej żal do Pana Boga. Ale gdy znowu odczuła, jakby Jezus ją pytał: „Czego pragniesz?”, coś w niej pękło. – Pamiętam, że ze łzami w oczach powiedziałam: „Mam już dość swojej samotności i chciałabym ułożyć sobie życie” – przyznaje Elżbieta.

Na drugi dzień nic nie było już takie same. Podporą stała się dla niej osoba żyjąca blisko Kościoła, która na nowo wprowadzała ją w świat wiary. Trafiła na rekolekcje ignacjańskie. – Zastanawiałam się, jak mam poukładać ten bałagan, który zrobił się przez tych kilka lat. Miałam przed sobą obraz rozsypanych puzzli, których nie umiałam poskładać. Zaczęłam się zastanawiać, od czego zacząć. Wtedy Bóg pokazał mi, że muszę zacząć od budowania relacji z rodziną. Przebaczyć. A przede wszystkim rozpocząć modlitwę za swojego męża – wspomina.

Rozpoczęła nowennę do św. Józefa, bo wiedziała, że jeśli nie zacznie systematycznej modlitwy, to nic z tego nie wyjdzie. Musiała nauczyć się wiary na nowo. Na jednych z rekolekcji usłyszała: „Twój brat się nawróci, a mąż wróci”. Pomyślała, że to niemożliwe. Wróciła z rekolekcji w lutym, a mąż zadzwonił do niej w październiku, proponując spotkanie. – Byłam w szoku. Jednak się zgodziłam. Zaryzykowałam. Wtedy zaczęliśmy próbować odbudować nasz związek. Trwało to rok. Nie wiedzieliśmy jeszcze, że jest coś takiego jak Sychar, wspólnota, która może nam pomóc odbudować nasze małżeństwo. Szczególnie ciężko jest, kiedy jedna strona jest nawrócona, a druga nie. To tak, jakby ratowany topił ratownika – przyznaje Elżbieta.

Nie wszystko stracone

Po uzyskaniu rozwodu cywilnego Elżbieta złożyła wniosek o stwierdzenie nieważności małżeństwa w sądzie kościelnym. – Tam spotkaliśmy księdza, który opiekuje się Wspólnotą Trudnych Małżeństw „Sychar”. Otrzymaliśmy oboje ulotkę o tej grupie. Po pewnym jednak czasie mąż wyjechał za granicę i wtedy pomyślałam, że wszystko już straciło sens – wspomina Elżbieta. Postanowiła jednak odwiedzić stronę internetową z broszurki, którą otrzymała w Sądzie Biskupim w Płocku. Tam znalazła „Drogę 12 kroków do pełni życia dla chrześcijan”. Odruchowo zapisała się na te warsztaty.

– One mi otworzyły oczy. Szłam z nastawieniem, że zmienię mojego męża. A to one tak naprawdę zmieniły mnie samą. Pozwoliły mi uleczyć wiele zranień – wspomina z uśmiechem. – Przez ten czas wiele rzeczy pękło w moim mężu, bo część winy wzięłam na siebie ja. Jemu wydawało się, że tylko on jest winny temu rozpadowi, a ja tymczasem postanowiłam wziąć na plecy swój bagaż win. Zaczęliśmy wtedy więcej ze sobą rozmawiać. Kiedyś nawet ze łzami w oczach wyznał mi i dziękował, że ma wciąż taką latarnię, port, do którego może wrócić. Wtedy uświadomiłam sobie, że moja modlitwa za niego zmienia go – opowiada Elżbieta. Dziś oboje przyznają, że Pan Bóg najlepiej wie, czego im potrzeba, niczego nie przyśpiesza, niczego nie oddala.

Powroty wcale nie są łatwe, dlatego tak bardzo pokładają w Nim nadzieję. – Wierzę Panu Bogu, że jeśli mój mąż wróci, to On da mi taką siłę, aby go znowu przyjąć. Dzisiaj jestem sama, ale nie samotna. Jest przy mnie Pan Bóg i mam moją wspólnotę Sychar – dodaje Elżbieta.

Przyznaje jednak, że nadziei warto szukać w Panu Bogu. – Przez to, co się wydarzyło w moim życiu, wiem, że dla Pana Boga nie ma nic niemożliwego. Tak samo jeśli chodzi o odrodzenie mojego małżeństwa. Na wszystko jest potrzebny czas, począwszy od mojej przemiany i do powstania w Przasnyszu ogniska wspólnoty Sychar. Wiem, że ten czas jest również potrzebny mojemu mężowi. Liczę się również z tym, że fizycznie możemy do siebie nie wrócić, mam tego świadomość, ale niech się wypełni wola Boża – stwierdza Elżbieta.

Jestem i towarzyszę

ks. Andrzej Janicki, duszpasterz Wspólnoty Trudnych Małżeństw w diecezji płockiej

– Nie chcę ani pocieszać, ani dawać nieuzasadnionej nadziei, ani dramatyzować sytuacji, o której opowiadają mi osoby z problemami małżeńskimi. Wierzę w sakramentalność małżeństwa, w to, że każdy małżonek jest wyposażony w łaski potrzebne do przeżywania małżeństwa. Niezależnie od wszystkich błędów i trudności, które doprowadziły do poważnych konsekwencji. Moim zadaniem jest towarzyszenie tym osobom w odkrywaniu tego, co jako mąż i żona mogą zrobić dla siebie, współmałżonka i małżeństwa. Wspólnota Sychar nie jest żadną poradnią, ale wspólnotą, w której można podjąć pracę nad sobą, aby odkryć na nowo małżeństwo.