Noce i dnie

Marcin Jakimowicz

publikacja 10.12.2016 06:00

Nieustanna modlitwa uwielbienia 24/7? Dniem i nocą? Nic nowego pod słońcem.

Noce i dnie Roman Koszowski /Foto Gość Wciąż znajdują się ludzie, którzy do głębi przejmują się słowami Izajasza: „Na twoich murach postawiłem straże: cały dzień i całą noc nigdy nie umilkną”. Zdjęcie ilustracyjne

W czasie warszawskiej konferencji „Serce Dawida” spotkałem wielu pasjonatów, których łączyło jedno pragnienie: chcieli oddawać Bogu chwałę 24 godziny na dobę. Siedem razy w tygodniu. Niektórzy z nich od lat wprowadzają słowo w czyn. We Wrocławiu w kościele św. Idziego na Ostrowie Tumskim czy w Warszawie (Dom Modlitwy przy ulicy Sobieskiego) od pięciu lat trwają codzienne kilkugodzinne spotkania, na których ludzie oddają chwałę Bogu. „Domy Modlitwy” spotykają się na uwielbieniu Boga również w Katowicach, Gliwicach czy Krakowie.

Non stop!

W 1975 r. Mike Bickle z Kansas City otrzymał proroctwo. „Bóg chce wzbudzić ruch młodzieżowy, który będzie uwielbiał Go dzień i noc i orędował, tak jak Jezus wstawia się za nami przed Ojcem”. Nie uwierzył, że taka przestrzeń nieustannej modlitwy jest możliwa i Bóg musiał upominać się o to dzieło przez kolejne 24 lata. 19 września 1999 r. na scenę potężnej hali International House of Prayer w Kansas wyszli muzycy, by śpiewać pieśni chwały przeplatane psalmami. I nie zeszli z niej do dziś

– Pomysł nieustannego uwielbienia Boga nie jest żadną nowinką. Była to przez wieki normalna praktyka w Kościele katolickim – opowiadają Maciej Wolski (Dom Modlitwy w Warszawie) i Marcin Widera z Wrocławia. – Zresztą już biblijny król Dawid zorganizował „uwielbienie 24/7”. „Postawił przed ołtarzem śpiewających psalmy i mile płynął dźwięk ich głosów; świętom nadał przepych i upiększył doskonale uroczystości, aby wychwalano święte imię Pana i by przybytek już od rana rozbrzmiewał echem” (Syr 47,9-11).

Śpiew tysięcy gardeł

W średniowieczu taką formę modlitwy praktykowali mnisi. Do najbardziej imponujących swym rozmachem przestrzeni nieustannej modlitwy należała bez wątpienia liturgiczna praktyka irlandzkiego klasztoru w Bangor. Założony w 599 r. przez św. Comgala celtycki klasztor stanowił w owym czasie centrum chrześcijańskiej nauki na Wyspach. W momencie świetności w klasztornych murach mieszkało 5 tys. zakonników.

– Historia wczesnośredniowiecznej Irlandii na tle innych państw Europy przedstawia się niezwykle – opowiada Marcin Widera z Domu Modlitwy Wrocław 24. – Mnóstwo w niej świętych, uczonych, mnichów, pustelników, którzy podróżują, piszą naukowe traktaty, przepisują starożytne księgi, a przede wszystkim żyją Ewangelią. Nie słychać tu bitewnego zgiełku, co jest prawdziwym fenomenem w skali całej Europy. Charakterystycznym rysem Kościoła Irlandii było tzw. białe męczeństwo, czyli dobrowolne wygnanie połączone z głoszeniem Ewangelii w obcych krajach. Na irlandzkich mnichów czekały bezdroża Europy. Najbardziej znanym zakonnikiem, który wyruszył z Bangor i rozpoczął wędrowanie, był św. Kolumban.

Bangor to dziś miasto w zachodniej części Irlandii Północnej, 20 km od Belfastu. – Prorocza historia klasztoru wiąże się ze św. Patrykiem. On sam i jego towarzysze doznali objawienia tego, co opisane jest w 4. rozdziale Apokalipsy wyjaśnia Marcin Widera. Proroczo ujrzeli aniołów, dniem i nocą śpiewających w tym miejscu przed tronem Boga. („I spoczynku nie mają, mówiąc dniem i nocą: Święty, Święty, Święty, Pan Bóg wszechmogący, Który był i Który jest, i Który przychodzi”). Po stu latach od chwili tego objawienia mnich Comgal, człowiek niezwykle radykalny w praktykowaniu ascezy, założył w Bangor klasztor, w którym mnisi poruszeni wizją św. Patryka nieustannie oddawali chwałę Bogu. Przez 24 godziny na dobę aż 3 tys. zakonników na zmianę po 8 godzin śpiewało psalmy. Podzieleni byli na 3 zmieniające się chóry. Nieustanna modlitwa psalmami płynęła tu przez 300 lat (od roku 558 po Chr.).

Prawdziwa rewolucja

Przez 200 lat taka forma modlitwy trwała we francuskim Cluny – szczególnym ośrodku rozwoju życia monastycznego średniowiecznej Europy. Turyści trafiają tu zazwyczaj w drodze na modlitewne spotkania w Taizé (wioska odległa jest od Cluny zaledwie o 10 km). Przed 50 laty proponowano tej ekumenicznej wspólnocie osiedlenie się w murach opactwa, ale brat Roger odmówił, tłumacząc, że „duchowe dziedzictwo Cluny byłoby zbyt ciężkie do uniesienia”.

Opactwo w Burgundii zostało założone 11 września 910 r. przez księcia Akwitanii Wilhelma I Pobożnego. Życie monastyczne w Europie przeżywało wówczas spory kryzys. Wilhelm nadał klasztorowi w Cluny przywilej uwalniający benedyktynów od wszystkich przyszłych zobowiązań wobec władcy i jego rodziny innych niż modlitwa. Opactwo podporządkowano bezpośrednio papieżowi. Choć książę sam mianował opata Bernona de Baume, równocześnie nadał opactwu przywilej nominacji kolejnych przełożonych. Była to prawdziwa rewolucja na skalę Europy. W szczytowym okresie dominacji cesarstwa nad papiestwem wolność od świeckich wpływów była prawdziwym ewenementem. Papieże, biskupi czy zwierzchnicy klasztorów byli przecież uzależnieni od władzy świeckiej, a zajęci zarządzaniem majątkami mnisi nie znajdywali czasu na modlitwę.

W dokumencie fundacyjnym Cluny czytamy: „Ustanawiam przez tę darowiznę, aby starano się i dążono z wszelkim pragnieniem i wewnętrznym żarem do życia niebieskiego, a nieustanne modły, wezwania i błagania były kierowane do Pana”.

W Cluny pielęgnowano zwyczaj tzw. wiecznej modlitwy (łac. laus perennis) – wyjaśnia Marcin Widera. – Ponieważ praktyki liturgiczne (np. 215 psalmów na dzień w miejsce 37 nakazanych przez św. Benedykta) pochłaniały mnichom większość czasu, uległ zmianie tradycyjny benedyktyński model klasztoru jako samowystarczalnej jednostki, w której każdy mieszkaniec oprócz modlitwy musiał wykonywać pracę fizyczną. Obowiązek pracy fizycznej przypadł w udziale nowicjuszom. Ponieważ w Cluny modliło się około tysiąca mnichów, klasztor był liczniejszy niż większość ówczesnych miast! Rytm życia klasztornego wyznaczała nieustanna modlitwa, kontemplacja. Kładziono ogromny nacisk na piękno ceremonii, śpiewu, wystroju świątyń.

„Cluny w średniowieczu należało do najznakomitszych i najsławniejszych klasztorów, a i dziś jeszcze jego majestatyczne ruiny są znakiem chwalebnej przeszłości, ze względu na intensywne oddanie się ascezie, nauce, a zwłaszcza kultowi Bożemu, spowitemu w dostojeństwo i piękno – przypomniał 2 września 2009 r. Benedykt XVI. – W tych stuleciach doszło do cudownego pojawienia się i rozmnożenia klasztorów, które rozgałęziwszy się na kontynencie, szerzyły na nim ducha i wrażliwość chrześcijańską. Mnisi z Cluny szczególną wagę przywiązywali do liturgii. Czuli się też odpowiedzialni za wstawianie się przed ołtarzem Bożym za żywych i zmarłych, jako że bardzo wielu wiernych prosiło ich usilnie o wspomnienie w modlitwie – wyjaśniał Benedykt XVI. ( ) Nic dziwnego, że bardzo szybko sława świętości otoczyła klasztor w Cluny i że wiele innych wspólnot postanowiło przejąć jego zwyczaje”.

To niezwykłe, ale po latach kongregacja kluniacka, czyli klasztory wzorowane na reformie opactwa w Burgundii, liczyła około 1200 klasztorów, w których modliło się aż 20 tys.mnichów i mniszek!

Jezus „zarywał” noce

Nieustanna modlitwa. Czy to w ogóle możliwe? pytała przed kilku laty prof. Anna Świderkówna w książce „Aby we wszystkim Bóg był uwielbiony”. W dzisiejszym świecie wydaje się to po prostu nierealne. Jesteśmy wszyscy zapędzeni, każda minuta się liczy, brak nam niejednokrotnie czasu nawet na sen. Myślę, że warto przyjrzeć się pod tym kątem Jezusowi. Można by powiedzieć, że nie potrzebował czasu na modlitwę, wszak mówił: Ja i Ojciec jedno jesteśmy (por. J 10,30). Mimo to szukał czasu na modlitwę, i to na modlitwę samotną. Przyjrzyjmy się, jak np. wyglądała Jego pierwsza noc w domu Szymona Piotra z Kafarnaum (Mk 1,31-37). Kończył się właśnie dzień szabatu. Gdy słońce zaszło, przynoszono do Jezusa tłumy chorych, opętanych, pchali się jedni na drugich. Mowy nie było o tym, żeby chociaż przez chwilę odpocząć. Można sobie wyobrazić, że dopiero późną nocą On i apostołowie mogli położyć się na spoczynek. Ale Jezus wstaje nad ranem, kiedy jeszcze jest zupełnie ciemno, i wychodzi po kryjomu z domu, udając się na miejsce osamotnione, puste – i tam się modli.

Po zrujnowanym w czasie rewolucji francuskiej opactwie Cluny pozostały ruiny. Nie ocalały, plądrowane po wielekroć, pamiętające czasy celtyckich mnichów ruszających na chrystianizację Europy średniowieczne mury Bangor. A idea modlitwy 24/7 nie umarła. Co więcej: w ostatnich latach powraca z nową intensywnością. – Wiadomo, że są zgromadzenia zakonne, które trwają na nieustannej ado­racji Pana Jezusa, ale niewielu wie, że są też świeccy, którzy zostali poruszeni przez Pana Boga do takiej modlitwy – opowiadał przed miesiącem organizator spotkania „Góra Modlitwy” na Górze Świętej Anny Stefan Mitas z gliwickiej Inicjatywy Missio.

Wciąż znajdują się ludzie, którzy do głębi przejmują się słowami Izajasza: „Na twoich murach postawiłem straże: cały dzień i całą noc nigdy nie umilkną”.

TAGI: