Ramiona Ojca wciąż otwarte

publikacja 16.11.2016 05:00

O kończącym się Roku Miłosierdzia, jego owocach i kontynuacji mówi metropolita wrocławski.

Agata Combik: Blisko rok temu, otwierając Bramę Miłosierdzia we wrocławskiej katedrze, Ksiądz Arcybiskup mówił „Bóg jest miłosierny… nigdy nie zatrzasnął ludziom drzwi do Siebie (…)”. Bramy otwarte przed rokiem w naszych kościołach teraz się zamykają. A może nie całkiem?

Abp Józef Kupny: Przede wszystkim musimy uświadomić sobie, że wprawdzie dobiega końca Rok Jubileuszowy, ale nie kończy się czas miłosierdzia. Przeciwnie – miłosierdzie od samego początku istnienia Kościoła niejako wyznaczało drogę jego funkcjonowania w świecie. Niektórzy historycy (jak np. Brytyjczyk Peter Brown) sądzą, że to chrześcijanie „odkryli” ubogich, to znaczy że chrześcijaństwo przyniosło przekonanie, iż „ubodzy” to wyrzut sumienia danej społeczności. Św. Augustyn w jednym ze swoich kazań mówił tak: „Przyszła zima. Pomyślcie o ubogich. Pomyślcie o tym, jak przyodziać nagiego Chrystusa. Zauważcie Go, kiedy leży w portyku, cierpi głód, znosi chłód”. To tylko jeden z wielu przykładów tego, że uczynki miłosierdzia, o których tak często wspominał papież Franciszek, nie przestają obowiązywać z dniem zamknięcia Drzwi Świętych w rzymskich bazylikach.

One są programem życia chrześcijan do końca świata. Dość wspomnieć, że w scenie Sądu Ostatecznego zapisanej w Ewangelii dostrzeżemy, że to, co Jezus potępia, to przede wszystkim zaniechanie czynienia dobra. Chrześcijaństwa nigdy nie wolno sprowadzać do tego, by nie czynić zła. Chrystus wzywał uczniów, by ich sprawiedliwość była większa od sprawiedliwości faryzeuszy i uczonych w Piśmie. W chrześcijańskim życiu zatem chodzi o coś więcej niż zwyczajną sprawiedliwość. Chodzi o przezwyciężenie egoizmu, który czyni nas głuchymi i ślepymi na potrzeby cielesne i duchowe bliźnich. Chodzi o pokonanie zatwardziałości swojego serca, zwłaszcza w spotkaniu z nędzą drugiego człowieka. Oczywiście dzień zamknięcia Roku Jubileuszowego może być okazją do rachunku sumienia, na ile wykorzystaliśmy ten święty czas w naszych parafiach, wspólnotach czy w życiu osobistym. Jednak – jak przy każdym rachunku sumienia – robimy go nie po to, by się pognębić, ale po to, by dziękować Ojcu, że zawsze jest gotowy pozwolić mi zacząć od nowa. Ten święty czas był jednym wielkim przypomnieniem orędzia o Bogu, który nigdy nie męczy się przebaczaniem i którego ramiona wciąż pozostają otwarte. To nie odkrycie ostatniego roku, ale Ewangelia w najczystszej postaci.

Czy Rok Miłosierdzia pozostawi trwały ślad w naszej archidiecezji? Nowe dzieła, inicjatywy?

Z pytania przebija pewna mentalność szeroko rozpowszechniona w świecie (bywa, że i w kręgach kościelnych) eksponująca działanie akcyjne. Trudno się temu dziwić, skoro dziś zwraca się uwagę na to, co się w jakiś sposób wyróżnia, niejako narzuca się samo z siebie. Jesteśmy tak kształtowani, że pewne wydarzenia powinniśmy podkreślić konkretnymi dziełami. Tymczasem warto zwrócić uwagę, że Rok Jubileuszowy poświęcony Bożemu miłosierdziu nie został ogłoszony po to, by chrześcijanie się „sprężyli” i udowodnili całemu światu, że potrafią być miłosierni. Jeśli ludzie wierzący w Jezusa potrzebowaliby specjalnych okazji do tego, by czynić dobro, oznaczałoby to ogromną porażkę. Ten czas był dany zdecydowanie bardziej po to, by zmieniać nasze myślenie, kształtować pewną wrażliwość, przypominać, że jak imieniem Boga jest miłosierdzie, tak dowodem tożsamości chrześcijanina jest być miłosiernym. Oczywiście – jak nas poucza Pismo Święte – za zmianą myślenia pójdzie także zmiana działania. Inicjatywy będą rodziły się same z siebie i każda z nich, podjęta z myślą o Bożej chwale i dobru ludzi, będzie cenna. Stąd nie chciałbym wyróżniać żadnych akcji charytatywnych czy dzieł podejmowanych w tym czasie. Może się bowiem okazać, że najważniejsze, najcenniejsze i najbardziej godne uwagi inicjatywy pozostają zakryte dla naszych oczu. W tym miejscu pragnę przywołać Jezusowe porównanie królestwa Bożego do ziarnka gorczycy, które wprawdzie jest małe, ale rozrasta się, stając ogromnym drzewem. Św. Łukasz zamieścił je w swojej Ewangelii zaraz po opisie uzdrowienia kobiety, która od 18 lat miała ducha niemocy – była pochylona i nie mogła się wyprostować. W ten sposób dał do zrozumienia, że od spełniania takich właśnie czynów, od zauważania ludzi będących w potrzebie, którymi świat często pogardza, zależy rozwój królestwa Bożego. Nie myślmy w perspektywie akcji. Myślmy, jak przyczyniać się każdego dnia do jego wzrostu. W ten sposób sama z siebie pojawi się konieczność myślenia o ubogich, skrzywdzonych, bezdomnych, chorych, żyjących na marginesie.

Ważnym wydarzeniem minionego roku był Akt Oddania Archidiecezji Wrocławskiej Miłosierdziu Bożemu, dokonany przez Księdza Arcybiskupa 9 kwietnia w Krakowie-Łagiewnikach. Może warto wyeksponować tekst aktu w naszych parafiach, domach, powracać do niego?

Pielgrzymka do miejsca, skąd – jak mówił św. Jan Paweł II – wychodzi iskra miłosierdzia, była pięknym wydarzeniem. Jestem wdzięczny kapłanom, siostrom zakonnym i wiernym świeckim za ich tak liczny udział. Jeśli natomiast rozmawiamy o tekście Aktu Oddania Archidiecezji Bożemu Miłosierdziu, to został on przekazany do każdej parafii, zatem nic nie stoi na przeszkodzie, by wracać do niego np. z okazji niedzieli miłosierdzia, rekolekcji czy misji parafialnych. Może on stanowić także podstawę, by każdego roku nasze parafie odnawiały go we własnych wspólnotach. Mogę zdradzić, że akt ten wisi w centralnym miejscu mojego gabinetu, gdzie pracuję i gdzie spotykam się z różnymi osobami.

Uczynki miłosierdzia wobec duszy i wobec ciała… Warto pomyśleć nad sposobami, może także graficznymi przypominania sobie o nich – taki rodzaj pamiątki, rachunku sumienia, po Roku Miłosierdzia...

Wrócę do tego, co w czasie Roku Jubileuszowego dokonało się w naszych sercach. Papież Franciszek podkreślał, że miłosierdzie oznacza ni mniej, ni więcej, tylko „otwarcie serca na biednego”. W taki właśnie sposób postępuje Bóg. Jedynym warunkiem potrzebnym do tego, by doświadczyć Jego miłosierdzia, jest uznanie, że tego miłosierdzia potrzebujemy. Tylko tyle i aż tyle. Zwracam na to uwagę, bo pierwszym krokiem do bycia miłosiernym jest uświadomienie sobie, a może lepiej poczucie, że sami tym miłosierdziem jesteśmy obdarzani i że Bóg przebacza nam nie za pośrednictwem dekretów, ale czułych gestów. Nawet kiedy grzeszymy, zapieramy się Boga, On nie zapiera się nas. Pozostaje wierny. Naszym zadaniem jest o tym przypominać, ukazując przede wszystkim oblicze Kościoła, który nie wytyka ludziom ich kruchości i ran, ale leczy je lekarstwem miłosierdzia. Tego typu działanie będzie mocniej oddziaływało niż formy graficzne przypominające o naszych obowiązkach. Oczywiście nie deprecjonuję tzw. ewangelizacji wizualnej. W pierwszych wspólnotach kościelnych tworzono np. listy z imionami wdów, które potrzebowały pomocy. Tak więc każdy sposób dotarcia do człowieka z Dobrą Nowiną jest warty uwagi. Musimy jednak dobrze rozłożyć akcenty.

W naszej archidiecezji Rok Miłosierdzia przedłużony jest przez Rok Jadwiżański, związany z 750. rocznicą kanonizacji św. Jadwigi. Czy gesty miłosierdzia księżnej dadzą się przenieść do naszych czasów?

Oczywiście! I to, powiedziałbym, dosłownie. Po to między innymi zainaugurowaliśmy Rok Jadwiżański. Przykład – troska o ludzi potrzebujących pomocy. W reliktach Zamku Piastów Śląskich, znajdujących się w pomieszczeniach klasztoru Sióstr Szkolnych de Notre Dame na Ostrowie Tumskim, można podziwiać m.in. tzw. Komnatę św. Jadwigi. Mieści się tam okienko, z którego – jak głosi legenda – księżna miała ubogim dawać jedzenie. W naśladowaniu jej nie chodzi o to, by z okna swojego domu karmić głodnych, ale można np. ufundować posiłek, który dzieci z ubogich rodzin zjedzą w szkole. Mamy wiele okazji, by wesprzeć kuchnie charytatywne. To będzie ten sam uczynek miłosierdzia, tyle że dokonany w innej formie.

Nieustannie pojawiają się nowe obszary ludzkiego cierpienia, które wymagają modlitwy, ale i konkretnego czynu. Czy nie za mało korzystamy z form zaangażowania, jakie proponują instytucje mające doświadczenie w reagowaniu na najbardziej palące potrzeby, jak choćby Caritas?

Wystarczy, że tylko jedna osoba na świecie będzie cierpiała z głodu, poczucia osamotnienia czy odrzucenia, braku dachu nad głową, wojny czy przemocy – to już powinno budzić nasz niepokój. Co dopiero, kiedy do naszych uszu docierają informacje o dziesiątkach tysięcy cierpiących i o poszerzających się obszarach biedy materialnej czy duchowej. Jakkolwiek z informacji, które posiadam, wynika, że rośnie odsetek ludzi, którzy decydują się przekazać 1 procent swojego podatku na działalność Caritas, angażują się w wolontariat czy w różnej formie wspierają instytucje charytatywne. Pan Jezus wyraźnie stwierdził: „ubogich zawsze mieć będziecie”. Może właśnie to jest dla nas szansa, byśmy zapominali o sobie, swoich zachciankach, potrzebach i w ten sposób pokonywali swój egoizm.

Na zakończenie Roku Miłosierdzia Bożego dokona się Jubileuszowy Akt Przyjęcia Jezusa za Króla i Pana. Ale nie zawsze obraz „władcy”, „pana” kojarzy nam się z miłosierdziem…

Wystarczy zwrócić uwagę na to, w jaki sposób Chrystusa Króla przedstawia św. Jan w swojej Ewangelii. Jezus według tego ewangelisty jest królem na krzyżu. To krzyż jest niejako tronem Chrystusa, a moment ukrzyżowania – momentem Jego wywyższenia. Medytując nad tym fragmentem Pisma Świętego, a bardzo do tego zachęcam, nikt nie będzie miał wątpliwości, czy da się pogodzić królowanie Jezusa i Jego miłosierdzie.

TAGI: