Płatek róży na obrusie

Barbara Gruszka-Zych

publikacja 06.12.2016 06:00

Marek Marzec spytał znajomą zakonnicę, co może zmienić czterech mężczyzn idących przez Europę z misją pojednania. – Nie zmienicie całego świata, ale znajdziecie pokój w waszych sercach – odpowiedziała. I miała rację.

Wspólnota „Betlejem”  – uczestnicy pielgrzymki do sanktuarium św. Teresy w Lisieux. Od lewej: Jacek Baczyński, ks. Mirek Tosza, Darek Bujarski, Marek Marzec i Marek Kamiński. Henryk Przondziono /foto gość Wspólnota „Betlejem” – uczestnicy pielgrzymki do sanktuarium św. Teresy w Lisieux. Od lewej: Jacek Baczyński, ks. Mirek Tosza, Darek Bujarski, Marek Marzec i Marek Kamiński.

Pieszo, na traktorach i autokarem pokonali prawie 2 tys. km do św. Tereski od Dzieciątka Jezus, z jej „Dziennikiem duszy” w plecakach. Kto dziś pamięta, że człowiek ma duszę? Na dodatek nieśmiertelną. To nie pasuje do świata, w którym wszystko kończy się śmiercią. Ale pielgrzymi ze Wspólnoty „Betlejem” z Jaworzna, mimo że w życiu wiele razy umierali, na tej drodze uwierzyli, że można żyć.

Mała Tereska żyła w Normandii, gdzieś na krawędzi wielkiego świata. Jak okruszek chleba na obrusie albo płatek róży leżący obok wazonu. Dopiero po jej śmierci okazało się, że to bryłka szczerego złota, kwitnący ogród, który wciąż roztacza wspaniałą woń. Za murami Karmelu w Lisieux pisała „Dziennik duszy” o tym, jak drobnymi krokami zbliżać się do Boga. Pielgrzymujący są przekonani, że z jej pomocą zbliżyli się do Niego.

„Boski Mistrz zsyłał na św. Tereskę próbę za próbą, serwował udrękę za udręką (...) że musiała nieustannie ćwiczyć się w cierpliwości i zawierzeniu” – przeczytali w zapiskach jej współsiostry Genowefy. Trafiły do nich te słowa, bo sami nieustannie są ćwiczeni przez życie.

Mała

20 lat temu ks. Mirek Tosza też pojechał do Lisieux. Prosił Małą Tereskę, żeby pomogła mu stworzyć wspólnotę, wyprowadzającą na prostą ubogich, bezdomnych i uzależnionych. 1 października tego roku, w jej wspomnienie, z podopiecznymi i przyjaciółmi Wspólnoty „Betlejem” dziękował za to, co się udało, ale i za to, co się nie udało, bo przecież niektórzy mieszkańcy ich domu wracają na ulicę. Ale św. Tereska przypomina, że nawet łzy trzeba zamieniać w radość, żeby rozweselić Jezusa.

Z czterema podopiecznymi dojechał do sanktuarium w tempie 14 km na godzinę na 27-letnich traktorach z przyczepkami. – Wyruszyliśmy korowodem traktorów, żebyśmy byli widoczni – mówi ks. Tosza. Ewangelizowali nie tylko w kościołach, ale na stacjach benzynowych, przy sklepach, na rynkach. Ktoś, patrząc na kolorowe naklejki z postaciami świętych umieszczone na ich przyczepkach, zapytał, co reklamują. – Pojednanie – odpowiedział.

– W Lisieux znalazłem pomysł na to, co zrobić z ubóstwem – mówi. – Kiedy już nie wiemy, jak mu zaradzić, wystarczy ofiarować je Panu Bogu. „Windą, która mnie wzniesie do nieba, są Twoje ramiona, Jezu! W tym celu nie potrzebuję wcale wzrastać, przeciwnie, potrzeba, bym pozostała małą i stawała się coraz mniejszą” – napisała przecież św. Tereska.

Data

Marek Marzec: – Dokonywałem dotąd złych wyborów, a przez to moje życie stało się puste. Miałem żonę, dzieci, mieszkanie, ale stale mi czegoś brakowało. Alkohol i używki poprawiały nastrój, ale niszczyły więzi. Jestem po rozwodzie, odebrano mi prawa rodzicielskie. Nasza pielgrzymka była niesamowitą drogą do ludzi. Andrzejek, który szedł ze mną, miał wielkie pęcherze na nogach. Czasem chciałem, żeby zrezygnował. Ale kiedyś w kościele zadałem sobie pytanie: „Kto tu jest słaby?”. „Nie on, ale ja!” – udzieliłem sobie odpowiedzi. Na starcie narzekałem, że mam za mało podłogi do spania, że brakuje wody do mycia. Pod koniec, nauczony przez św. Tereskę, cieszyłem się niedostatkami, przyjmując je jako ofiarę.

Św. Tereska zaprowadziła nas do Carlsbergu, bo nie znajdował się na naszej trasie. Ks. Henryk Bolczyk przed Mszą św. poprosił, żebyśmy z Markiem trzymali Pietę. Słuchając jego kazania, palcami dotykałem ran umęczonego Chrystusa, myśląc, ile ran zadałem sobie i innym. Dotarło do mnie, że Matka Boska nie leciała do baru upić się jak ja, żeby zalać swój ból i bezsilność. Zrozumiałem, że prawdziwa miłość to poświęcenie się komuś, czynienie mu dobra, a ja całe życie oczekiwałem, żeby to mnie było dobrze. Kiedy przeczytałem życiorys ks. Franciszka Blachnickiego, osłupiałem – urodził się w Rybniku 24 marca, tak jak ja.

