Cykl na Mauritiusie

Agata Puścikowska

publikacja 03.12.2016 06:00

Kobiety na cudnej wyspie, biedne i często niepiśmienne, potrzebują pani Agnieszki. A ona... potrzebuje ich.

Instruktorki L'Action Familiale uczą mieszkanki Mauritiusa naturalnych metod planowania rodziny. archiwum L Action Familiale Instruktorki L'Action Familiale uczą mieszkanki Mauritiusa naturalnych metod planowania rodziny.

Gdy Agnieszka Kieniewicz, absolwentka Instytutu Studiów nad Rodziną, wyjechała do Brukseli, by studiować... teologię pastoralną, nie sądziła, że już niedługo jej życie odwróci się o 180 stopni. A miłość do Benoit Duvergé będzie tylko początkiem. Początkiem wyjątkowego życia na... Mauritiusie.

Narzeczonych studia pastoralne

– Studiowałam teologię pastoralną, bo to moja pasja. Benoit na studia wysłał jego biskup, z diecezji Port-Louis, obecny kardynał Maurice Piat. Benoit pracuje dla diecezji, m.in. koordynuje nauczanie katechezy na wyspie – opowiada pani Agnieszka. 

Więc życie potoczyło się tak, że Polka, warszawianka, zakochana w swoim kraju i historii, która u swojego boku, oczami wyobraźni, widziała... warszawskiego powstańca, zakochała się bez pamięci w obywatelu Mauritiusa. Który błękitnookiego, jasnowłosego powstańca bynajmniej nie przypomina. – Ale gdy Benoit poznał naszą historię, zafascynował się nią. I gdy tylko jesteśmy w Polsce, w Warszawie, sam pilnuje, by nawiedzić groby bohaterów, miejsca związane z powstaniem – opowiada Agnieszka.

Od poznania Agnieszki i Benoit do ślubu krótka była droga. I już w 2008 r. zostali małżeństwem. Ślub u warszawskich jezuitów. Po francusku. – Jeszcze przed ślubem ustaliliśmy, że przynajmniej na jakiś czas zamieszkamy na Mauritiusie. Benoit miał tam swoją pracę, ważne misje. Okazało się szybko, że ja również...

Więc Agnieszka Kieniewicz-Duvergé na Mauritiusie najpierw pracowała jako nauczycielka. I to była dobra... szkoła. Tamtejszej kultury, niuansów, nastrojów społecznych. Życia. Bo pracowała w szkole prywatnej, bardzo drogiej, głównie dla tzw. białych. I dodatkowo w szkole męskiej, katolickiej, opłacanej przez państwo, dla uczniów biedniejszych, Kreoli. Dwa miejsca, dwa światy. Mauritius w pigułce.

– Uczyłam katechezy. Trudno było momentami, bo choć uczyłam dwa równoległe światy, to poziom zaniedbań w edukacji religijnej był jednakowo ogromny. Przekazywałam wiarę najlepiej jak mogłam. I na poziomie serca, i na poziomie rozumu. Dziś myślę, że to było szaleństwo: biała kobieta w męskiej szkole, mówiąca o Bogu... Ale może takie szalone metody się sprawdzają, bo moi uczniowie nigdy nie spali – co jest osiągnięciem. A do tej pory, gdy mnie spotykają, poznają i pozdrawiają – wspomina Agnieszka. I uśmiecha się na taki choćby radosny moment, gdy podczas omawiania historii o Łazarzu pomyliła biednego Łazarza z... jaszczurką. Po francusku lézard i Lazare.

Akcja Rodzina!

Po roku Agnieszka otrzymała zaproszenie od organizacji L'Action Familiale, która na Mauritiusie zajmuje się rodziną, jej ochroną, i od lat wprowadza w życie multikulturowej wysepki katolickie wartości... – Rozmowa kwalifikacyjna trwała ponad dwie godziny. Poważna sprawa. Jednak się udało i zostałam w L'Action, w departamencie rodziny.

Pani Agnieszka rozpoczęła nowy cykl życia. Co to oznacza? W dużym skrócie praca Agnieszki to praktyczne połączenie teologii ciała i teologii pastoralnej w jedno, bardzo konkretne, działanie w terenie. Wśród kobiet i mężczyzn Mauritiusa, wśród tamtejszych rodzin. Rodzin w ogromnej większości hinduskich i muzułmańskich. Rodzin tylko w 20 proc. katolickich.

Organizacja została założona w latach 60. ubiegłego wieku przez ówczesnego kardynała Jeana Margéota jako odpowiedź na pomysły władz, by „ograniczać przyrost naturalny”. Ograniczanie było rozumiane jako sterylizacja kobiet najbiedniejszych i słabo wykształconych. – Nieludzkie, prawda? Więc kardynał powiedział: „Non possumus” i powstała organizacja, której celem było przekazywanie mieszkańcom Mauritiusa dobrej alternatywy w postaci obserwacji naturalnego cyklu kobiety. Przedstawiciele L Action zaczęli pracować u podstaw, chodzić od mieszkania do mieszkania, rozmawiać, uczyć obserwacji, tłumaczyć – opowiada Agnieszka. I co może zadziwić Europę, mieszkanki Mauritiusa słuchały (i słuchają!) chętnie. A zasady proponowane przez tzw. edukatorów są im bliskie. I naturalne. – Może dlatego, że ludzie żyją tam prosto, w bliskim kontakcie z przyrodą i naturą? – zastanawia się Agnieszka. – Niestety, również na terenie Mauritiusa działają organizacje międzynarodowe, których celem jest promocja antykoncepcji czy aborcji. Jednak my cieszymy się ogromnym społecznym zaufaniem. I również zaufaniem rządu.

Praca Agnieszki polega na koordynacji działań kilkudziesięciu edukatorek. Bywa, że również sama chodzi po domach. – Nasze edukatorki to prawdziwe siłaczki. Jeżdżą, starają się, ciężko pracują. Docierają do świadomości tamtejszych kobiet, hindusek i muzułmanek. To są bohaterki. Bardzo je podziwiam – mówi Agnieszka. – Chodzimy do kobiet, które żyją w bardzo skromnych warunkach, proponujemy pomoc w obserwacji własnego ciała. Rozdajemy termometry, kajety do zapisywania objawów. Towarzyszymy kobiecie przez pół roku. Odbieramy telefony o każdej porze dnia i nocy. Niektóre panie są niepiśmienne, żyją w biedzie... Rozmawiamy też z mężczyznami, mężami. Bo bez ich zgody nie można by przecież uczyć naturalnych metod rozpoznawania płodności – podkreśla. I dodaje, że praca w terenie daje konkretne skutki: prócz nauczenia (z dobrym skutkiem) zasad NPR, kobiecego cyklu, zmniejsza się liczba przypadków agresji wobec kobiet. Na Mauritiusie – wśród hinduistów i muzułmanów – z poszanowaniem godności kobiecej bywa różnie. I tu właśnie rola edukatorek, by pokazać piękno relacji damsko-męskich i by zarazić afirmacją życia. Wtedy żona staje się partnerem i przyjacielem. I choć brzmi to może idealistycznie, skala przemocy się zmniejsza. Operowanie „językiem zachwytu” w mówieniu o relacjach małżeńskich, płodności, radości, dialogu daje wymierne, pozytywne efekty.

Kiedyś jeden z mężów, po raz pierwszy poinformowany o płodności i potrzebach kobiety, powiedział pani Agnieszce: „Dzięki temu to ja żonę do kina pierwszy raz zabrałem. Żeby pobyć razem i w płodnym czasie pozytywnie moją energię ukierunkować...”.

– Kierownikami L'Action Familiale są katolicy. Ale większość naszych edukatorek to hinduistki. Proste kobiety, które w proponowanych zasadach całkowicie się odnalazły i które skutecznie docierają do innych kobiet. Niezależnie od pochodzenia i wyznania. Organizację wspiera też część kobiet najbogatszych, wykształconych katoliczek, które z ogromnym poświęceniem „idą w teren”. To pospolite ruszenie kobiet – dla kobiet... A warto dodać, że Mauritius jest jednym z niewielu państw afrykańskich, w których wiele kultur i religii na jednej, małej wysepce nie tylko się toleruje, ale i akceptuje. – Lubimy się wzajemnie. Choć oczywiście czasem małe zgrzyty są. A przynajmniej lekkie złośliwości – uśmiecha się pani Agnieszka. – Nie przeszkadza to jednak w pokojowym współżyciu i np. świętowaniu świąt naszych sąsiadów – innowierców.

Delfiny i wróble

Praca w L'Action do intratnych nie należy. Małżeństwo Benoit traktuje swoje działania jako misję. – Nauczyliśmy się ograniczać potrzeby materialne do minimum. Nasi dwaj synowie też wychowywani są skromnie. Choć w przepięknych okolicznościach przyrody – opowiada Agnieszka. Bo w ogródku, wprost z drzewa, spadają dojrzałe mango, wyjadane z wielką chęcią przez nietoperze przybłędy. Pod okna przylatują skrzeczące, pstrokate papugi. A w drodze do pracy objeżdża się niemal całą wyspę, z widokami na błękitny ocean i skaczące, bawiące się w oddali delfiny szare. – Kiedyś stałam na przystanku i wspominałam Warszawę. I wyobraziłam sobie moją mamę, również na przystanku. Ona podziwiała zapewne warszawskie, szare wróble. Ja – szare delfiny...

L'Action Familiale, zawsze jak najbliżej ludzi, cieszy się poparciem rządu niezłożonego z katolików. – Nasze działania są oceniane wysoko, mamy społeczne zaufanie. Rządzący proszą nas raz po raz o wsparcie pewnych dzieł czy idei. W pewnym stopniu je finansują. Bo oto na Mauritiusie była plaga rozwodów. Zrobiono więc poważne badania, które wskazały istotną przyczynę rozstań małżonków: teściową... – Więc w porozumieniu z rządem podczas naszej pracy docieraliśmy właśnie do teściowych. Z takim oto przesłaniem: nie wolno ci się wtrącać w życie syna i synowej. Nie wolno niszczyć. Zajmij się swoim życiem – opowiada Agnieszka. – Osłabienie negatywnego wpływu teściowych na życie młodych okazało się prostą metodą przeciwko rozpadowi wielu związków. Ale ktoś musiał „mamuśkami” odpowiednio pokierować...

Kolejna akcja, której celem jest walka z ciążami nastolatek. A tak naprawdę – zachęta do czystości przedmałżeńskiej. – Wchodzimy od lat do szkół, w których mówimy młodzieży o godności osoby, uczymy szacunku wobec siebie i płci przeciwnej. W atrakcyjny, nowoczesny sposób przekonujemy, że na prawdziwą miłość warto czekać. Kochając mądrze siebie...

Niedawno organizacja wykorzystała zapis w dokumentach Światowej Organizacji Zdrowia na temat prewencji AIDS. Dwa pierwsze punkty to wierność i abstynencja. Trzeci to antykoncepcja. O ile międzynarodowe organizacje promują sposób trzeci, L'Action Familiale skupiła się na dwóch pierwszych. – I to zyskało poparcie. Otrzymaliśmy rządowe pieniądze na promocję wierności i abstynencji wśród młodych. Udało się stworzyć ultranowoczesną kampanię opartą na badaniach i współpracy z najlepszą agencją reklamową. Okazało się, że dla młodych bardzo intymnym przedmiotem, takim, którym nie podzieliliby się z nikim, jest szczoteczka do zębów. Więc przykład szczoteczki posłużył jako motyw przewodni. W myśl hasła: „Szczoteczka jest zbyt intymna, by się nią dzielić? A twoje ciało? Czy naprawdę chcesz być dostępny dla wszystkich?”. W języku kreolskim brzmi to bardzo przekonująco i młodzieżowo.

Kampania obejmuje też film na YouTubie, billboardy, umiejętne wejście w przestrzeń młodych ludzi. W tym do... toalet. Ma to poruszać i skłaniać do myślenia. – Projekt został zaplanowany na sześć miesięcy. Co cieszy, również muzułmańskie i hinduskie szkoły zgodziły się, byśmy działali na ich terenie – mówi Agnieszka.

Mauritius – dobre miejsce na misje. Choć czasem bywa trudno. Gdy trzeba stanąć twarzą w twarz z niezbyt przyjazną grupą młodych mężczyzn, którzy poszanowania dla czystości w oczach nie mają. I nie zdają sobie sprawy, że Agnieszka rozumie ich po kreolsku wypowiadane komentarze. Im też trzeba mówić o „takich sprawach”. – Wtedy zawsze pomaga Duch – twierdzi Agnieszka.

I nie jest prosto, gdy idzie się do kobiet, które potrzebują pomocy. A tu wicher i ulewa. I zamiast mówić o cyklu, jest cyklon. – Ale to moje miejsce. I mój czas, by działać. Moja misja.

TAGI: