Surowy realizm katolicyzmu

George Weigel "Doświadczanie Kościoła"

publikacja 30.05.2016 06:00

Tutaj, w scavi, dotykamy apostolskich fundamentów Kościoła katolickiego. A te fundamenty nie istnieją w naszej wyobraźni.

Surowy realizm katolicyzmu Blue 439; commons.wikimedia.org / CC-SA 3.0 Nekropolia watykańska. Korytarz prowadzący do domniemanego grobu św. Piotra

Fragment książki "Doświadczanie Kościoła" publikujemy za zgodą wydawnictwa M.

Papież Pius XI umarł 10 lutego 1939 roku. Przed wyborem na biskupa Rzymu w roku 1922 przez krótki okres był arcybisku­pem Mediolanu i mediolańczycy chcieli uczcić jego pamięć, wzno­sząc mu stosowne miejsce spoczynku w Bazylice św. Piotra. Zebra­no więc fundusze, zamówiono artystów i przygotowano wspaniały marmurowy sarkofag, który miał być centralnym elementem bogato zdobionej mozaikami krypty, i wysłano go do Rzymu.

Według pewnej opowieści, jaką słyszałem, kiedy nadszedł czas, by umieścić nowy grobowiec w grocie pod głównym ołtarzem papieskim w Bazylice św. Piotra, okazał się on po prostu za duży. Być może zachodzi tu przypadek historycznego upiększenia, co nie jest takie rzadkie we Włoszech, albo może jest to po prostu typowa rzymska próba utarcia nosa zazwyczaj sprawnym mediolańczykom. W każdym razie istniały długofalowe plany odnowienia całego terenu grot i uczynienia z niego dogodniejszego miejsca modlitwy dla pielgrzymów. A więc Pius XII, następca Piusa XI, zarządził takie obniżenie podłogi podziemnej krypty, aby zrobić miejsce dla grobowca swego poprzednika i poczynić pierwsze kroki w planowanej renowacji. Była to decyzja o nieprzewidzianych konsekwencjach.

To, co dzisiaj znamy jako Bazylikę św. Piotra, było nazywane nową bazyliką, by odróżnić ją od starej, zbudowanej przez cesa­rza Konstantyna w czwartym wieku nad miejscem, które wszy­scy uważali za grób św. Piotra, Księcia Apostołów. Pomimo że Konstantyn był pochłonięty planowaniem nowej stolicy cesar­stwa w Konstantynopolu, osobiście pomógł w budowie swojej wspaniałej Bazyliki św. Piotra, przenosząc na jej miejsce dwana­ście koszów ziemi, po jednym za każdego z dwunastu Apostołów. Od ponad tysiąca lat stara bazylika była jednym z centralnych punktów świata chrześcijańskiego, biegunem, na który w sposób naturalny wskazywały wewnętrzne kompasy chrześcijan.

Jednakże około drugiej połowy piętnastego wieku stara Bazylika św. Piotra popadła w ruinę. Podjęto decyzję jej zburzenia, by zrobić miejsce dla nowej bazyliki. Budowanie nowej Bazyliki św. Piotra, która ostatecznie miała posiadać największą na świecie kopułę i niesłychanie mocne fundamenty potrzebne do jej podtrzymania, zabrało sto dwadzieścia lat i zaprzątało uwagę dwudziestu papieży oraz dziesięciu architektów, łącznie z takimi sławami, jak Bramante, Michał Anioł i Bernini. Zmieniające się projekty budowli, wykonanie tych projektów i zbiórka fundu­szy koniecznych do pokrycia kosztów tak ogromnego przedsięwzięcia - to wszystko wywołało sporo kontrowersji i przyczyniło się, przynajmniej pośrednio, do reformacji. Pośród tego całego zamieszania i budowania niewiele poczyniono, by zbadać grobowiec św. Piotra. Po prostu przyjmowano, że jest tam, gdzie umieszczała go tradycja i Konstantyn. Nową Bazylikę św. Piotra budowano więc bez jakichkolwiek systematycznych prac wyko­paliskowych na obszarze, który znajdował się pod starą bazyliką.

Surowy realizm katolicyzmu   Kiedy robotnicy zaczęli obniżanie podłogi podziemnej kryp­ty, by pomieścić grobowiec papieża Piusa XI i odnowić przestrzeń groty, odkryli zespół grobów, które po dalszym badaniu okazały się częścią swego rodzaju nekropolii zawierającej ściany, ulice, ławki, pomniki nagrobne itd. Wiele tych obiektów uszkodzono lub zniszczono, kiedy budowniczowie Konstantyna z czwartego wieku zrównali starożytne Wzgórze Watykańskie, ale sporo z nich wciąż pozostawało nienaruszonych. Podczas gdy w Europie szalała druga wojna światowa, Pius XII po cichu zatwierdził kompleksowe archeologiczne wykopaliska na tym obszarze i trwały one przez lata czterdzieste.

Kopanie pod głównym ołtarzem papieskim bazyliki było czymś podobnym do obierania cebuli albo otwierania jednej z tych schowanych jedna w drugą rosyjskich lalek, matrioszek. Ostatecznie prowadzący wykopaliska znaleźli sanktuarium, tropaion (po grecku „trofeum" albo „pomnik zwycięstwa") - klasyczną konstrukcję z kolumnami podtrzymującymi coś, co mogło być ołtarzem, zwieńczoną frontonem. Podłoga tropaionu, która ma otwór wyznaczający granice grobu, nad którym został zbudowany pomnik, określiła poziom podłogi bazyliki Konstan­tyna. Za tropaionem był czerwony mur, który, wystawiony na działanie warunków atmosferycznych, zaczął pękać, co spowodo­wało konieczność postawienia wzmacniającej ściany wspierającej całą konstrukcję. Kiedy archeolodzy odkopali ścianę wzmacniającą, odkryli, że jest ona pokryta graffiti. A zawierała tajną, wy­łożoną marmurem wnękę. Jeden z kawałków graffiti po odszyfrowaniu wydawał się mówić: „Piotr jest [tutaj] ".

Dzięki długo odwlekanym planom renowacyjnym, potrzebie zmieszczenia grobowca Piusa XI i ciekawości Piusa XII, który - jak się wydaje - był zaintrygowany odkryciem grobowca króla Tutenchamona w roku 1923, archeologowie ostatecznie odsłonili miasteczko zmarłych pod fundamentami starej Ba­zyliki św. Piotra, która została włączona w nową bazylikę jako wzmocnienie nowej, kolosalnej konstrukcji. Najwidoczniej na Wzgórzu Watykańskim znajdowało się rozległe pogańskie miejsce pochówku. W którymś momencie zaczęto tutaj grzebać chrześcijan. Centralny grób, wyróżniony tropaionem, otaczają inne groby, ułożone promieniście. Wygląda więc na to, że pochowano tutaj szczątki św. Piotra, które należały do najbardziej zazdrośnie strzeżonych relikwii starożytnej społeczności rzymskich chrześcijan. Być może pochowano je w nekropolii na Wzgórzu Watykańskim natychmiast po jego śmierci, a może krótki czas później - potajemnie, ale zostawiając wystarczające wskazówki, by naprowadzić pobożnych pielgrzymów chrześcijańskich na miejsce grobu św. Piotra. Możliwe, że jego szczątki zostały w czasie prześladowań przeniesione w mniej zagrożone miejsce, a następnie ponownie pochowane. Być może tropaion był częścią zespołu budowli chrześcijańskich, który w spokojniejszych czasach służył do chrztów, święceń i pogrzebów. Być może, nim zbudowano tropaion, sam grób stanowił miejsce małych zgromadzeń chrześcijańskich w środku nocy.

Nikt nie wie tego z całą pewnością. Archeologia to nie ma­tematyka, dostarcza prawdopodobieństwa, a nie pewności. Ale poważani naukowcy podtrzymują dzisiaj opinię, że wykopaliska pod Bazyliką św. Piotra w latach czterdziestych - pierwotnie podjęte w celach całkowicie odmiennych - faktycznie doprowadziły do odkrycia doczesnych szczątków św. Piotra.

Dość dziwne, że wśród fragmentów czaszki, kręgów, kości ramion, dłoni, miednicy i nóg Piotra nie ma nic od kostek w dół. Ale może nie jest to w końcu tak dziwne. Jeśli człowiek został ukrzyżowany do góry nogami - a tradycja podaje, że tak ukrzyżowano Piotra - najłatwiejszym sposobem zabrania tego, co pozostało z jego ciała (które mogło równie dobrze zamienić się w żywą pochodnię w czasie egzekucji przy kolejnej, udoskonalonej wersji rzymskiego okrucieństwa), byłoby odcięcie stóp zmarłego i zdjęcie reszty ciała z krzyża.

Niezwykłe miejsce pod Bazyliką św. Piotra jest dziś znane jako scavi (wykopaliska). Spacer po nich jest spacerem ku pewnym ważnym prawdom dotyczącym tego, co to znaczy być katolikiem.

Nie tak dawno temu nie można było zobaczyć Bazyliki św. Piotra od strony Tybru, płynącego kilkaset jardów dalej - była zakryta rzymskimi slumsami, Borgo. W ramach przygotowań do Roku Świętego 1950 rząd włoski zburzył slumsy i wybudował szeroką aleję, która biegnie od Tybru do placu św. Piotra: via della Conciliazione (ulica Pojednania), nazwana tak ze względu na modus vivendi z roku 1929 pomiędzy Republiką Włoską a Kościołem, które stworzyło niepodległe miniaturowe państwo - Watykan. Nawet za którymś kolejnym razem skręt w ulicę Conciliazione i ten pierwszy, wywierający wielkie wrażenie widok Bazyliki św. Piotra i jej kopuły, zapiera dech w piersi. Mamy szczęście podziwiać ją dzisiaj, ponieważ fasada bazyliki została w dużej mierze odnowiona na Wielki Jubileusz Roku 2000 i wygląda lepiej, niż wyglądała przez całe wieki, a być może lepiej niż kiedykolwiek. To, co było niegdyś bryłą białego trawertynu, okazało się po oczyszczeniu bogatą mieszanką kolorów, wraz z cafe au lait i kilkoma jasnymi pastelami. Jednak kiedy wchodzimy na plac, nie chciałbym się skupiać na fasadzie i kopule, ale na obelisku, który stoi dokładnie na środku placu, otoczonego wspaniałą kolumnadą Berniniego.

Obelisk, granitowy monolit egipski, mający osiemdziesiąt cztery stopy wysokości i ważący 350 ton, został sprowadzony do Rzymu z Afryki Północnej przez szalonego cesarza Kaligulę, który terroryzował Rzym od 37 do 41 roku n.e., nim straż pretoriańska zgładziła go w zamachu. Jego niegodziwość, jak może pamiętasz, została w niezapomniany sposób sportretowana przez Johna Hurta w telewizyjnym serialu BBC Ja, Klaudiusz. Bratanek Kaliguli, Neron, włączył obelisk w spina, mur stanowiący oś cyrku - wydłużony owal, w którym odbywały się wyścigi, inscenizowano bitwy, urządzano wystawy egzotycznych zwierząt - oraz ku uciesze widzów, często z niewyobrażalnym okrucieństwem dokonywano egzekucji skazanych. Gdy popatrzy się na lewo od Bazyliki św. Piotra, za Gwardią Szwajcarską stojącą przy Bramie Dzwonów można zobaczyć obszar Państwa Watykańskiego znany jako Piazza dei Protomartiri Romani (plac Pierwszych Męczenników Rzymskich), nazwany tak, gdyż niegdyś należał do nieistniejącego już cyrku Nerona, w którym wie­lu wiernych chrześcijan zapłaciło za wiarę najwyższą cenę.

Tradycja głosi, że Piotr zginął podczas nasilenia prześladowań Nerona. A jeśli tak, to prawdopodobnie umarł w cyrku Nerona. Jeśli tak to przebiegało, to całkiem możliwe, że ostatnią rzeczą, którą Piotr widział na tej ziemi, był obelisk, nad którym teraz rozmyślasz, a który został przeniesiony na plac w roku 1586 przez papieża Sykstusa V. Wspomnij o tym, kiedy pójdziemy trochę dalej ku Watykanowi.

Przez Bramę Dzwonów wchodzimy do biura scavi, wejścia na teren wykopalisk poniżej bazyliki. Wycieczki po scavi nie są czymś nadzwyczajnym, a schodząc w dół po schodach i dochodząc do samych wykopalisk, możesz się przekonać dlaczego. Przejścia są wąskie i ciut zalatujące stęchlizną, nawet wilgotnawe. Kiedy idziemy przez ciemne korytarze, które niegdyś były uliczkami i alejkami nekropolii na Wzgórzu Watykańskim, przewodnik wskazuje wymyślne pogańskie pomniki nagrobne, jak również grobowce chrześcijańskie. Po około dwudziestominutowym spacerze osiągamy to, co można rozpoznać z tropaionu. A za nim - pochowane ponownie w pokrytej graffiti ścianie, o której wspomniałem poprzednio - znajdują się, jak mówi nam przewodnik, śmiertelne szczątki Apostoła Piotra. Wychodząc poprzez pozłacany, barokowy przepych kaplicy Klementyńskiej, nie sposób sobie nie uświadomić, że to, co właśnie się widziało i wdychało, i czego się dotykało, jest tak bliskie apostolskich korzeni Kościoła katolickiego, jak to tylko możliwe.

Scavi to coś więcej niż wykopaliska. Jeśli potraktujemy je poważnie, scavi wymagają od nas przemyślenia sensu niezwykłej historii dotyczącej pewnych całkiem zwykłych ludzi. Oto ona. Kiedyś, w trzecim dziesięcioleciu pierwszego wieku pierwszego tysiąclecia naszej ery, człowiek imieniem Szymon, którego ojciec miał na imię Jan, żył skromnie jako rybak w Galilei, która nawet według lokalnych kryteriów była dość prymitywnym skrawkiem na obrzeżu tzw. cywilizowanego świata. Ten człowiek, Szymon, został osobistym przyjacielem Jezusa z Nazaretu. Dzięki temu spotkaniu przestał być Szymonem, a został Piotrem - skałą. Ale jeszcze nie od razu.

Jego Przyjaciel nazwał go Piotrem, co było grą słów ze „skałą", ale w przedwielkanocnych partiach Ewangelii nowo przemianowany Piotr zupełnie nie wydaje się podobny do granitu. Jest porywczy. Często nie rozumie tego, co Jezus mówi. Ledwo otrzymał nowe imię, a już zaczyna mówić Jezusowi, że On, Jezus, myli się całkowicie, kiedy twierdzi, że zapowiadany Mesjasz Boży musi cierpieć. Jezus nazywa go „szatanem" i mówi mu, by „zszedł Mu z oczu"' (Mt 16,13-23). Kiedy Jezus został pojmany, Piotr dostaje się na dziedziniec, w pobliże miejsca, gdzie jego Mistrz jest przesłuchiwany. Ale kiedy każą mu się przyznać, że on także był z Jezusem z Galilei, Piotr zaczyna się zaklinać i zapierać, że w ogóle nie zna tego człowieka. Z Ewangelii nie wynika, by Piotr był obecny przy ukrzyżowaniu. Mówi nam ona, że po zaparciu się „wyszedł na zewnątrz i gorzko zapłakał" (Mt 26,69-75).

Z katolickiego punktu widzenia Wielkanoc zmienia wszystko, a z pewnością zmieniła Piotra. Po spotkaniu Chrystusa Zmartwychwstałego rankiem w niedzielę wielkanocną nad brzegiem Jeziora Galilejskiego, Piotr naprawdę jest skałą. Napełniony Duchem Świętym w dzień Pięćdziesiątnicy (pięćdziesiąt dni po Wielkanocy) zostaje pierwszym wielkim ewangelizatorem Kościoła. Opowiadają o tym Dzieje Apostolskie 2,14-41: tłum najpierw zakłada, że ten nieoczekiwanie wymowny galilejski rybak musi być pijany, a następnie duża część tego tłumu nawraca się, gdy każdy słyszy Piotra w swoim własnym języku. Piotr przyjmuje do chrześcijańskiej wspólnoty poganina, centuriona Korneliusza, wykazując swoim współbraciom Żydom, że według zamiaru Boga nowina o zbawieniu w Chrystusie jest przeznaczona dla całego świata (Dz 10,1-11,18). Kiedy wczesny Kościół zmaga się z tym, co to znaczy być chrześcijaninem, Piotra uznaje się za zwornik kościelnej jedności, za człowieka, z którym uzgadnia się kwestie chrześcijańskiej tożsamości i praktyki (Dz 15,6-11). Według najstarszej tradycji Piotr idzie później do Rzymu, gdzie czeka go śmierć, i w ten sposób wypełnia się to, co Chrystus Zmartwychwstały powiedział mu przy śniadaniu nad Jeziorem Galilejskim po cudownym połowie ryb: „Gdy się zestarzejesz, wyciągniesz ręce swoje, a inny cię opasze i poprowadzi, dokąd nie chcesz" (J 21,18).

Scavi i obelisk - szczątki Piotra i ostatnia rzecz, jaką Piotr mógł widzieć w tym życiu - stawiają nas wobec historycznej namacalności, surowego realizmu wiary katolickiej. Pomimo wszystkiego, czego krytyczna wiedza nauczyła nas na temat złożonej historii wczesnego ruchu chrześcijańskiego, pozostają pewne niepodważalne fakty. Tutaj, w scavi, możesz ich dotknąć. Galilejski rybak - człowiek, którego osobiste cechy i wszystkie szczegóły życia zostały skrupulatnie spisane przez uczniów - kończy pochowany na Wzgórzu Watykańskim. Dlaczego? Przez ponad dziewiętnaście stuleci pielgrzymi z całego świata przybywali, by oddać cześć szczątkom tego człowieka. Dlaczego?

Katolicyzm nie opiera się na pobożnym micie, opowieści, która rozpływa się, im bardziej próbujemy jej dotknąć. