Mniszki (nie) za murami

Agata Puścikowska

publikacja 27.11.2016 06:00

Gdy do Żarnowca przybyły pierwsze mniszki, nie przypuszczały, że oblaci będą rekrutowani przez e-mail, a ksieni nie będzie mieszkać w pałacu oraz nosić pastorału.

I czas na pole... JAKUB SZYMCZUK /FOTO GOŚĆ I czas na pole...

Cała reszta jest taka sama: modlitwa, praca, praca i modlitwa. I dobre życie wspólnotowe. Jak to u benedyktynek.

Poza sezonem

Droga numer 213. Październikową porą ospała, przysypana gdzieniegdzie złotymi liśćmi. Odpoczywa po wakacyjnych szaleństwach, prowadzi bowiem do wielu nadmorskich kurortów. Podczas wakacji, w drodze nad morze, wielu mija Żarnowiec i może nawet spojrzy w przelocie: jakie piękne mury, jaki kościół dostojny. I pojedzie dalej. Choć są i tacy, którzy się zatrzymują. A jeśli tylko mają odwagę zadzwonić do zakonnej furty... – To pokażemy, co możemy, oprowadzimy po krużgankach, skarbiec nawet można u nas zwiedzić – uśmiecha się s. Weronika. Jest „od gości”, czyli „gościnna”. Ale i pozostałym benedyktynkom z Żarnowca gościnności nie brakuje. „Wszystkich przychodzących do klasztoru gości należy przyjmować jak Chrystusa” – pisał św. Benedykt.

W żarnowieckim opactwie Zwiastowania Pana mniszek mieszka obecnie 20. I właśnie świętują 70 lat, od kiedy ponownie, po kasacie pruskiej, w 1946 r. przybyły do klasztoru. Wcześniej przez kilkadziesiąt lat klasztor był niemal pusty. A jeszcze wcześniej... – Od XIII w. były tu cysterki – opowiada ksieni na Żarnowcu, matka Faustyna. – Jednak już w XVI w. cysterki, osłabione wpływami reformacji, musiały klasztor opuścić. I przybyły właśnie benedyktynki – z Chełmna, od służebnicy Bożej matki Magdaleny Mortęskiej, wielkiej reformatorki naszego zgromadzenia.

W krótkim czasie benedyktynki z Żarnowca zasłynęły wśród miejscowej ludności wielką pracowitością, ofiarnością i otwartością na potrzebujących. Prowadziły szkołę dla dziewcząt. A ich pracownia haftu szybko zyskała sławę i odbiorców – nie tylko na Pomorzu. – Mówią, że ten nasz haft, którym obszywałyśmy (i obszywamy) ornaty czy obrusy, wykwintny, barokowy, miejscowa ludność uprościła, dodała swoje i powstał haft kaszubski – tłumaczy s. Weronika.

Skarbiec... duchowy

Ornaty kilkusetletnie, haftowane milimetr po milimetrze złotem i srebrem, iście benedyktyńska robota, można oglądać w skarbczyku mniszek. Trzeba metodami prostymi dbać, by zabytki nie niszczały. A nie jest to proste, bo Żarnowiec na wodzie stoi i podchodzi wilgoć. Prócz ornatów widzimy ręcznie zdobione kilkusetletnie księgi, rzeźby, meble. – To nasze dziedzictwo, które musimy zachować dla kolejnych mniszek. I zwiedzających – siostry pokazują, co mają najlepszego. Choć najlepsze z najlepszych, a niematerialne, dzieje się za klauzurą... Nad benedyktyńskimi drzwiami benedyktyński krzyż. Wnętrze czyste, skromne i... ciepłe. To część wspólna: dla mniszek i dla przyjezdnych. Gdyby goście chcieli i mogli spędzić w Żarnowcu kilka dni. Wspólnie modlić się i wspólnie pracować. Każde pomocne ręce są tu na wagę złota.

Kawa parzy się w zaparzaczu. A s. Hieronima subtelnie napomina: – Z tą kawą to trzeba ostrożnie. Teraz taka moda, że kawę pija się jak wodę. Ale to nie woda, niezdrowe – mówi. I rację ma. Już ponad 50 lat jest w zgromadzeniu. Z wykształcenia teolog i absolwentka SGGW mimo dostojnego wieku jest w świetnej formie. Jak wieść żarnowiecka niesie, gdyby nie współsiostry, które muszą ją od pracy odciągać, byłaby w nieustannym ruchu. – Nie przesadzajmy. Moja rola teraz to głównie ziemniaki obierać. Nie przesadzajmy – energicznie, choć i powściągliwie zarazem mówi s. Hieronima.

Wszystkie siostry mają swoje zadania i prace. Siostra Tarsycja jest zakrystianką. Zarówno w żarnowieckim kościele (obecnie parafialnym, niegdyś należącym do benedyktynek), jak i w wewnętrznej kaplicy, do której kilka razy dziennie siostry przychodzą na modlitwę. Bo benedyktyński świat to benedyktyński czas: praca w idealny, odwieczny sposób poprzeplatana modlitwą. A modlitwa... pracą.

Pobudka o 5.20. O 6.00 już jutrznia. I lectio divina. 7.15 – Msza Święta. I śniadanie – jedyny posiłek indywidualny. Każda minuta jest tu dla Boga. I dlatego każda minuta jest ważna. – Potem każda z nas zajmuje się własnymi obowiązkami – opowiada s. Rafaela. Sama zajmuje się oprawą muzyczną liturgii, ale ma też dyżury w kuchni, jest szafarką, czyli ekonomką. Zajmuje się też pieleniem wirydarza oraz... oblatami.

Oblatura

Bo przy opactwie żarnowieckim od wielu lat istnieje oblatura dla świeckich, którzy chcą żyć według charyzmatu św. Benedykta. – Kto czuje się powołany przez Boga do naśladowania Chrystusa według ducha Reguły Świętego Benedykta, zgłasza się do nas – mówi s. Rafaela. – Oblatura jest złożonym Bogu i przyjętym przez Kościół przyrzeczeniem oddania się Bogu w łączności z określonym klasztorem. Nie jest profesją zakonną, nie są to też śluby (publiczne ani prywatne). Oblaci są związani z Zakonem Świętego Benedykta na podobieństwo tercjarzy w nowszych zakonach – tłumaczy żarnowiecka ksieni.

Kandydaci przez rok przygotowują się do przyrzeczeń. Do swojego życia codziennego, do pracy, do rodzinnych domów, na miarę możliwości wprowadzają Regułę św. Benedykta. I pozostają też w łączności – duchowej i materialnej (dni skupienia) – z żarnowieckim opactwem. Bo choć Żarnowiec za murami, to mury otwarte. Dla wszystkich. – Obecnie mamy siedmiu oblatów – kobiet i mężczyzn. A kolejna osoba przygotowuje się do przyrzeczeń – opowiada s. Rafaela. – Co ich do nas sprowadza? Myślę, że sam św. Benedykt – śmieje się siostra. – Chcą żyć we współczesności, wśród codzienności nie zawsze prostej i harmonijnej, prostymi i harmonijnymi regułami, które sprawdzają się od wieków.

Pisanie ikon i gospodarka

– Świetne jest u nas to, że możemy wykorzystywać do pracy nasze zdolności, pasje i talenty – mówi najmłodsza wiekiem s. Scholastyka, która nie tylko prowadzi dom, zakonną kronikę czy... klasztornego Facebooka, ale pisze też ikony. – To moja benedyktyńska praca – mówi pogodnie i pokazuje swoje ikony. – Najczęściej piszę je w czasie przedpołudniowym, do 12.50. Bo wtedy jest modlitwa.

„Każdy otrzymuje własny dar od Boga” – pisał św. Benedykt. I rzeczywiście, o 12.45 rozlega się dźwięk dzwonka. Siostry schodzą do kaplicy. Przepiękny śpiew, monotonny, subtelny. Siostry po jednej stronie klauzury – kraty. Goście – po drugiej. A modlitwa wspólna. Jeszcze chwila: s. Tarsycja, z pietyzmem, na granicę klauzury przynosi stary, przepięknie zdobiony relikwiarz. Można ucałować i pomodlić się do świętych patronów: Benedykta i Scholastyki.

Potem obiad. Skromny, prosty i smaczny. Zupa z warzyw z własnego ogrodu smakuje jednak o niebo lepiej niż z warzywniaka z supermarketu. I placki z dyni. Dyni żarnowieckiej, benedyktyńskiej. Bez chemii. A skoro jesteśmy przy ogrodzie i gospodarce. Niegdyś włości benedyktynek na Żarnowcu były ogromne. Dziś siostry zachowały nieco pól, na których sadzą ziemniaki i sieją zboża. Mają też ogród ze starymi gatunkami jabłoni, grusz i śliw. Są i zwierzęta gospodarskie. Wszystkim zarządza s. Paula. – To moje królestwo – kiwa głową. Energii i radości życia nie tylko można jej pozazdrościć, ale i uczyć się... – Każdy swoje miejsce w życiu ma. Moje miejsce to ta ziemia i ta praca – mówi. Poprawia jeszcze fartuch, welon. I pędzi. Traktorem na pole.

Zresztą gospodarka to miejsce, w którym cała wspólnota pomaga. – To się nazywa pospolite ruszenie. Przy ogórkach, gdy trzeba 100 kg w słoiki powkładać. Albo przy zbiorze jabłek. Albo malin – my wszystko wkładamy w słoiki i mamy swoje. Smaczne i ekologiczne – tłumaczy s. Scholastyka.

Za ogrodzeniem gospodarstwa mniszek stoi murowany, dostojny dom. Niegdyś pałac ksieni. Wówczas... wielkiej pani, której władza była porównywana do władzy biskupa. – Ja to chyba nie potrafiłabym mieszkać w pałacu – obecna ksieni, matka Faustyna, patrzy na budynek sceptycznie. – Może dlatego, że przyzwyczajona jestem do życia wspólnotowego? I je cenię? A może czasy inne...

Niegdyś ksieni na Żarnowcu posługiwała się również pastorałem. Współczesna ksieni w komórce zapisuje numery kolejnych oblatów. A gdy trzeba, zakłada fartuch i z innymi siostrami przebiera ziemniaki na zimę. Dba o swoje opactwo tak jak jej poprzedniczki setki lat temu. – Przed nami ważne zadanie. Ponieważ opactwo niszczeje, a to wielki zabytek, musimy go ratować. Osuszyć mury, zbudować profesjonalne muzeum, by chronić zabytki. Potrzebujemy wkładu własnego, bagatela – ponad miliona złotych... Święty Benedykt i dobrzy ludzie na pewno pomogą.