Wiary-godni

Maciej Rajfur

publikacja 06.11.2016 06:00

Stereotyp młodzieży, która zamknęła swój świat w ekranie laptopa lub smartfona, bywają przesadzone. Wokół nas żyją ludzie, dla których nie ma granic. To młodzi misjonarze. Poznajcie ich.

Młodzież z Salvatora szykuje się do kolejnych  wyjazdów – wyzwań Maciej Rajfur /Foto Gość Młodzież z Salvatora szykuje się do kolejnych wyjazdów – wyzwań

Inspiracją do działalności Wolontariatu Misyjnego Salvator stała się postać o. Franciszka Jordana, założyciela salwatorianów, który powiedział kiedyś: „Dopóki żyje na świecie choćby jeden tylko człowiek, który nie zna i nie kocha Jezusa Chrystusa, Zbawiciela Świata, nie wolno Ci spocząć”. Motywujące słowa prowadzą młodych misjonarzy świeckich w różne zakątki ziemskiego globu, gdzie świadczą o Chrystusie swoją pracą, wsparciem i pomocą. Wiedzą doskonale, że dzielenie się żywą wiarą z tymi, do których się udają, nie ma sensu, jeśli nie zostanie ono poparte uczynkami.

Albańskie kontrasty

W niewielkiej albańskiej wiosce Bilaj, położonej na górzystym terenie, pracowała Dominika Mendys. Prowadziła tam zajęcia dla dzieci przy parafii, w której posługuje polski salwatorianin ks. Wojciech. – Jeździliśmy do domu dziecka, organizowaliśmy różne zabawy integracyjne. Pomagaliśmy także przy samym kościele w pracach fizycznych, takich jak koszenie trawy czy wyrywanie chwastów – opowiada. Zaznacza, że Albania to kraj wielkich kontrastów. W jednej wiosce nie ma nawet sklepu, a w kolejnej stoi pięciogwiazdkowy hotel. Tę dysproporcję widać gołym okiem. Dominika zajmowała się dziećmi z rodzin ubogich, które nigdzie nie wyjechały na wakacje, więc przychodziły popołudniami na zajęcia. – Cieszyły ich zwykłe, jak na polskie warunki, przybory szkolne. Kredki czy farby traktowały jak wielką atrakcję, bo nie mają ich na co dzień – mówi 24-latka. Najbardziej utkwiło jej w pamięci przedstawienie, które wolontariusze misyjni przygotowywali razem z albańskimi dziećmi z okazji odpustu parafialnego, czyli wspomnienia męczeńskiej śmierci Jana Chrzciciela. – Spektakl opowiadał o życiu proroka. Wbrew naszym obawom wyszło wspaniale. Do kościoła przyszło dużo ludzi, choć ksiądz wcześnie przygotowywał nas, że w poniedziałek raczej nie będzie ich zbyt wielu – relacjonuje Dolnoślązaczka. Wspólny projekt, czyli wspólny cel, okazał się znakomitym czynnikiem integrującym dzieci z opiekunami. – Włożyliśmy w akcję dużo wysiłku. Dla dzieci to była nowość, bo w albańskich szkołach nie przygotowują przedstawień – wspomina Dominika Mendys.

Piękna węgierska zwyczajność

Na wschód od Budapesztu, w niewielkiej wiosce Galgahéviz, pomagała Małgorzata Waroczyk. Prowadziła półkolonie językowe dla dzieci z okolicy. – Uczyliśmy je po angielsku liczb, kolorów, itp. Zrobiliśmy mapę świata z symbolami danych państw. Chodziło o edukację przez zabawę – tłumaczy Małgorzata. Oprócz tego wolontariusze organizowali czas swoim podopiecznym poprzez zabawy ruchowe lub plastyczne. Pracowali przy parafii z polskim księdzem. – Pamiętam, jak łamaliśmy sobie język, starając się mówić po węgiersku. Bardzo miłe było, gdy na samym początku dzieci podbiegały do nas i recytowały znane i w Polsce przysłowie: „Polak, Węgier, dwa bratanki, i do szabli, i do szklanki” – opowiada. Przyznaje, że po cichu czekała na przełomowy moment podczas pobytu na Węgrzech, zainspirowana świadectwami innych misjonarzy. Nic takiego jednak się nie wydarzyło. Wniosek przyszedł więc inny. – Nie przeszłam żadnej diametralnej zmiany. Bóg pokazał mi, że zwyczajność, taka bez fajerwerków, może być piękna. Odkryłam wielką moc w prostych gestach wdzięczności u dzieci. Poczułam, że jestem tam, gdzie powinnam być – puentuje Małgorzata.

Dawca radości

Misyjne drogi Tomasza Fronka zahaczyły o dwa specyficzne kraje: Gruzję i Białoruś. Pierwszy przystanek wiązał się z pracą w ośrodku dziennego pobytu dla osób z niepełnosprawnością fizyczną i umysłową. Karmienie, pomaganie przy utrzymaniu higieny, przy toalecie, codzienna troska – to wszystko momentami było bardzo wyczerpujące psychicznie dla młodego wolontariusza. Tomasz pracował także w ogrodzie, raz w tygodniu pomagał w ośrodku dla bezdomnych kobiet, a także w obozie dla uchodźców z Osetii, gdzie animował gry i zabawy dla dzieci ocalonych z wojny. – Przeżyłem kilka takich chwil, że musiałem wypłakać, wykrzyczeć to przygnębienie i smutek gdzieś z dala od ludzi, nad morzem lub w lesie. Wiedziałem, że przyjechałem po to, by dać im jak najwięcej radości – wspomina Tomasz. Białoruś przyniosła zupełnie inne doświadczenie. Najpierw piesza pielgrzymka do Bucławia, potem prowadzenie rekolekcji dla dzieci. Bieda i państwowa inwigilacja. – Przy wejściu do sanktuarium sprawdzają człowieka jak na lotnisku: bramki, czujnik wykrywania metalu. Chcą pokazać, że państwo kontroluje Kościół, że ma nawet w takich miejscach władzę – mówi T. Fronk. Białoruskim dzieciom mówił o tym, że świętość jest dla zwykłych ludzi, bo wszyscy zostaliśmy powołani do świętości. Jako 23-letni misjonarz dawał wiarygodne świadectwo.