Na czym polega miłosierdzie?

Ks. Jerzy Szymik

publikacja 21.06.2016 06:00

W skupieniu się na miłosierdziu Bożym należy dostrzec wyraźny znak czasu. Początek dała temu s. Faustyna, Jan Paweł II mówił o nim właściwie stale, a Franciszek kontynuuje tę linię.

Na czym polega miłosierdzie? Diether Endlicher /AP Photo/east news

„Rzeczywista choroba: bezbronność dusz w duchowej strukturze, która za nieistniejące uważa istotne wartości człowieczeństwa, Boga i duszę. Jeśli my, chrześcijanie, w tej sytuacji tylko stoimy z boku i powtarzamy uspokajające słowa, to jesteśmy zupełnie niepotrzebni. Ażeby odpowiedzieć na wyzwania modernizmu lub postmodernizmu, nie wystarczy samemu poddać się ich standardom i wykazać, że można im dotrzymać kroku. Ten fałszywy rodzaj postępowego chrześcijaństwa byłby tylko śmieszny, gdyby nie był tak smutny i tak niebezpieczny. Zamiast przeciwstawiać spirali śmierci zbawienną moc życia, naciąga ją coraz bardziej”. [Joseph Ratzinger, 1989 r.]

1. Po tamtym wykładzie, wygłoszonym w murach Universidad Complutense w Escorial pod Madrytem w roku europejskiej aksamitnej rewolucji, autor słów tworzących motto niniejszej refleksji (są one fragmentem wspomnianego wykładu) miał być jeszcze 16 lat prefektem Kongregacji Nauki Wiary, potem prawie 8 lat papieżem.

Obecnie jako papa emeritus nader rzadko pokazuje się i wypowiada publicznie. A jednak 16 marca 2016 roku w „LOsservatore Romano” został opublikowany wywiad, który przeprowadził z Benedyktem XVI belgijski jezuita o. Jacques Servais. Znamienną cechą współczesności – mówił między innymi w tej rozmowie emerytowany Ojciec Święty – jest to, że człowieka pociąga dziś do Boga Jego miłosierdzie, zaś sprawiedliwość Boża budzi w nim lęk. „Pokazuje to, że za pozorami pewności siebie i przekonania o własnej sprawiedliwości w człowieku kryje się dziś głęboka świadomość własnych ran, poczucie, że nie jest godny stanąć przed Bogiem. Wynika stąd też wielkie zapotrzebowanie na miłosierdzie i wielka sympatia dla Miłosiernego Samarytanina, zwłaszcza że ten ostatni okazuje się bliższy Boga niż oficjalni przedstawiciele religii” – przypomniał Benedykt XVI w wywiadzie. I zaznaczył, że w tym skupieniu się na miłosierdziu Bożym należy dostrzec wyraźny znak czasu. Początek dała temu siostra Faustyna, a Jan Paweł II był tym tematem najgłębiej przeniknięty – mówił o nim wprost i nie wprost, właściwie stale. „Pamięć i tożsamość”, ostatnia książka świętego papieża, jest właśnie o miłosierdziu Boga, a Franciszek „kontynuuje tę linię, mówiąc nieustannie o Bożym miłosierdziu” – podkreślił papież senior.

2. W latach 80. ub. wieku Joseph Ratzinger przeżył i opisał następujące spotkanie, znamienne dla wielkiej sprawy miłosierdzia w świecie dzisiejszych przemian społecznych:

„Nie tak dawno temu byli u mnie biskupi południowoamerykańscy, z którymi rozmawiałem zarówno o ich planach społecznych, jak też o doświadczeniach pasterskich i związanych z nimi trudach. Opowiadali mi oni o intensywnym werbowaniu sobie zwolenników i wyznawców przez około sto różnych denominacji chrześcijańskich, zaliczających się do kręgu reformacji, które weszły na teren tradycyjnie katolickiego kraju, naznaczając mocno swą obecnością jego religijne oblicze. Przy okazji wspomniano o godnym uwagi wydarzeniu, które biskupi ci uważali za symptomatyczne, a które zmuszało ich do swoistego rachunku sumienia co do kursu Kościoła katolickiego w Ameryce Południowej od zakończenia soboru. Opowiadali mi oni, że do biskupa katolickiego przyszli wysłannicy kilku wsi, oznajmiając mu, iż przystąpili do wspólnoty ewangelickiej. Skorzystali przy tym z okazji, by podziękować biskupowi za inicjatywy i działania społeczne, dzięki którym uczynił on przez te wszystkie lata tak wiele dobra dla nich, za co mu są szczerze wdzięczni. »Ale poza tym wszystkim potrzebujemy też religii – powiedzieli – i dlatego staliśmy się protestantami«. Przy takich spotkaniach i wydarzeniach – zauważyli dwaj moi goście – ukazuje się na nowo głęboka religijność mieszkańców tej ziemi, zakorzeniona zwłaszcza wśród Indian, na którą ci biskupi za mało zwracali uwagę, sądząc, że najpierw trzeba troszczyć się o rozwój, a dopiero potem będzie można ewangelizować. A jednak człowiek żyje nie tylko samym chlebem i nie jest w stanie czekać na coś innego aż do czasu, gdy ten chleb przestanie być dla niego problemem. Istnieje więcej realności, aniżeli my, w naszej zachodniej mentalności, rozumiemy pod tym pojęciem. I to, co właściwe, co stałe w chrześcijaństwie, prowadzi nas o wiele dalej poza to, co zazwyczaj nazywamy rzeczywistością. Na tym polega właśnie jego ratująca moc”.

3. Bez caritas Kościoła nie ma chrześcijaństwa, to oczywiste; „kto nie miłuje brata swego, którego widzi, nie może miłować Boga, którego nie widzi” (1J 4,20b) – ta zależność jest nieusuwalna. W jednym z najwymowniejszych tekstów Ewangelii na ten temat Jezus mówi o sobie jako o głodnym, spragnionym, obcym, nagim, chorym, uwięzionym. Sytuuje siebie na peryferiach (Mt 25,31-46), na marginesie społecznym, stawia samego siebie w sytuacji egzystencjalnie skrajnej. Zarówno Stary Testament (zwłaszcza prorocy), jak i Nowy Testament atakują cynizm i hipokryzję tych, którzy pod pozorem prawowierności unikają uczynków miłosierdzia co do ciała, popadając tym samym w religijne pięknoduchostwo i pustosłowie: „Jeśli na przykład brat lub siostra nie mają odzienia lub brak im codziennego chleba, a ktoś z was powie im: »Idźcie w pokoju, ogrzejcie się i najedzcie do syta!« – a nie dacie im tego, czego koniecznie potrzebują dla ciała – to na co się to przyda? Tak też i wiara, jeśli nie byłaby połączona z uczynkami, martwa jest sama w sobie” (Jk 2,15-17).

Fakt, że chrześcijaństwo jest nie do pomyślenia i nie do praktykowania bez dobroczynności – w wymiarze indywidualnym i społecznym, relacji osobowych i rozwiązań instytucjonalnych – jest społecznie wysoce akceptowany i poza jakąkolwiek dyskusją. Jednak dla wierzących równie oczywiste powinno być przekonanie, że się do niej nie sprowadza, a quaestio caritatis stanowi element większej całości – pełni Prawdy o Bogu, człowieku i świecie, z której praxis życia chrześcijańskiego i jego etos się wywodzi. Brak tej doktrynalnej równowagi okazuje się – zwłaszcza w drugim przypadku – groźną pułapką i pokusą dziś częstą, a tym bardziej niebezpieczną, że zamaskowaną niejednokrotnie szlachetnymi i przynajmniej doraźnie pomocnymi czynami. Co więcej: sprowadzenie roli chrześcijaństwa/Kościoła do instytucji charytatywnej jest swoistym marzeniem jego wrogów, co widać gołym okiem i takimż uchem słychać, choćby w tych miesiącach i latach, w Polsce, w Europie, w całym świecie.

Kościół pragnie, by miłosierdzie Boże ze swą mocą zdolną do przemiany rzeczywistości: owocujące przebaczeniem, nawróceniem, troską o najbardziej potrzebujących pomocy, sięgało szeroko pojętych egzystencjalnych peryferii i słusznie widzi w tym swoją praktyczną misję, wymagającą konkretnych, często nawet zorganizowanych działań. Czy jednak nie bywa tak, że spełniane z niemałym zaangażowaniem na owych peryferiach tzw. uczynki miłosierdzia co do ciała, jeśli pozbawione zostają całej materialnie niewymiernej „reszty”, w istocie stanowią jedynie peryferie rzeczywistości Bożego Miłosierdzia. Ono samo – paradoksalnie – zostaje wówczas nierozpoznane, bo przysłonięte przez pozorujące je wyłącznie ludzkie utopijne akcje, rachubę społecznie skutecznych działań bez pokory i niecierpliwie zawłaszczających część należną Bogu. Jezus konfrontuje nas z tą pokusą w pełnych realizmu słowach wypowiedzianych do apostołów krótko przed męką – godziną Miłosierdzia: „zawsze ubogich macie u siebie, lecz Mnie nie zawsze macie” (Mt 26,10-11). Co zatem faktycznie wymaga pośpiechu, czyli działania teraz, nie potem? Pochwala kobietę, która rozpoznając czas, spieszyła się go namaścić. Dziś – zwłaszcza pod presją środowisk liberalnych – mamy jako chrześcijanie do czynienia z pokusą myślenia dokładnie odwrotnego – jakoby na poznanie Prawdy/spotkanie z Bogiem zawsze był czas i można było z taką „ofertą” poczekać, a „peryferiom” należało zaradzić natychmiast i za wszelką cenę. Niejedna organizacja (mainstreamowa) współczesnego zachodniego świata postępuje według tej dokładnie zasady: wybudujemy studnie, ułatwimy aborcje – arbitralnie określając zakres potrzeb potencjalnych beneficjentów i priorytety w tym zakresie, sobie ostatecznie przyznając prawo stanowienia porządku w świecie i wyznaczania obowiązujących standardów. Dlatego chrześcijaństwo musi dbać, by głosić i praktykować miłosierdzie w pełnym jego znaczeniu. Cierpiący, odrzuceni i wykluczeni, żyjący na obrzeżach naszego świata potrzebują miłosierdzia na Bożą miarę, obejmującego swą przemieniającą mocą całokształt ludzkich potrzeb, spraw, trosk, życia – po wieczność. By mogli opuścić peryferie, nie wolno ich mamić jedynie peryferyjnymi w obliczu Dzieła Bożego Miłosierdzia akcjami charytatywnymi jako rzekomo wszystkim, czego potrzebują. Jak każdy brat i siostra Chrystusa są warci więcej, zasługują na Wszystko.

Jak to było? „Rzeczywista choroba” to „bezbronność dusz” wobec takiego urządzenia świata, w którym nie ma miejsca dla Boga. I to jest najgłębsza i rzeczywista przyczyna spychania człowieka na margines i peryferie. I na tym też polega właściwe miłosierdzie: przywrócić Bogu należne miejsce. Bo z Nim powróci miłość, także społeczna, i wszystkie jej błogosławione skutki.

Powtórzmy: „człowiek żyje nie tylko samym chlebem i nie jest w stanie czekać na coś innego aż do czasu, gdy ten chleb przestanie być dla niego problemem”.