Łapanie pokemonów

Marcin Jakimowicz

publikacja 02.12.2016 05:00

Jak skutecznie dotrzeć z Ewangelią do młodych? Sprawdziłem w Wodzisławiu.

Wodzisław. W budynku gimnazjum rusza modlitwa uwielbienia prowadzona przez wspolnotę Kahal. zdjęcia henryk przondziono /foto gość Wodzisław. W budynku gimnazjum rusza modlitwa uwielbienia prowadzona przez wspolnotę Kahal.

Parafia św. Herberta w Wodzisławiu. Kolos. Teren pod budowę kościoła poświęcono dzień po wprowadzeniu stanu wojennego. Trwa spotkanie uwielbieniowe. W ogromnej świątyni – około tysiąca osób. Bardzo wielu młodych. Kilkuset. Krzątają się przy różnych posługach, są zaangażowani. Skąd się wzięli?

Ale siara!

– Młodych trzeba mieć w sercu i w komórce – opowiada ks. Janusz Badura (jest tu proboszczem od 13 lat). – Jak nie masz z 500 młodych znajomych na Facebooku, to nie udawaj, że zajmujesz się ewangelizacją. Na Face­booku przekazuję zawsze pozytywne treści. Jeśli kogoś mam upomnieć, to w cztery oczy, a nie na forum, by inni dopisywali złośliwe komentarze. Co chwilę osobiście wysyłam SMS-y. Ooo, proszę zobaczyć, właśnie poszło 36 nowych zaproszeń na młodzieżowy kurs Alpha. Trzeba przyzwyczaić się do tego, że młodzi nie odpiszą do swego proboszcza, stosując zasady politycznej poprawności. Napiszą: „OK”, „Będę” albo „Ale siara”, bo i takie SMS-y przychodzą.

Dziś przygotowanie do bierzmowania wygląda najczęściej tak: zbierzesz 35 pokemonów, to znaczy, że jesteś gotowy do sakramentu. Dlaczego mówię o pokemonach? Bo miałem taką historię: włączył się w kościele alarm. Idę zobaczyć, co się dzieje. Na środku kościoła stoi zdezorientowany, wystraszony chłopak z komórką. „Może ksiądz nie wie – pokazuje mi ekran – ale tu, w kościele, ma ksiądz pokemona”. „Nie wiem jak ty, ale ja do Tego, kto tu mieszka, godom: Pan Jezus” – odpowiedziałem. To się nazywa ewangelizacja. (śmiech) Skojarzyło mi się to z tymi kolejkami po pieczątki: „Chodźcie, dostaniecie kolejnego pokemona”. Ja nie muszę mieć takiego potwierdzenia, bo przygotowaniem do bierzmowania zajmuję się sam. Znam tę młodzież.

Chodzę do restauracji na spotkania kursu Alpha. Wielu z tych młodych nigdy dotąd nie było w restauracji i głupieje, czuje się nieswojo, nie wie, jak się zachować, próbuje „dymić”. Trzeba to przeczekać. Wczoraj zabrałem na spotkanie taki wielki szablon proboszcza zrobiony ze sklejki. Kiedyś go zamówiłem, gdy były Roraty o św. Janie Vianneyu. Dziś ten gadżet przydaje się w ewangelizacji. Mówię młodym przed bierzmowaniem: „Zróbcie sobie fotkę. A jak się wieczorem będziecie w domu modlili, to zobaczcie sobie to zdjęcie w sutannie i birecie i spójrzcie na siebie jak na proboszczów tej parafii. Poczujcie za nią odpowiedzialność. Wasza odpowiedzialność wynika z chrztu”.

Każda katecheza powinna przyprowadzać młodych do osobistego przyjęcia Jezusa. Człowiek, który doświadczył obecności żywego Boga, będzie przez Niego prowadzony i ja takim osobom nie muszę w kółko mówić, jak mają żyć. One to już wiedzą, bo poszły za Jezusem i zachwyciły się Ewangelią. Nie można stawiać wozu przed koniem: moralności, wymagań, nakazów przed doświadczeniem, spotkaniem, bo to nie działa. Tylko spotkanie z żywym Bogiem zmienia sposób życia – podsumowuje ks. Badura.

Święta prawda. Przypominam sobie rozmowę z biskupem Edwardem Dajczakiem, który opowiadał: „Główny problem, o który rozbijamy się jako Kościół, to nie ­parafki, podpisy, pieczątki, ale problem wiary i doświadczenia Pana Boga, którego młodzi nie mają. Szarpiemy się z nimi na pułapie powinności, wymagań, nakazów. Oni chcą to bierzmowanie »zaliczyć«. Pamiętajmy, że to pokolenie, które »niczego nie musi«. To pokolenie, które może zrezygnować z wielu rzeczy, ale na pewno nie zrezygnuje z wolności. Wszystko, co pachnie przymusem, wywołuje z miejsca bunt. U tych młodych, wolnych, roszczeniowych tworzy się barykada i zaczyna walka”.

Skuteczność, głupcze!

– Jestem katechetą. Uczę w szkole średniej. To moja pasja – opowiada Witold Kacała (lider wspólnoty Kahal w Wodzisławiu Śląskim). – Od lat zmagałem się z pytaniem, jak skutecznie przeprowadzać dziś ewangelizację? Jak skutecznie dotrzeć do młodych? Jak doprowadzić młodych do spotkania z żywym Bogiem? Gdy przekonaliśmy się przed laty, jak sprawdza się kurs Alpha i jak wiele osób wraca po nim do Kościoła i do sakramentów, postanowiliśmy zaprosić na niego młodych. I to się udało!