Kwiatki

Jacek Baczyński, mieszkaniec domu na Rzepichy w Krakowie:
– Całe życie podróżowałem za pracą. Miałem dom i rodzinę, ale w sercu byłem bezdomny. Wreszcie Pan Bóg zgasił światło, żebym Go znalazł po omacku. „Boże, działaj przez Tereskę” – prosiłem przed wyjściem w drogę. Te 37 dni to była walka z własną fizycznością i ze zrozumieniem drugiego. Że nie tylko ja się liczę, ale też ktoś obok. Taka dwudziestokilkuletnia św. Tereska to wiedziała, a ja, 43-letni chłop, tego nie wiem. Nasza pielgrzymka była żywą praktyką „Dziennika duszy”. Jeśli czterech facetów jest stale razem, to każdy ma swoje zdanie i nie zawsze muszą się zgadzać. Ale kiedy ktoś z nas miał zły dzień, trzeba było go pocieszyć. Wybaczaliśmy sobie, przypominając o kwiatkach dobrych uczynków, o których pisała Tereska.

Kiedy w Niemczech urwała nam się pompa wodna w traktorze, jej pomoc była natychmiastowa. Stanąłem pod domem, z którego wyszedł właściciel – Wolfi. „Traktor kaput” – powiedziałem, a on kazał go ustawić na podwórku. Okazało się, że jego szwagier był mechanikiem i nie będzie problemu z naprawą. Zintegrowaliśmy wioskę, bo sąsiedzi, których dotąd nie znał, odwiedzali go, żeby porozmawiać o misji, z którą jedziemy.

Żebrak

Marek Kamiński:
– W więzieniach spędziłem 13 lat, po dwa, trzy, z przerwami. Moja mama była uzależniona od alkoholu, ojciec prowadził wesołe miasteczko, a mnie w końcu oddali do domu dziecka. Od 14 miesięcy zachowuję trzeźwość. Kiedyś ks. Mirek mnie zapytał, czy to nie z jakąś mafią rozmawiam przez telefon codziennie wieczorem. A ja łączę się z siostrami klaryskami z Miedniewic i razem odmawiamy Różaniec. Podczas jednej odsiadki poprosiłem je o paczkę, obiecując po wyjściu pomoc. Teraz kilka razy w miesiącu jadę do nich popracować w obejściu. Doceniają mnie, że jestem jedyny, co dotrzymał słowa.

Darek Bujalski:
– Rozwiodłem się, ćwierć wieku piłem, nie byłem święty, ale święta mi pomogła. 10 lat temu w centrum Jaworzna znalazłem po pijaku obrazek św. Tereski, trzymającej lilię. Włożyłem go do portfela, który, jak to pijakowi, często mi się gubił. Zawsze jednak znajdowałem go, bez pieniędzy, ale z tym obrazkiem. Gdy jedyny raz go zostawiłem, już w czasie pobytu w „Betlejem”, to zapiłem. Po dojściu do Lisieux potrafię odmówić alkoholu – to teraz mój największy wyczyn. Dzięki św. Teresce jestem sobą i mam więcej czasu dla siebie. Przy niej czuję się bezpieczny.

Roman Kołaszyński:
– Na tak długiej pielgrzymce człowiek bywa królem i żebrakiem. Ma piękne widoki i smutne przemyślenia na temat życia. Nie piję czwarty rok i chciałbym umrzeć trzeźwo. Podczas drogi najtrudniej było się dogadać z kolegami. Ta złość, jak ziarenka piasku do silnika, wchodziła między nas i psuła wszystko. Słowo „przepraszam” przychodziło z lektury „Dziennika duszy”. Kiedy za sprawą św. Tereski wieczorem siadaliśmy na rozmowę, okazywało się, że mówimy o tym samym, ale jakby między nami była wata.

Kropla

Marek Kamiński:
– Kiedyś 15 km żeśmy szli, a tu ani kropli wody. Nagle pani z auta podała nam kilka butelek. Ktoś wysiadł z samochodu, poszedł z nami 6 km, i jeszcze nam za to podziękował. Kilka razy gospodarze, którzy zaprosili nas pod dach, oddawali nam łóżka, a sami spali na materacach. Raz Romek siadł na krawężniku i łuskał orzeszki. Ruszyliśmy, a tu nagle jacyś państwo jadą za nami i dają nam worek takich wyłuskanych orzeszków.

Marek Marzec:
– Nie zapomnę do końca życia uśmiechów, szczerych pozdrowień, bezinteresownych poczęstunków. Ci ludzie tylko prosili, żebyśmy się za nich przez kilka minut pomodlili. Przedtem myślałem, że jak dzieje się cud, to się niebo musi otworzyć. Na trasie cuda działy się codziennie. W Niemczech jakaś kobieta zaprosiła nas na obiad, pozwoliła się wykąpać, dała 20 euro na drogę, prosząc, żebyśmy do Lisieux zanieśli jej intencję. Niosłem ich cały stos i otwierałem koperty dopiero w bazylice. Czytałem, płacząc, bo dotąd myślałem, że tylko ja mam problemy.

Jacek Baczyński:
– W drodze dostaliśmy z księdzem esemesa z prośbą o modlitwę za matkę trójki dzieci, której kolejny poród był zagrożony. Lekarze mieli wybierać między nią a dzieckiem. Po powrocie dowiedziałem się, że stał się cud – matka i dziecko żyją i są zdrowi. „Ja siebie uważam za słabego ptaszka, ledwie pokrytego cienkim puchem; nie jestem orłem, mam tylko oczy i serce orła, gdyż mimo skrajnej małości śmiem wpatrywać się w Boskie Słońce, Słońce Miłości” – napisała św. Tereska. A oni biorą to do siebie.

TAGI: