O wartościach nie da się teoretyzować

Marcin Kowalik

publikacja 27.09.2016 05:00

Ks. Piotr Karpiński, dyrektor Zespołu Szkół im. ks. Stanisława Konarskiego w Skierniewicach, mówi o roli wychowawcy-mistrza w kształtowaniu młodego człowieka, a także o tym, czy nauczyciel może być łącznikiem między Bogiem a uczniem.

Ksiądz Piotr Karpiński, dyrektor skierniewickiego Klasyka. Marcin Kowalik /Foto Gość Ksiądz Piotr Karpiński, dyrektor skierniewickiego Klasyka.

Marcin Kowalik: Ilu uczniów rozpoczęło nowy rok szkolny w placówce, którą Ksiądz zarządza?

Ks. Piotr Karpiński: Dokładnie 485. Jest to podobny stan osobowy do tego z poprzednich lat. Kiedy obejmowałem stanowisko dyrektora trzy lata temu, było tych uczniów około 470. Rok temu – 503. Odpowiada to naszym możliwościom lokalowym. Zespół szkół tworzą podstawówka, gimnazjum i liceum. Jest jeszcze oddział przedszkolny z klasą „0”. Bardzo dobrze, że ją mamy w obliczu zniesienia obowiązku szkolnego dla 6-latków. Liczebność oddziałów jest zapisana w statucie. W szkole podstawowej w klasie może być maksymalnie 16 osób, co przekłada się na warunki nauczania. Jedno z pytań, które zadaję podczas rozmowy kwalifikacyjnej, brzmi: „Dlaczego państwo wybieracie akurat tę szkołę dla swojego dziecka, wiedząc, że jest to szkoła katolicka?”. Rodzice podkreślają jednozmianowość, bezpieczeństwo, indywidualne podejście do ucznia i mały oddział, który to umożliwia. To nasze niewątpliwe atuty. W gimnazjum i liceum klasy są maksymalnie 26-osobowe.

Co jest w takim razie głównym czynnikiem decydującym o wyborze Klasyka? Warunki nauczania czy jego katolickość?

W większości przypadków to pierwsze. Przy czym nie należy na to patrzeć negatywnie. To nie jest nic złego. Odpowiednie kanony Kodeksu Prawa Kanonicznego czy wytyczne Konferencji Episkopatu dla Szkół Katolickich z 1994 r., kiedy szkolnictwo katolickie w Polsce się odradzało, mówią, że szkoła katolicka ma być po prostu szkołą. Musi spełniać cele, dla których została powołana, a została powołana z myślą o nauczaniu i wychowaniu. W pierwszej kolejności rodzice weryfikują, na ile szkoła jest właśnie szkołą. Dodatkowa oferta może przyciągać, ale nie może zabraknąć tego, co jest fundamentem. Szkoła musi nauczać i wychowywać. Oczywiście, wśród rodziców jest też grono, dla których ważne jest wychowanie w duchu wartości chrześcijańskich. Uczniowie gimnazjum i liceum są bardziej świadomi, jeżeli chodzi o wybór szkoły. W zasadzie to uczniowie, nie rodzice dokonują wtedy wyboru. Szczególnie w liceum. W rozmowach ze mną rodzice zaznaczają, że to syn czy córka bardzo chcieli tu przyjść.

Jak pogodzić nauczanie z wychowaniem? Na co położyć większy nacisk? A może jest jakiś złoty środek?

Mówimy o dwóch trudnych zadaniach. Pamiętam, kiedy sam chodziłem do podstawówki, a to były jeszcze czasy komuny, promowano hasło: „Szkoła uczy, bawi, wychowuje”. Potem – już po przemianach ustrojowych – poszedłem do liceum, gdzie nauczyciele kpili sobie z tego hasła. Twierdzili, że oni bawić to nas na pewno nie będą, nie będą też wychowywać, tylko uczyć. To było przejście ze skrajności w skrajność. Ten złoty środek jest bardzo ważny.

O tożsamości szkół katolickich przesądza to, że nie rezygnują z wychowania. Nauczanie i wychowanie to dwie różne, choć wspierające się sfery. Nauczyciela interesuje przede wszystkim intelekt ucznia, zaś wychowawcę cały człowiek, jego historia, środowisko, z którego pochodzi. W szkole katolickiej wychowawcami nie są tylko ci, którzy sprawują formalne wychowawstwo, czyli opiekę nad daną klasą, tylko każdy nauczyciel. Musi mieć świadomość, że oddziałuje na osobowość uczniów. Kościół docenia to i udziela wsparcia nauczycielom jako wychowawcom. Jedną z inicjatyw temu służących jest Tydzień Wychowania.

Nauczyciele w szkole katolickiej muszą być świadomymi chrześcijanami. Jako szkoła organizujemy dla nich dni skupienia i formację nauczycieli jako wychowawców. Żeby dobrze uczyć danego przedmiotu nie wystarczy, że będzie się dobrym specjalistą w tej dziedzinie. Nauczyciel powinien mieć opanowaną jeszcze sztukę przekazu. Ale to też za mało. Dużo lepsze wyniki w nauczaniu są tam, gdzie między nauczycielem a uczniem zostaje stworzona odpowiednia więź. Kiedy młody człowiek traktuje nauczyciela jak mistrza i ufa mu. Obserwuję to w naszej szkole. Gdy udaje się taką atmosferę wytworzyć, to automatycznie przekłada się to na wyniki.

Czujecie się łącznikami między Bogiem a uczniami?

Naszą pracę określiłbym jako preewangelizację. W naszej szkole, oprócz obowiązkowej katechezy, mamy program formacyjny – modlitwy, rekolekcje i Msze, co określilibyśmy jako ewangelizację wprost. Natomiast katolicki nauczyciel jest łącznikiem między człowiekiem a Bogiem, lecz to się dokonuje implicite, nie wprost. W sferze religijnej trzeba być bardzo delikatnym.

Mam osobiście wielki szacunek dla ludzkiego sumienia i wolności. Bardzo bym się bał „ładowania się z butami” w ich wybory. Uważam, że kwestie religijne należą do bardzo intymnych. Tutaj trzeba zachować wielką ostrożność. Chyba lepiej odnajdziemy się na polu preewangelizacji, a więc żyjąc uczciwie, czyniąc dobro, pokazując prawdziwe wartości, szanując każdego człowieka i jego sumienie. Robimy może więcej niż ewangelizacja wprost, bo torujemy drogę do tego, żeby człowiek sam nawiązał osobisty kontakt z Panem Bogiem. Nie wiemy, w którym momencie łaska dotknie człowieka. Bycie pośrednikiem między Bogiem a uczniem w szkole katolickiej widziałbym bardziej jako pracę przygotowawczą, naprowadzającą i usuwającą przeszkody, niż ewangelizację sensu stricto.

Jak nauczyciel przekazuje wartości chrześcijańskie?

Jedyny sposób przekazu wartości to przykład życia. O wartościach nie da się teoretyzować. Oczywiście, jest dział w etyce zwany aksjologią, rozwijający różne teorie wartości, ale nie o to chodzi w pracy nauczyciela. Chodzi o praktyczne przekazywanie wartości w szkole. Ten, kto żyje w świecie wartości, jest pięknym i harmonijnym człowiekiem, nie musi się już martwić, jak je przekazać. To inni się martwią, jak być takim człowiekiem jak on. I to jest mistrz w szkole, ktoś więcej niż nauczyciel – człowiek, który tak zharmonizował swoją wiedzę i wartości, że po prostu chce się go naśladować.

Czy miłosierdzie jest wartością i jak je praktykować?

To wspaniałe, że żyjemy w czasach tak silnie naznaczonych miłosierdziem Bożym przez przesłanie św. Faustyny i św. Jana Pawła II oraz przez to, że Ojciec Święty Franciszek ogłosił Rok Miłosierdzia. Pod tym względem żyjemy w czasach uprzywilejowanych, ale to nakłada na nas obowiązek zgłębiania miłosierdzia. Ono ciągle pozostaje nie dość dobrze zrozumiane. Chociażby utożsamianie miłosierdzia z litością czy współczuciem. Takie myślenie wyrządza więcej szkody wychowankowi niż konsekwentne trzymanie się zasad.

Czyli jednak sprawiedliwość...

Miłosierdzie i sprawiedliwość nie wykluczają się. Bardzo podoba mi się stwierdzenie ks. prof. Edwarda Stańka, że miłosierdzie to sekret uchylonych drzwi. To znaczy, że w punkcie wyjścia zasadą jest sprawiedliwość. Przy czym Boża sprawiedliwość to nie wyrównywanie rachunków czy odwet. Bóg jest sprawiedliwy, bo dotrzymuje danego słowa. To jest zasada Pana Boga. Miłosierdzie natomiast to są uchylone drzwi sprawiedliwości, pewien wyjątek. Wiem, że to brzmi ostro i niemodnie. Ksiądz Staniek pisze, że czas miłosierdzia jest krótki, ogranicza się tylko do naszego doczesnego życia. Potem drzwi będą zamknięte. Odsyłam do tej ciekawej książki: „Sekrety siostry Faustyny. Czas miłosierdzia jest krótki”. Ks. Staniek bardzo dobrze omawia w niej również uczynki miłosierne co do duszy i co do ciała.

Natomiast bliski mi ks. prof. Józef Tischner inspiruje się i św. Faustyną, i innymi myślicielami. Po koniec życia doszedł do wniosku, że miłosierdzie jest bardzo myślące, że byłoby wielkim błędem odzieranie miłosierdzia z rozumu, z refleksji. Być może to miłosierdzie właśnie daje najgłębsze poznanie. W życiu nauczyciela mamy obowiązek dobrego, nie naiwnego, pojmowania miłosierdzia, bo pobłażliwość to nie jest miłosierdzie. Młody człowiek, kiedy czuje, że od niego się nie wymaga, to stawia pytanie wprost: czy się go kocha? Bo jeżeli się go kocha, to się wymaga dla jego dobra.

„Miłosierni jak Ojciec” – to hasło VI Tygodnia Wychowania. W związku z tym polscy biskupi w swoim liście zachęcali do podjęcia uczynków miłosierdzia.

Dali cenne wskazówki, z których nauczyciele powinni korzystać. Szczególnie gdy idzie o uczynki miłosierne względem ducha. Gdy chodzi o pouczanie drugiego człowieka, św. Ignacy Loyola zalecał, żeby robić to delikatnie, bo słowo może dotknąć. Nie można dać odczuć bliźniemu swojej wyższości. To wielkie zadanie dla nas. Nauczyciel może udzielać też dobrej rady. Zapytałbym się nauczycieli: „Czy do państwa przychodzą uczniowie, żeby się poradzić?”. To zarazem pytanie o to, jakie zaufanie ma uczeń do swojego nauczyciela. Wśród uczynków miłosierdzia jest też modlitwa. Jeżeli nauczyciel w szkole katolickiej powierza pewne przypadki wychowawcze w modlitwie, to też jest służba Bogu i człowiekowi.