Jak biblijna Ruth

publikacja 16.09.2016 05:00

O palcu Boga, który wskazał Kraków, Jego delikatnym głosie i byciu Mu posłuszną opowiada Lea Kjeldsen, architekt muzyki gospel w Polsce, odznaczona medalem Honoris Gratia za zasługi dla Krakowa.

Dzięki Lei powstało aż 10 chórów gospel. Pierwszym był Kraków Gospel Choir. Ostatnio Lea dużo pracuje z seniorami. Monika Łącka /Foto Gość Dzięki Lei powstało aż 10 chórów gospel. Pierwszym był Kraków Gospel Choir. Ostatnio Lea dużo pracuje z seniorami.

Monika Łącka: Skończyłaś właśnie 60 lat, więc pewnie powinnam zwracać się do Ciebie per „Pani”.

Lea Kjeldsen: Bardzo proszę – nie. Tylko w urzędzie tak się do mnie zwracają. Lea jestem.

Podczas wielkiego, gospelowego przyjęcia z okazji Twoich 60. urodzin chyba nieco zaskoczyłaś gości, mówiąc, że niedawno usłyszałaś głos Boga...

Tak było. Siedząc na balkonie i patrząc na Kraków, poczułam nagle jakby lekkie dotknięcie w ramię i usłyszałam równie delikatne słowa: „Lea, pamiętaj, kto cię tu przyprowadził”. Wiem, Kto, bo to był głos Boga. Aż miałam ochotę odwrócić się, by zobaczyć, jak wygląda Jego twarz!

Coś Mu odpowiedziałaś?

W pierwszej chwili pomyślałam, że nie rozumiem, dlaczego akurat w takim momencie dostałam te słowa. Przecież w Krakowie mieszkam od wielu lat. Szybko jednak odpowiedziałam w sercu: „Skoro chcesz mi, Panie, o tym przypomnieć, to OK, idę za tym i będę szła tak długo, jak zechcesz, bo to Ty masz być zawsze na pierwszym miejscu, a ja mam robić, co do mnie należy”. To ważne, bo dziś mam się dobrze, słońce świeci nade mną i łatwo jest mi mówić Bogu „tak”. Ale kiedyś przyjdzie w życiu zima i będzie mi trudniej. Wtedy jeszcze bardziej będę potrzebowała takiego posłuszeństwa, jak teraz... A posłuszeństwo to podstawa – mówili o tym wszyscy święci Kościoła.

To potwierdza intuicję jednej z osób, która powiedziała, że „najlepszymi prezentami dla Lei byliby Pan Bóg i Jego słowo oraz gospel”.

Tak jest, odkąd zrozumiałam, że to Bóg dał mi życie. Jestem Mu za to bardzo wdzięczna, a nie zawsze o tym wiedziałam. Pod koniec lat 70. XX wieku także w Danii, skąd pochodzę, na uczelniach modny był komunizm, a religie były traktowane jako opium dla ludu. Będąc studentką, buntowałam się przeciwko temu, że powinnam wierzyć w coś, czego nie byłam pewna. Nie wiedziałam, skąd moi rodzice mają wiarę i dlaczego trzeba chodzić do kościoła. Zrozumiałam to pewnego wieczoru, gdy w grupie, do której należałam, dyskutowaliśmy nad jednym z listów św. Pawła. Ktoś odczytał wtedy słowa, że „Bóg istnieje. Rzeczywiście istnieje”. To wystarczyło, żeby w mojej świadomości zaistniała myśl, że Bóg naprawdę jest – nie jako obraz, ale ktoś żywy, i choć nie mogę Go dotknąć, to jestem Go pewna.

Punktem zwrotnym był moment, gdy zostawiłaś dotychczasowe życie w Danii i w 1992 r. zjawiłaś się w Polsce?

Po przemianach politycznych różne instytucje chciały pomóc Europie Środkowej. Należałam wtedy do duńskiej chrześcijańskiej organizacji studenckiej, która – stawiając na pracę z młodzieżą – organizowała spotkania modlitewne i biblijne oraz wakacyjne obozy. Jeździłam na takie obozy do Czechosłowacji, aż dostałam propozycję, żeby przyjechać do Polski, ale nie na obóz, tylko na 6-letni kontrakt, w pełni finansowany przez Danię. Zgodziłam się, choć nauka polskiego łatwa nie była. Chciałam jednak pracować z waszą młodzieżą i mówić im o Bogu.

Sześć lat minęło, a Ty się nie spakowałaś i nie wróciłaś do Danii.

Przez cały ten czas jeździłam po całej Polsce, prowadząc w różnych miastach warsztaty i spotkania w szkołach, ewangelizując i ucząc języka angielskiego. W wakacje organizowałam też na Mazurach pionierskie (jak na polskie realia) obozy chrześcijańskie. Mój kontrakt kończył się 31 lipca 1998 r., ale już w maju czułam – jak biblijna Ruth – że moim ludem jest teraz Polska, że jestem częścią polskiej rodziny, którą pokochałam. Wiedziałam, że do Danii nie wracam, choć od 1 sierpnia miałam być bezrobotna.

Decyzję musiał jednak przypieczętować Pan Bóg.

Pewnego dnia, na początku września, jak co rano siedziałam w łóżku, pijąc herbatę. Czytałam Biblię i rozmawiałam z Bogiem. Nagle zobaczyłam mapę Polski i palec, który wskazywał Kraków. Zrozumiałam. To Bóg mówił, że mam już nie jeździć po Polsce, ale skupić się na pracy pod Wawelem. Nie rozumiałam, czemu tego ode mnie oczekuje. Było mi nawet smutno, bo lubiłam te ewangelizacyjne podróże. Dopiero później okazało się, że chodziło o muzykę gospel, którą zapoczątkowałam w Krakowie, by stąd wyszła na cały kraj. A dziś jestem szczęśliwa, że tu zostałam i nawet gdy dostawałam medal Honoris Gratia, to myślałam, że to odznaczenie dał mi mój Kraków! Miasto powiedziało: „Ona tu jest, zostaje i my ją doceniamy!”.

Podobnie mówili wolontariusze ŚDM. Opowiadali, że gdy ktoś decydował za nich, że mają zostawić wszystko i przyjechać do Krakowa, by pomagać w organizacji ŚDM, początkowo płakali, bo nie chcieli tego. A potem dziękowali Bogu, że są w Krakowie.

Wolontariusze i pielgrzymi ŚDM to fantastyczni ludzie! Gdy patrzyłam na to, co w ostatnim tygodniu lipca działo się na ulicach Krakowa, byłam pewna, że to niezwykły pod względem duchowym czas dla Polski, i że podczas ŚDM Pan Bóg wylewał na nas wszystkich Ducha Świętego i obficie nam błogosławił. Nawet mój szwagier, który jest muzułmaninem, zauważył, że w Krakowie działo się wtedy coś specjalnego! Przyleciał wtedy z żoną, czyli z moją siostrą, choć wcześniej tego nie planowali. Gdy odebrałam ich z Balic, zapytał, co się tu dzieje. Zdziwiona odpowiedziałam, że przecież trwają ŚDM, a siostra tłumaczyła mu, że to zjazd chrześcijan z całego świata, którzy w Polce chcą spotkać się z Bogiem i papieżem Franciszkiem, i że można to porównać do tego, jak wszyscy muzułmanie idą do Mekki. Szwagier jest człowiekiem bardzo otwartym, więc potem dużo rozmawialiśmy o jego odczuciach związanych z wydarzeniami ŚDM i o Ewangelii.

Wracając do gospel – wszystko, co robiłaś, odkąd zjawiłaś się w Krakowie, było dla Polaków formą nowej ewangelizacji. Poprzez śpiew i muzykę pokazywałaś im Boga, a tworzące się chóry stawiały na ekumenizm.

Z ekumenizmu bardzo się cieszymy, choć musieliśmy się go nauczyć. Myślę też, że poprzez chóry gospel pomagamy Kościołowi budować poczucie wspólnoty. W chórze każdy ma swoje miejsce, zadanie i musi pilnować głosu, którym śpiewa. Nieobecności na próbie czy koncercie nie da się ukryć – pozostali czują brak i pytają: „Czemu cię nie było?”. W dużym kościele łatwo pomyśleć, że nikt nie zauważy, jeśli raz mnie nie będzie. Ksiądz nie ma szans zauważyć, ale Bóg o tym wie.

Gdy w 2008 r. spotkałyśmy się po raz pierwszy, powiedziałaś, że muzyki gospel nie da się śpiewać od nuty do nuty, bo trzeba wierzyć w to, co się śpiewa, i że najważniejszą sprawą w Twoim życiu jest Bóg, który pozwolił Ci poznać swoją miłość. Pomyślałam, że od Lei, która jest protestantką, o Bogu mogę się dowiedzieć więcej niż od niejednego katolika!

Skoro spotkałam w życiu Boga, to z pomocą Ducha Świętego mogę dzielić się Nim z innymi. Będąc studentką, co rok w sylwestra myślałam, że za rok będę już miała męża. Czas jednak płynął, a męża nie miałam i zastanawiałam się, o czym tak naprawdę marzę. Chciałam kochać, by nie umrzeć jako zgorzkniała staruszka. Powiedziałam więc Bogu, że jeśli tak chce, to mogę nie mieć męża, ale chcę kochać, bo tylko kochając, człowiek czuje, że żyje. Dziś mogę powiedzieć, że poznałam miłość, zaczynając od miłości Boga. On mi ją pokazał, na każdym kroku daje znać, że troszczy się o mnie i każdego dnia chce ze mną wracać do domu. On zna moje imię, a to porusza człowieka, któremu na imię Lea.

Pięknie na to odpowiadasz, pociągając ludzi ku Stwórcy. Podczas koncertów spełniasz też pewną Jego prośbę...

Tak, bo nieustannie słyszę w sercu: „Przekaż ludziom, że ich kocham”.

A co, jeśli na koncercie jest ktoś, komu świat wali się na głowę, bo np. jest ciężko chory, stracił pracę i może właśnie umiera jego bliski? Pyta pewnie wtedy, gdzie jest ten kochający Bóg i czemu o nim zapomniał.

Jest i kocha, bez żadnych „ale”. A gdy spotykamy człowieka, który w danej chwili nie doświadcza tej miłości, trzeba z nim delikatnie rozmawiać i słuchać, co ma do powiedzenia, by w ten sposób skończyła się jego samotność w cierpieniu. Jestem przekonana, że Boży ludzie na całym świecie są ramionami, uszami i ustami Pana Boga. Tam, gdzie jest cierpienie, potrzeba pomocy. Człowiek powinien dostać ją w rodzinie, w gronie przyjaciół, we wspólnocie, w Kościele. Wtedy powie: „Cierpię, ale Bóg dał mi ludzi, którzy troszczą się o mnie”.

Zaśpiewaj na Jego chwałę!

Już za miesiąc, 13 października, koncertem uwielbienia z udziałem zespołu Tyree Morris & H.O.W. rozpocznie się w Krakowie 11. Festiwal „7 x Gospel”, podczas którego każdy, kto chce śpiewem chwalić imię Boga, znajdzie coś dla siebie. Będą więc warsztaty dla dzieci i dla seniorów, „Mama Gospel”, „Faceci w czerni”, „Hands of Worship”. Nowością będą bębniarskie warsztaty gospel. Nie zabraknie również zajęć, podczas których powstanie aż 300-osobowy chór. Wystąpi on podczas koncertu finałowego.

– Hasłem tegorocznego festiwalu będą słowa: „You Can Gospel”, nawiązujące do słów św. Pawła: „Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia” – zachęca Lea Kjeldsen. Szczegóły na: www.7xgospel.com.pl.

TAGI: