Jestem z Aleppo

Joanna Juroszek

publikacja 05.10.2016 06:00

Mirna zdawała egzamin. W tym samym czasie bombardowano jej uczelnię. Eliasz wyszedł z domu. Chwilę później pocisk snajpera przedziurawił mu kurtkę…

Jestem z Aleppo Joanna Juroszek /foto gość Brat Giorgio (z prawej) i ojciec Alan w Katowicach. Na zdjęciu w tle dalsza część syryjskiej rodziny

Dziś Mirna razem z mężem i 9-miesięcznym synkiem Eliaszem mieszka w Wielkiej Brytanii. Są bezpieczni. Jej tata Fahed i siostra Rita z mężem Eliaszem także są bezpieczni. Od 11 miesięcy mieszkają w Polsce, od miesiąca – w Katowicach. Bezpieczny jest również ich brat Giorgio. Od pięciu lat żyje w Zakonie Braci Mniejszych. Dokładnie tyle samo trwa ta straszna wojna. Brakuje tylko mamy trójki rodzeństwa. Uśmiechnięta spogląda na swoje dzieci z dużej fotografii w ich nowym domu. Jeszcze w Aleppo pokonała ją choroba nowotworowa.

Kawa po arabsku

Mieszkanie w Katowicach-Panewnikach. Właśnie tu syryjska rodzina spotkała się po prawie dwóch latach rozłąki. Dziadek Fahed pierwszy raz zobaczył swojego wnuczka. Eliasz urodził się już w Anglii, ma więc brytyjskie obywatelstwo. Jego kuzyn, którego pod swoim sercem nosi Rita, będzie… Polakiem. Kiedy zobaczą go rodzice i rodzeństwo Eliasza, męża Rity? Nie wiadomo, zostali w Aleppo… Do syryjskiej rodziny prowadzi mnie proboszcz z Panewnik, franciszkanin o. Alan Rusek. To między innymi dzięki jego staraniom rodzina brata Giorgia znalazła schronienie w Polsce. Najpierw mieszkali w Gubinie, teraz w Katowicach.

Częstują nas arabską kawą. Jest wyborna. Nie czuje się jej goryczy, bo serwowana jest z dodatkiem kardamonu. Ojciec Alan poznał już specjalny ceremoniał parzenia tej kawy: do wysokiego dzbanuszka wlewa się najpierw wodę, potem wsypuje się kawę. Całość doprowadza się do wrzenia i odstawia. Ten rytuał trzeba powtórzyć i dopiero za trzecim razem napój można zaserwować gościom. W pobliżu nowego mieszkania Syryjczyków jest też budka z kebabami. Choć, jak przyznają, te prawdziwe smakują nieco inaczej.

Całkiem różna od syryjskiej jest za to polska kuchnia. Goście sprawdzają, co najbardziej im smakuje. Polubili na przykład kurczaka z ziemniakami i sałatą. – Lubię waszą sałatę! Jest bardzo dobra, bo jest w niej wszystko. Na ŚDM w Krakowie zobaczyłem, że jecie też makaron na słodko. Wydaje mi się to bardzo dziwne, tak samo jak ryż z jabłkiem. Za tym to już nie za bardzo przepadam – uśmiecha się Eliasz.

Dzisiaj jest pogoda

Choć zdecydowaną większość naszej rozmowy prowadzimy w języku angielskim, zauważam, że Syryjczycy coraz więcej rozumieją też po polsku. W nauce naszego języka najmocniej swoich nowych parafian dopinguje o. Alan. – Mówię trochę – przełamuje się Eliasz. – Podoba mi Polska. Ja lubię zostanie w Polsce. I ja chcę uczyć się po polsku, pracuje i make rodzina. Tak. Dzisiaj jest pogoda – wyjaśnia. A potem, ciągle po polsku, dodaje, że nasz język poznaje między innymi za pomocą ćwiczeń prowadzonych przez internet i dzięki słownikom. W Gubinie rodzina miała też specjalne lekcje, jednak było ich zdecydowanie za mało. W Katowicach polskiego uczyć będą się dzięki śląskim wolontariuszom. Plan jest prosty: po pierwsze nauka języka, po drugie – praca. A potem życie w Polsce będzie szło już z górki…

– Różnimy się, ale łączy nas wiara – tak samo jesteśmy wierzącymi, katolikami. Wszyscy ludzie, których spotkaliśmy od momentu naszego wyjazdu z Syrii do teraz, byli dla nas bardzo życzliwi i mili. Chcą nam pomagać. Jedyne, czego się obawiamy, to praca – tłumaczą.

Zanim Eliasz ożenił się z Ritą, skończył prawo, chciałby dalej studiować je także w Polsce. Jego teść przez 30 lat był architektem w Aleppo. Miał swoje biuro, zajmował się poważnymi projektami. – Ale, co najważniejsze, on jest prawdziwym chrześcijaninem – mówi o nim zięć. – Nie potrafi żyć bez wiary. Studiował teologię. Rita chciała pójść na studia. Nie udało się. – Pragnęła zostać w Syrii, tam założyć rodzinę, studiować. Ale kiedy rozpoczęła się wojna, coraz bardziej pogrążała się w strachu. Eksplozje, bomby, śmierć… Chciała opuścić to miejsce, żeby zacząć życie. Nowe życie – mówi za nią mąż.

– Nasze życie było naprawdę bardzo dobre, mieliśmy wszystko. Żyliśmy spokojnie, studiowaliśmy. Marzyłem o tym, żeby pracować jako prawnik albo sędzia. Ale widzisz, wybuchła wojna... – wyjaśnia Eliasz. – I wszystko się zmieniło. Nie byliśmy w stanie wyobrazić sobie, że coś takiego może nas spotkać. W Syrii na co dzień żyje ze sobą wiele kultur i wyznań. Muzułmanie, chrześcijanie. Wśród chrześcijan są katolicy, maronici, prawosławni. Ale wszyscy żyliśmy w pokoju. W trakcie wojny wszystko się zmieniło. Nie wiemy, jak to się stało. Każda rodzina, każdy mężczyzna, każda kobieta, każde dziecko marzyli tylko o jednym: żeby stamtąd uciec. Kiedy okazało się, że możemy zamieszkać w Polsce, naprawdę się ucieszyliśmy. Mamy szansę zacząć nowe życie. Normalnie żyć, jak wszyscy na świecie.

– Zaczęliśmy na nowo marzyć. Planować przyszłość. Na nowo się uczyć i pracować – uzupełnia z radością Mirna. – Wyszłam za mąż trzy lata temu w Syrii, w Aleppo. Później wyjechaliśmy do Glasgow. Od tego czasu nie widziałam się z moją rodziną. Ale kiedy zdecydowali się przyjechać do Polski, zaczęliśmy organizować nasze wspólne spotkanie – dodaje. Udało się to. Właśnie w Katowicach. – To naprawdę jest dla nas błogosławieństwo! – przyznają zgodnie.

Kto mnie ocalił?

W Syrii, niestety, nadal są rodzice i siostry Eliasza. – To wcale nie jest takie łatwe ani oczywiste zamieszkać w innym państwie, jeśli nikt nie ma ochoty na to, żeby cię przyjąć. Ucieczka, podróżowanie w Syrii są naprawdę bardzo niebezpieczne – mówi Eliasz. Zaraz później dodaje, że na co dzień chroni ich Jezus. Robił to także wtedy, gdy nasi Syryjczycy żyli w Aleppo.

– Jak, mimo ciągłych wybuchów, ci ludzie nadal tam żyją? Widzę, że dzieje się to jedynie ze względu na modlitwę. Tylko Bóg jest w stanie nas ocalić. Więc naprawdę modlitwa za nas to podstawa.

Oczywiście, pomoc i pieniądze też są trochę ważne – uśmiecha się. – Ale to modlitwa daje moc, siłę, żeby żyć pomimo wszystko. Mirna opowiada o sytuacji, kiedy sama cudem uniknęła śmierci. – Jakieś trzy, cztery lata temu miałam egzamin na uniwersytecie. Spadały bomby, ale musieliśmy iść na uczelnię, żeby zdać ten egzamin i móc studiować w przyszłym roku. Podczas egzaminu terroryści spuścili bomby na nasz budynek. Zniszczone zostały różne meble, było wielu zabitych, rannych, wielu miało szkło w swoim ciele. Ale dzięki Bogu ja uszłam cało. Nic mi się nie stało. Zawsze, jak o tym mówię, to się trzęsę... To doświadczenie było dla mnie straszne, ale jednocześnie umocniło mnie w wierze. Bo z logicznego punktu widzenia nie miałam prawa przeżyć. Bóg jest z nami – przekonuje.

Eliasz w Aleppo mieszkał w miejscu graniczącym z bojówkami terrorystycznymi. Były jakieś 200 metrów od jego domu. Jeśli gdzieś chciał się przedostać, musiał biec. – Pewnego razu, kiedy biegłem, padły strzały snajpera. Na szczęście przestrzelił tylko kurtkę. Zrobił w niej dziurę. Kiedy minąłem tę ulicę, zrozumiałem, co się stało. Kto mnie ocalił? Jestem pewien, że był to Bóg. Czasem bywało tak, że przechodziliśmy przez jakieś ulice, a parę minut później w tym miejscach eksplodowały bomby. Z podobnymi sytuacjami cały czas mają do czynienia moi bliscy, którzy ciągle żyją w Aleppo. I nie boją się. Żyją tam, bo nie mają innego wyjścia. Dziś w Aleppo nie ma ani jednego bezpiecznego miejsca. Oni się nie boją, bo chcą żyć – wyjaśnia.

– Tak naprawdę nie rozumiem obecnej sytuacji politycznej. Nie chcę bronić żadnej ze stron, chcę tylko żyć jak człowiek. Jestem z Aleppo i nie umiem wytłumaczyć ci, co naprawdę tam teraz się dzieje. Ta wojna jest bardzo skomplikowana. Wiem jedynie, że wszyscy teraz cierpią, umierają, ich życie jest zagrożone. Nikt nie jest szczęśliwy, nikt nie jest bezpieczny. Kiedy rozpoczęła się wojna, zostaliśmy pozbawieni elektryczności. Czasem przez miesiąc nie mieliśmy wody. Straciliśmy dom, bezpieczeństwo, pracę. Do tej pory cały czas coś traciliśmy.

Eliasz był w Krakowie na ŚDM jako wolontariusz. Najbardziej z tego czasu zapamiętał entuzjazm młodych świata, którzy obiecywali mu modlitwę za Syrię. – Widziałem grupy młodych, na przykład z Portugalii, którzy mieli koszulki z napisem: „Pokój dla Syrii jest możliwy”. Zobaczyłem, że świat chce o nas mówić, chce za nas się modlić, chce nam pomóc!

W Bożą Opatrzność wierzy także Giorgio, franciszkanin. Właśnie skończył swój pobyt w Ziemi Świętej, teraz na naukę angielskiego rusza do Waszyngtonu. Co będzie dalej? Wie tylko sam Bóg. Może znów jego rodzina spotka go w Polsce?

TAGI: