Transport na... plebanię

Bogdan Gancarz

publikacja 11.12.2016 06:00

Zmarł 70 lat temu. W czasie wojny wraz z parafianami uratował od poniewierki, a może i śmierci wiele dzieci wywiezionych ze stolicy po powstaniu warszawskim.

– Na tym zdjęciu naszej rodziny widać również małego Gienia – mówi Janina Krzeczkowska. Bogdan Gancarz /Foto Gość – Na tym zdjęciu naszej rodziny widać również małego Gienia – mówi Janina Krzeczkowska.

Przy głównej alei cmentarza w Chrzanowie, obok kaplicy rodziny Loewenfeldów pełniącej obecnie funkcję kaplicy cmentarnej, stoi skromny, zadbany nagrobek. Na nim porcelanowa fotografia i napis ortografią przedwojenną „Ks. Jakób Kamieński, długoletni proboszcz Chrzanowa, jubilat, ur. 21 lutego 1873, zm. 5 grudnia 1946. Pokój jego duszy. Rodzina”. – Pełnił funkcję proboszcza w latach 1908–1946. Urodził się w 1873 r. w Szaflarach na Podhalu. Święcenia kapłańskie przyjął w 1896 r. w katedrze wawelskiej z rąk bp. Jana Puzyny. Przed przyjściem do Chrzanowa, w latach 1904–1908, był wikarym w kościele Mariackim w Krakowie. Jako proboszcz chrzanowski był m.in. w latach 1912–1914 inicjatorem przebudowy starego kościoła pw. św. Mikołaja Biskupa. Podczas obu wojen światowych był ostoją i niewątpliwym wsparciem dla mieszkańców miasta, nad którymi roztaczał duchową i materialną opiekę. Zmarł po ciężkiej chorobie serca – streszcza jego życiorys Agnieszka Bąk, historyk, wieloletnia pracownica Muzeum w Chrzanowie, obecnie pracownik tamtejszego Urzędu Miasta.

Pamiętaj, Gieniu, dbaj o brata

Zasłużony proboszcz nie przypuszczał zapewne, że kiedyś jego drogi przetną się z drogami małego, 5-letniego Eugeniusza z Warszawy. Po upadku powstania warszawskiego jesienią 1944 r. ludność cywilna została wypędzona z miasta. Wygnańców kierowano do obozu przejściowego w Pruszkowie. Stamtąd wysyłano ich dalej, do obozów pracy. Historyk Bohdan Piętka wyliczył, że co najmniej 55 tys. warszawiaków, w tym kobiet i dzieci, trafiło do obozów koncentracyjnych, z czego prawie 13 tys. do Auschwitz. Gienio Zalewski wraz z mamą i 3-letnim bratem Heniem został wywieziony do obozu pracy mieszczącego się w szkole im. Hindenburga we wrocławskiej dzielnicy Zimpel (obecnie Sępólno). Było chłodno i głodno. Karmiono ich brukwią. Matki chodziły do ciężkiej pracy. Małe, kilkuletnie, często chorujące dzieci były zaś dla Niemców jedynie balastem. Pod koniec października 1944 r. Gienio i Henio, oddzieleni od matki, której nie mieli już więcej zobaczyć, zostali wraz z grupą kilkudziesięciu innych dzieci załadowani do wagonu towarowego i wywiezieni. Z Wrocławia jechali przez Szczakową i Trzebinię w kierunku wcielonego do Rzeszy Krenau, jak Niemcy przechrzcili Chrzanów. Być może miejscem docelowym był położony niedaleko Chrzanowa obóz Auschwitz.

Ksiądz Kamieński wiedział już o tym transporcie. Zorganizował wśród parafian zbiórkę na wykupienie dzieci z rąk Niemców. 31 października wieczorem pojechał na jedną ze stacji kolejowych, gdzie zatrzymywał się pociąg. Była to Szczakowa lub pobliska Trzebinia (relacje są rozbieżne).

– Usłyszał krzyki dochodzące z wagonów. Po otwarciu jednego z nich zobaczył małego chłopczyka trzymającego za rękę brata. Dogadał się z oficerem niemieckim i za zebrane wśród parafian kosztowności wykupił te oraz inne dzieci. Nie była to akcja jednorazowa. Wraz z wikarym ks. Józefem Stańką i współpracownikami, m.in. Franciszkiem Wartalskim i Władysławem Mamotem, wyciągnęli w ten sposób być może nawet 200 dzieci. Chrzanowianie jeździli po dzieci nawet do obozu we Wrocławiu – mówi A. Bąk.

Dzieci trafiły na chrzanowską plebanię, gdzie odkarmiono je i umyto. Później zaś rozdzielano wśród rodzin. – Mój ojciec Franciszek przez kilkadziesiąt lat był skarbnikiem rady parafialnej, zarządzał również cmentarzem. Wiem, że wyjeżdżał z ks. Kamieńskim po dzieci. Było kilka tych wyjazdów. Tata zbierał pieniądze na ten cel. Pamiętam dobrze, gdy przyjechał ten transport kilkudziesięciu dzieci. Miałem wówczas 6 lat. Na plebanii na dole była duża kuchnia, gdzie one siedziały. Ludzie przychodzili i wybierali je jak kociaki. Pamiętam dwóch braci, ładnych chłopców, których chciały zabrać dwie rodziny. Ci jednak mocno trzymali się za ręce i nie dali się rozdzielić. W końcu trafili do jednej rodziny. Ze starszym z nich – Eugeniuszem – chodziłem potem do szkoły – wspomina chrzanowianin Tadeusz Wartalski.

Niechcących się z sobą rozstać braci zabrała Anna Grzesiak, żona chrzanowskiego szewca. – Gdy mama przyszła na plebanię, okazało się, że tylko ich dwóch zostało, bo za nic nie dawali się rozdzielić. Siedzieli w rogu sali i kurczowo trzymali się za ręce. Powiedziała księdzu, że ich weźmie. Gdy przyszła do domu z chłopcami, zeszła na dół do ojca i powiedziała: „Franek, wzięłam dzieci na wychowanie”. „To dobrześ zrobiła” – odrzekł tata.

Dzieci brały do siebie osoby, które ks. Kamieński znał i którym ufał, m.in. Adamczykowie, Chmielowie, Ciapierzyńscy, Hahnowie, Polakowie, Salowie, Setkiewiczowa. Były związane z parafią m.in. jako członkowie sodalicji i rady parafialnej. Gienek, starszy z braci, został u nas, Henryk poszedł zaś do Grzelców, do brata mamy. Oni wówczas nie mieli dzieci, dopiero w 1951 r. urodziła się im córeczka Małgosia, a potem syn Jaś – wspomina mieszkanka Chrzanowa Janina Krzeczkowska z domu Grzesiak.

Mały Gienio, trzymając mocno za rączkę młodszego brata i za nic nie dając się z nim rozdzielić, realizował to, co zapadło mu w pamięć z ostatniej rozmowy z matką. – Pamiętam, że ja albo mój młodszy brat zachorował w obozie i przez to matka nie poszła do pracy. Na drugi dzień Niemiec wziął ją na plac. Została ostrzyżona do gołej skóry, przyjechała później suka i razem z inną panią zabrali ją. Na sam koniec matka zdążyła tylko powiedzieć do mnie: „Pamiętaj, Gieniu, dbaj o brata”. O młodszego brata Heńka, żebyśmy się nigdy nie rozdzielali. Wtedy widziałem ją ostatni raz – wspomina 77-letni dziś Eugeniusz Zalewski.

Traktowali je jak własne

Dzieci znalazły w przybranych rodzinach prawdziwe domy. Traktowano je na równi z własnymi dziećmi. Musiano przy tym starać się o odpowiednie uzasadnienie ich pobytu przed władzami niemieckimi. – Teresa Karpik z d. Rzodkiewicz, przywieziona do Chrzanowa wraz z Eugeniuszem Zalewskim, znalazła się wraz z bratem Wacławem w rodzinie szewca Chmiela. Wspomina, że mówiono jej, iż w razie pytań o to, kim są, mieli mówić, że są dalekimi krewnymi, a najlepiej to powinni chować się przed obcymi – mówi A. Bąk. Niemcy opuścili miasto w styczniu 1945 roku. Krenau znów stał się Chrzanowem.

Odnajdowały się rodziny dzieci ocalonych przez ks. Kamieńskiego i chrzanowian. – Nie zawsze oboje rodziców, czasem tylko ojcowie, matki, ciotki. Matka Tereski Rzodkiewicz (obecnie Karpik) i jej brata Wacława przyjechała do Chrzanowa w poszukiwaniu dzieci. Wychodząc z kościoła, w witrynie zakładu fotograficznego przy pobliskiej ul. Ogrodowej zobaczyła komunijne zdjęcie swojej Tereni. Poszła na plebanię i wikary Stańko wskazał jej dom w rynku, w którym przebywały dzieci – mówi A. Bąk. Odnalazły się również ciotki Eugeniusza i Henryka.

– Jedna z nich przyjeżdżała często do nas. Dzieciom było dobrze w Chrzanowie, trudno było je wieźć do zniszczonej Warszawy. Pozostały więc na miejscu. Heniek tutaj się ożenił. Przeżycia wojenne spowodowały jednak, że był bardzo schorowany i umarł, nie przekroczywszy sześćdziesiątki. Gienek natomiast w 1959 r., mając 20 lat, wyjechał do Warszawy. Znalazł dobrą pracę, ożenił się, ma dwójkę dzieci. Bardzo się lubimy. Jesteśmy prawdziwym rodzeństwem. Odwiedza mnie. Idzie wówczas zawsze na grób ks. Kamieńskiego, którego uważa za wybawiciela siebie i innych warszawskich dzieci – mówi J. Krzeczkowska.

Po wojnie pamięć o bohaterskim czynie chrzanowskiego proboszcza zaczęła się zacierać. On sam zmarł, nie zostawiwszy żadnej relacji. Franciszek Wartalski, zbierający sprawnie pieniądze i kosztowności na wykup dzieci, też się tym nie chwalił, prześladowany przez władze komunistyczne jako przedstawiciel „inicjatywy prywatnej”. Osoby, które dały warszawskim dzieciom schronienie i ciepło rodzinne, uważały to po prostu za spełnienie chrześcijańskiego obowiązku miłosierdzia, czego uczył ich ks. Kamieński. Nie gadały więc o tym na prawo i lewo.

W przywróceniu pamięci o ks. Kamieńskim i jego dzielnych parafianach pomógł przypadek. Piotr Mielech, ceniony warszawski reżyser i scenarzysta filmów dokumentalnych o tematyce historycznej, usłyszał od jednego ze znajomych o tej historii. Nie znał bliższych szczegółów. Udało mu się odnaleźć w Warszawie Eugeniusza Zalewskiego. W akcję szukania dokumentów i świadków tamtych dni włączyła się również energicznie Agnieszka Bąk z muzeum chrzanowskiego. Szukano m.in. za pośrednictwem mediów. W rezultacie powstały scenariusze dwóch, niestety, niezrealizowanych do tej pory filmów.

– Jestem związany z Chrzanowem. Moi rodzice sprowadzili się tu na początku lat 60. Chodziłem tu do szkoły podstawowej i średniej. Nikt wówczas nie wspominał ks. Kamieńskiego. Przygotowując scenariusz filmu, przywołaliśmy go na nowo pamięci chrzanowian. Wszyscy się dziwili, że działała tu taka niezwykła osoba i że w akcję pomocy byli zaangażowani zwykli mieszkańcy miasta. Scenariusz filmu „Sprawiedliwy” zakładał, że miałby on charakter fabularyzowany. W postać ks. Kamieńskiego miał się wcielić Henryk Talar. Scena mówienia przez niego kazania o miłosiernym Samarytaninie miała być kręcona w chrzanowskim kościele św. Mikołaja, gdzie proboszczował ks. Kamieński – mówi P. Mielech. – Nakręcenie filmu w takiej wersji wymagałoby ok. 300 tys. zł + VAT. Gdy okazało się, że takich pieniędzy nie można znaleźć, opracowałem drugi, tańszy scenariusz, tym razem filmu dokumentalnego „Ocalałem”, będącego zapisem swoistej wędrówki Eugeniusza Zalewskiego po miejscach, gdzie był w 1944 roku. Okazało się jednak, że i na ten film nie udało się zdobyć pieniędzy. Szkoda, bo emisja na antenie ogólnopolskiej pozwoliłaby na przybliżenie postaci ks. Kamieńskiego szerszej publiczności – dodaje filmowiec.

W Chrzanowie nie rezygnują jednak z dokumentowania wydarzeń z 1944 roku. Telewizja lokalna, na zlecenie Urzędu Miasta, nagrywa świadectwa tych, którzy bezpośrednio lub z przekazów rodzinnych wiedzą, jak działał ksiądz ratownik. Wypowiedź Eugeniusza Zalewskiego pochodzi ze scenariusza filmu „Ocalałem”. Dziękuję Piotrowi Mielechowi za udostępnienie tekstów scenariuszy.