Pierwszy kurs ruszył w 2014 r. To wspaniałe narzędzie ewangelizacji oparte na całkowitej wolności, na rozmowie, wspólnym poszukiwaniu, budowaniu relacji. A to dziś niezwykle ważne, bo młodzi są bardzo, bardzo zagubieni. Wkręcili się w świat wirtualny, ale on nie zapewni im relacji. Kluczem do naszego sukcesu jest przychylność proboszcza – podsumowuje Witold Kacała. – Dziś nawet w ramach przygotowań do bierzmowania zapraszamy młodych do restauracji.

– Dlaczego zaufałem osobom świeckim? Bo widziałem, co działo się w konfesjonale – mówi ks. Janusz Badura. – Widziałem mnóstwo owoców ich wspólnotowej pracy. Przyszedł młody chłopak. Mówi: „Nie byłem w spowiedzi od kilku lat”. „Dlaczego?” – pytam. „Bo kilka lat temu jakiś ksiądz był nieprzyjemny”. „A w jakich to było okolicznościach?” – pytam, bo wiem, jak to czasami jest. Słucham i słucham, i nagle rozpoznaję, że to ja byłem tym księdzem, który chłopaka tak ostro potraktował. Wyszedłem z konfesjonału i powiedziałem: „Ja odpuszczam tobie grzechy, a ty? Odpuścisz mi?”. Uklęknąłem przy nim. Powiedział: „Tak, przebaczam księdzu”. To nie był gest na pokaz. Spowiedź to przecież także spotkanie dwóch grzeszników!

Bez przymusu

– Jak przyciągnęliśmy młodych na Alphę? Jako katecheta mam swoje sposoby – śmieje się. – Wyłapywałem ich indywidualnie. Na korytarzach, po lekcjach. Nie podchodziłem tylko do pobożnych. Przede wszystkim do zadymiarzy, ludzi „zakręconych”. Rozmawialiśmy, proponowałem: „Przyjdź, spróbuj”. I przychodzili. Na początku czuli się nieswojo. Ale potem (mamy wiele świadectw) odkrywali Kościół i zachwycali się jego dynamiką. Kluczem jest weekend Alpha. Tam młodzi doświadczają spotkania z żywym Bogiem.

Konkret!

– Nigdy nie powiedziałem młodemu: „Nie mam dla ciebie czasu” – przyznaje ks. Badura. – Odpowiadam: „Przyjdź w czwartek o 14, po moim spotkaniu z uczniami, chorymi, narzeczonymi, proboszczami (jestem dziekanem), a będę miał dla ciebie czas”. Bardzo ważna rzecz, której nauczyłem się przez lata: młodym, którzy już wejdą do wspólnoty i przyjdą do parafii, trzeba koniecznie dać jakąś odpowiedzialność, coś konkretnego do zrobienia. Wchodzą w to od razu. Ja nie mogę być kierownikiem. Mam pomysły, ale to oni mnie inspirują. Przykład? Za kilka dni organizujemy Marsz Wszystkich Świętych. Ja tylko rzucam temat i tu moja działalność się kończy. Młodzi sami mnie informują: „Robimy to i to, zatrzymamy się przy takich a takich świętych”. „Co mam dla was zrobić?”. „Załatwić jakąś orkiestrę”. „OK, załatwione”.

Druga ważna rzecz to osobisty kontakt. Do młodych trzeba podejść indywidualnie. Zagadać. Do nich nie docierają ogłoszenia duszpasterskie z ambony. Ten komunikat nie przekona młodych. Dla nich musisz być ojcem.

Sufit, czyli podłoga

– Przed dwoma laty moja córka zaczęła głosić kerygmat i dzielić się świadectwem ze swoimi rówieśnikami – podsumowuje Witold Kacała. – Miała 16 lat. Słuchaliśmy tego z żoną i płakaliśmy. Ze wzruszenia i ze śmiechu. Wiesz, co mnie najbardziej dotknęło? Jedno stwierdzenie: „Mój tata czytał mi Biblię i modlił się ze mną. To było dobre, ale to nie było to. Musiałam sama spotkać żywego Jezusa”. To kwintesencja! Młodzi muszą sami Go spotkać. Inaczej nie uwierzą.

– Co ich przyciąga? Uwielbienie. Muzyka jest językiem tego pokolenia. Oni często nie wchodzą jeszcze do kościoła, ale już szukają miejsc, gdzie uwielbia się Boga – dopowiada Andrzej Strączek z Wodzisławia. – To uniwersalny język, który przyciąga ich do Kościoła. Wieczór uwielbienia. Trwa spowiedź, zespół animuje pieśni chwały. Czego potrzeba więcej? Niczego. To działa. Widzimy to od lat. Nie potrzeba fajerwerków. Młodzi szukają ojców, bo my – ojcowie – zawiedliśmy. A tu w proboszczu znaleźli ojca. Zobaczyli, że spędza z nimi czas, ma dla nich serce, buduje relacje. Przylgnęli do niego. Założyliśmy Szkołę Muzyki Rozrywkowej, a część uczniów mówi do ks. Janusza po prostu „wujku”.

– Tę Szkołę Muzyki Rozrywkowej, która powstała dzięki wspólnocie Kahal, mam tuż za ścianą – uśmiecha się ks. Badura. – Znam na pamięć cały repertuar. Ale jestem przeszczęśliwy, że młodzi tam przychodzą. Naprawdę. Nie mam świętego spokoju, ale nigdy go nie szukałem.

TAGI: