Bóg zawsze chce więcej

publikacja 08.10.2016 06:00

Ojciec Remigiusz Langer OFM, misjonarz miłosierdzia, mówi o półtoragodzinnych łzach, gwałtownikach królestwa i pasji Ojca.

Bóg zawsze chce więcej Joanna Juroszek /Foto Gość O. Remigiusz Langer, franciszkanin z Katowic-Panewnik, jest misjonarzem miłosierdzia w archidiecezji katowickiej. Pochodzi z Mysłowic-Wesołej. Można się z nim skontaktować pisząc maila na: remek.ofm@gmail.com.

Joanna Juroszek: – Bóg nie męczy się przebaczaniem, a miłosierdzie to Jego największy przymiot – powtarza papież Franciszek. Nie ma tam gwiazdki i wyjaśnienia: „jest tak, jeżeli…”?

O. Remigiusz Langer OFM: W moim najgłębszym poczuciu nie ma. Żadna międzyludzka relacja, a w konsekwencji cała wspólnota Kościoła, nie miałaby sensu, gdyby nie moglibyśmy dzielić się miłością i miłosierdziem. Przesłanie, o którym przypomina papież, jest istotą człowieczeństwa. Boże miłosierdzie chce się odzwierciedlać w każdym człowieku. Jest ono naszą najgłębszą potrzebą, daje poczucie bezpieczeństwa. Miłosierdzie w wykonaniu Boga jest najpiękniejsze, bo jest najgłębsze, ma najwyższą formę. Miłosierdzie okazywane przez nas jest zawodne, ma swoje granice. Miłosierdzie Boże granic nie ma.

Pamięta Ojciec moment, kiedy najmocniej doświadczył tego miłosierdzia?

Miałem niecałe 18 lat. Pamiętam, jak na adoracji, w ostatnim dniu rekolekcji oazowych, klęcząc przed Panem Jezusem, bliziutko przy ołtarzu, mówiłem w sercu: „Po co tu przyjechałem? Nic się nie wydarzyło, jak chcesz coś robić, to rób teraz!”. I kiedy z mojego serca w stronę Jezusa padły te słowa, poczułem ogromne ciepło w środku, w okolicy klatki piersiowej. Rozlewało się ono w dół i w górę, a w moich oczach automatycznie pojawiły się łzy. To nie były łzy smutku, zawodu czy depresji. To były łzy, choć wtedy tak ich nie nazywałem, oczyszczenia, radości. Doświadczenie to trwało ponad półtorej godziny. Nie umiałem przestać płakać. To był pierwszy moment w moim życiu, kiedy doświadczyłem, że Bóg mnie kocha. Wierzę, że to był przejaw Jego miłosierdzia wobec mnie. Ulitował się nade mną, dał mi poczuć swoją miłość po to, żebym pamiętał o niej przez całe życie. I faktycznie wracam do tamtego momentu. To doświadczenie, jak w sporcie, jest trampoliną, dzięki której mogę przeskoczyć przez kozła.

Człowiek potrzebuje doświadczyć miłości Boga, żeby później być Jego uczniem. Sama teologia nie wystarczy?

Zdecydowanie potrzebujemy doświadczenia. Bo o miłości teoretyzować się nie da. Miłosierdzie nie jest tylko słowem. Ono dzieje się w czynie. Dopóki my, jako ludzie Kościoła, jako uczniowie Jezusa, nie zaczniemy robić miłosierdzia, to wszystko pozostanie bezskuteczne. Miłość, miłosierdzie ma sens tylko wtedy, kiedy się dzieje.

Jak robi je Pan Bóg, a jak robimy je my?

Podstawowa różnica jest taka, że kiedy Ojciec daje nam miłosierdzie, kiedy postanawia być miłosiernym wobec konkretnego człowieka, to nie myśli o sobie. My często, chcąc nie chcąc, nawet nieświadomie, coś dla siebie próbujemy uszczknąć. Żeby mnie pochwalono, zauważono, podziękowano. Trochę tej chwały, która należy się tylko Bogu, chcemy zachować dla siebie. I to jest nasz podstawowy minus w czynieniu miłosierdzia. Dlatego żeby uczyć się Bożego miłosierdzia, potrzebujemy nieustannie go doświadczać.

W Roku Miłosierdzia papież ustanowił misjonarzy miłosierdzia. Jakie są Wasze zadania?

Kiedy pojechałem do Rzymu razem ze swoimi współbraćmi w kapłaństwie, którzy też zostali nominowani do tej posługi, papież wprost powiedział, że naszym głównym zadaniem jest żyć tak, aby miłosierdzie Ojca było w nas widoczne, wręcz dotykalne. Papież bardzo chciał mieć w nas tych, którzy swoim codziennym życiem będą pokazywać, że Ojciec jest miłosierny. Kolejnym zadaniem, które nam zlecił, to niestrudzone głoszenie miłosierdzia w formie rekolekcji, kazań, konferencji… Trzecią sprawą, na której papieżowi bardzo zależało, jest podzielenie się z nami władzą w rozgrzeszaniu z grzechów, których odpuszczanie zarezerwowane jest tylko Stolicy Apostolskiej.

Otrzymaliście od papieża specjalną stułę.

Fioletową. Ten kolor stuły towarzyszy każdemu kapłanowi, który siedzi w konfesjonale i spowiada. Szafuje Bożym miłosierdziem. Papież chciał, aby właśnie przez tę stułę misjonarze miłosierdzia czuli między sobą jedność. Aby tę jedność czuli także, a może przede wszystkim, z samym papieżem.

W tym roku Bóg jest bardziej miłosierny?

Zdecydowanie nie. Miłosierny jest tak samo, ale dzięki inicjatywie papieża Franciszka i jego stylowi życia, miłosierdzie staje się bardziej czytelne. I chwała Panu Bogu za papieża! Świat dziś bardzo potrzebuje miłosierdzia, nawet jeśli ludzie Kościoła nie potrafią być miłosierni jak Bóg.

Nawet w kościele słyszymy o tej „gwiazdce”: Bóg jest miłosierny, ale…

Często na Eucharystię przychodzimy z konkretnym nastawieniem. Mamy już jakąś wizję spotkania z Bogiem. Na więcej nie mamy czasu ani ochoty, nie spodziewamy się, że Bóg może dać mi więcej. Mówimy: „Panie Boże, dobrze by było, jakbyś zrobił to tak i tak. Więcej wysilać się nie musisz”. A On zawsze chce więcej. Jego miłosierdzie zawsze chce zerknąć tam, gdzie ja nie widzę. On chce wejść w ten obszar, do którego nawet ja nie mam dostępu. O którym nie wiem, że istnieje. To często dla człowieka jest niewygodne, bo związane jest z pewną zmianą, z metanoją, czyli zmianą myślenia. Miłosierdzie to miłość Boga do człowieka, która zawsze zachwyca i powoduje w człowieku dotąd nieznane mu uczucia. A my bardzo często nie chcemy, żeby nam ktoś mieszał w uczuciach. Miłość zawsze przynosi nowość.

To w mentalności tkwi problem czy w małej wierze? Pismo Święte mówi, że wystarczy, jeśli będzie ona wielkości ziarenka gorczycy.

Chwała samemu Bogu, że Jego miłosierna miłość nie jest zależna od naszej wiary! To jest klucz kochania Boga. Gdyby tak miało być, to wielu z nas żyłoby w zatraceniu. Bóg nie uzależnia swojego miłosierdzia od mojego zaangażowania w relację z Nim. Jednym z głównych zadań tego jubileuszu jest to, żebyśmy wszyscy, nie tylko kapłani, przypominali zagubionym dobrą nowinę o tym, że Bóg kocha ich takimi, jakimi są. Że On jeszcze bardziej schyla się do tego, który jest pogubiony, smutny, po stracie, w grzechu. To jest niesamowicie fantastyczne i fascynujące w Bogu. Jemu miłosierdzie się nie nudzi. To jest Jego pasja, Jego istota. Nam trudno to zrozumieć. Zwłaszcza tym, którzy myślą, że żyją blisko Pana Boga. Kiedy słyszymy, że On kieruje swoje spojrzenie bardziej w oczy tych, którzy są pogubieni, rodzi się w nas syndrom starszego brata z przypowieści o miłosiernym ojcu i synu marnotrawnym.

Tyle lat ci służę…

A Ty chcesz być bliżej tego, który wszystko rozwalił. To jest niesprawiedliwe, nieroztropne, nierozsądne. Wiele takich głosów słyszałem, także w swoim środowisku. I to jest przykre.

Miłosierdzia nie da się robić bez osobistej relacji z Jezusem, bez doświadczenia Jego miłości. Mamy prawo żądać od Boga tego doświadczenia?

Jak najbardziej tak, bo Ojciec jest na to gotowy. On jest w ciągłej dyspozycji, aby dać swoje miłosierdzie. Jeżeli w jakiejkolwiek formie wyrażę pragnienie, aby doświadczył mnie swoim miłosierdziem, także po to, żebym mógł dawać je innym, to On to uczyni. Tylko muszę tego chcieć. Należy być roszczeniowym wobec Miłosiernego. Gwałtownicy zdobywają królestwo niebieskie. Ojciec czeka na szturmowanie nieba po to, żeby Jego miłości pośród nas było coraz więcej.

Czy po śmierci będzie Ojciec zbawiony?

Już jestem zbawiony! Jedną nogą jestem w niebie. Dzięki zbawieniu, które wysłużył mi Jezus. On już mnie zbawił i to jest dla mnie realna szansa na niebo. Jeśli z niej skorzystam, to niebo mam już teraz. Potem będzie tylko jedna zmiana, która będzie dla mnie wielkim zdumieniem, fascynacją i spełnieniem. Ale nieba doświadczam już dziś. Pomimo trudów. Tych ziemskich.

TAGI: