Przyzwyczajenie

Andrzej Macura

Przyzwyczajenia czasem więcej mówią o człowieku, niż jego w pełni świadome działania.

Przyzwyczajenie

„Kto się przyzwyczaja ten idiocieje”. Sentencja ta odkąd pierwszy raz ją usłyszałem wzbudza mój sprzeciw. Nie, to nie tak. Zdaję sobie sprawę, że przyzwyczajenie może doprowadzić do zwolnienia się z myślenia. Wiem też – i sam nieraz o tym przypominałem – że człowiek nieraz przyzwyczaja się do zła tak bardzo, że przestaje je zauważać. Wiem też jednak, że można się przyzwyczaić do czynienia dobra. I nic w tym nagannego. Takie przyzwyczajenie powoduje, że owo dobro przychodzi człowiekowi łatwo i bez trudu. A w teologii moralnej coś takiego nazywa się cnotą.

Dlaczego o tym piszę?  Dane mi było ostatnio w paru miejscach Polski zaobserwować ludzi idących do kościoła. W niedzielę, a następnego dnia w uroczystość Wniebowzięcia. Piękny widok. Młodzi, starzy, odświętnie ubrani, traktujący to jak najbardziej oczywistą rzecz na świecie: jest niedziela, idę na Mszę. Nie znam oczywiście motywów tych ludzi, nie wiem na ile to bezwiedne pielęgnowanie tradycji, a na ile wyraz głębokiej wiary. Ale... Jeśli to nawet jest w dużej mierze tylko przyzwyczajenie, to czy to źle?

Przyznaję, ja też chodzę w niedzielę do kościoła z przyzwyczajenia. Bez tego trudno mi sobie w ogóle niedzielę wyobrazić. Nieraz bywało, że dla uczestnictwa w niedzielnej Eucharystii rezygnowałem z jakiegoś punktu zorganizowanej wycieczki albo, w czasie górskich wędrówek, masakrowałem plany dziennej marszruty czy to nadkładając drogi czy czekając i kilka godzin na Mszę. Tak, przyzwyczaiłem się. Ale wcale nie do rytuału. Przyzwyczaiłem się, że w niedzielę w ten sposób oddaję cześć Bogu.

W tygodniu różnie bywa. Zazwyczaj to On musi znaleźć dla  mnie czas. Przecież zawsze zaczynam się modlić wtedy, gdy to dla mnie wygodne. Ale w niedzielę ten czas muszę znaleźć ja. Mogę się spieszyć, mogę być zmęczony, myśli mogą mi uciekać, ale przychodzę. To moje wyznanie wiary. Nie wobec ludzi. To wyznanie jej samemu Bogu. Tak, jestem, przyszedłem Ci, Boże, oddać pokłon. Wiem kim jesteś. Przez Chrystusa, z Chrystusem i w Chrystusie, w jedności Ducha Świętego niech będzie Ci wszelka cześć i chwała przez wszystkie wieki.

Można czasem tu i ówdzie usłyszeć narzekanie, że dla wielu niedzielna Msza jest tylko przyzwyczajeniem. I pocieszanie się, że jeśli takie przyzwyczajenie jest, to może kiedyś coś dobrego z tego wyniknie. Ja byłbym większym optymistą. Nie „kiedyś” coś dobrego z tego przyzwyczajenia wyniknie, ale ono już „teraz” jest błogosławione. To dobrze, że owi „przyzwyczajeni” nie idą za duchem czasu i nie spotykają się z Bogiem tylko wtedy, gdy sami mają na to ochotę i odpowiedni nastrój. Może nie zawsze do końca zdają sobie z tego sprawę, ale odstawiając na tej półtorej godziny na bok swoje sprawy, czy nawet tylko z przyzwyczajenia tak organizując sobie w niedzielę czas, by znalazło się w nim miejsce na Eucharystię,  tak naprawdę wyznają Zbawicielowi: „tylko Tyś jest Panem, tylko Tyś Najwyższy, Jezu Chryste, z Duchem Świętym w chwale Boga Ojca. Amen”.