Duchowy szpital na Rynku

Miłosz Kluba

publikacja 30.09.2016 05:00

Czasami wystarczy otworzyć drzwi kościoła, by zaczęły dziać się cuda.

Ekipa Szpitala Domowego, która brała udział w Drodze Krzyżowej podczas ŚDM. ks. Seweryn Puchała Ekipa Szpitala Domowego, która brała udział w Drodze Krzyżowej podczas ŚDM.

Kiedy 18 listopada 2014 r. powstawał Szpital Domowy, plan akcji obejmował najbliższy miesiąc. Każdego dnia kolejne krakowskie wspólnoty miały wieczorami prowadzić adorację Najświętszego Sakramentu w malutkim kościółku św. Wojciecha (na krakowskim Rynku Głównym). Ich duszpasterze zasiadali natomiast w konfesjonałach.

Pomysły na zorganizowanie czuwania bywały różne. Jedni wybierali więcej modlitwy w milczeniu, inni woleli śpiew. Niektóre wspólnoty oczekiwały na przechodzących turystów, inne wręcz przeciwnie – ewangelizowały na Rynku i zapraszały do świątyni. Po miesiącu akcja miała się ku końcowi. Jak wspomina ks. Rafał Marciak, od początku koordynujący Szpital Domowy, posługujący kapłani byli zmęczeni – adoracje trwały od godz. 20 do 22, a dla każdego z księży był to dodatkowy obowiązek.

– Następnego dnia miałem iść do kardynała, porozmawiać o zakończeniu akcji. Wtedy przyszła do mnie grupa młodych ludzi, którzy nie chcieli się tak łatwo poddać – mówi ks. Marciak. Ustalili, że jeśli znajdą dziesięciu księży chętnych na wieczorne dyżury w konfesjonale, ks. Rafał zamiast zamknąć Szpital Domowy, zaproponuje jego kontynuację. Choć był już późny wieczór, a na poszukiwania mieli jakieś 12 godzin, udało się zebrać kilkunastu kapłanów gotowych włączyć się w akcję.

– Dla mnie genialne jest to, że tego nie wymyślił żaden ksiądz ani biskup – przyznaje ks. Dariusz Talik, duszpasterz akademicki. Zaznacza, że właśnie w tej oddolnej inicjatywie tkwi siła Szpitala.

Konfesjonał
 zawsze potrzebny

Co było dalej? Przyjęto nową formułę – priorytetem nie była już animowana przez wspólnoty modlitwa, ale cicha adoracja Pana Jezusa i obecność kapłana w konfesjonale. Nietypowa o tyle, że trwająca do późnego wieczora – kiedy ok. godz. 20 inne kościoły były zamykane, otwierał się Szpital Domowy. W sumie zaangażowało się kilkudziesięciu księży i świeckich. To młodzież z różnych duszpasterstw codziennie przypominała kolejnym kapłanom o wieczornym dyżurze, dbała o to, by na czas otworzyć kościół i by ani przez chwilę Najświętszy Sakrament nie pozostał bez opieki.

Fakt, że modlitwa w Szpitalu Domowym odbywa się w samym centrum miasta, niemal na środku Rynku Głównego, owocował niecodziennymi sytuacjami. Czasem adoracji towarzyszył „podkład” jazzbandu grającego kilka metrów od drzwi kościoła, innym razem na świątynię spadł… dron. Najbardziej w pamięć zapadały jednak zupełnie inne wydarzenia. Jeden z dyżurów ks. Michała Kani wypadł w Niedzielę Zmartwychwstania. – Pomyślałem, że to bez sensu – przecież nikt nie przyjdzie. Miałem ochotę pojechać do domu rodzinnego, odpocząć – opowiada kapłan. Na dyżur jednak przyjechał. – Nie było tego wieczoru minuty, podczas której ktoś by się nie spowiadał. Przyszła m.in. osoba, dla której była to pierwsza spowiedź od 30 lat! Wyszedłem po tym dyżurze i myślałem, że będę tańczył z radości na środku Rynku – wspomina ks. Kania.

Oprócz wspólnoty organizatorów wokół Szpitala Domowego wytworzyła się grupa stałych bywalców. – Znałem te osoby z widzenia, niektórzy codziennie przychodzili wcześniej i czekali, aż otworzymy kościół – mówi Dawid Przeliorz z Duszpasterstwa Akademickiego przy parafii św. Anny, a ks. Mateusz Wójcik dodaje, że nigdy nie zdarzyło się, by w momencie zakończenia adoracji i błogosławieństwa Najświętszym Sakramentem kościół był pusty. Akcję przez cały czas wspiera kard. Stanisław Dziwisz – napisał o niej w liście pasterskim, przychodził na adoracje, przewodniczył Mszom Świętym.

Nawrócenia zamiast likwidacji

Od początku główną intencją modlitwy w Szpitalu Domowym była odnowa moralna Krakowa, który podobnie jak wiele dużych miast boryka się z problemem klubów erotycznych w centrum miasta. Trudno było o lepsze miejsce – jeden z największych takich lokali znajduje się naprzeciwko kościoła św. Wojciecha, dosłownie kilkadziesiąt metrów od niego. Choć kluby przez dwa lata działania Szpitala nie zniknęły, to nikt z zaangażowanych w jego działanie nie wątpi w skuteczność i potrzebę tej modlitwy. Ks. Andrzej Piekaniec przyznaje jednak, że cel jest trudny, bo osoby pracujące w klubach erotycznych muszą przede wszystkim dostrzec wartości inne niż pieniądze.

– Szukanie kolejnych argumentów na niewiele się tutaj przyda. Tylko modlitwa i Boże znaki mogą coś zmienić w sercach i umysłach ludzi – mówi ks. Andrzej. Spowiednicy ze Szpitala Domowego zaznaczają jednak, że na ich dyżurach nawróceń z grzechów nieczystości nie brakowało. Dlatego kolejnym krokiem było uruchomienie rok temu chrześcijańskiej poradni psychologicznej. Osoby, które poczuły, że chcą walczyć np. z uzależnieniem, mogły tam otrzymać trzy darmowe porady. Rok działania poradni udało się sfinansować z pieniędzy zebranych podczas pierwszego miesiąca funkcjonowania Szpitala i dzięki wsparciu jednego z krakowskich biskupów. Od października poradnia ma znów być czynna, ale na razie trwa szukanie funduszy.

Dalej będzie działał także sam Szpital Domowy. Z tym tylko, że adoracja będzie się kończyć o 21.30. O 21.37 zacznie się natomiast Msza św. z kazaniem – ostatnia w mieście. W poniedziałki swoją obecność zapowiedział
 bp Grzegorz Ryś. – To będzie dla nas, kapłanów, wyzwanie, bo od rana mamy wiele obowiązków w szkole, w parafii, w kancelarii. Widać natomiast, że młodzi ludzie dopiero ok. 21 mają czas, by po szkole, pracy czy zajęciach na uczelni przyjść do kościoła – przyznaje ks. Rafał Marciak.

O tym, że to właśnie dostępność – czyli bycie we właściwym miejscu o właściwej porze – jest kluczem do sukcesu Szpitala Domowego, jego organizatorzy przekonali się podczas Światowych Dni Młodzieży. Jako bodaj najmłodsza wspólnota zostali oni – zarówno kapłani, jak i świeccy – zaproszeni do niesienia krzyża podczas Drogi Krzyżowej na Błoniach. Księża postanowili założyć nie tylko sutanny, ale i fioletowe stuły. Kiedy tylko po próbie zajęli swoje miejsce i czekali na rozpoczęcie nabożeństwa, zaczęli do nich podchodzić ludzie, prosząc o spowiedź. Spowiadali przez niemal godzinę.


– Baliśmy się, że zaraz ktoś z ochrony zwróci nam uwagę – opowiada ks. Mateusz Wójcik. – Aż ciarki przechodziły mi po plecach, bo nie planowaliśmy tego, a okazało się naturalne, że skoro jest ksiądz – zwłaszcza w fioletowej stule – to można w każdej chwili iść się wyspowiadać i otrzymać przebaczającą miłość Jezusa – dodaje.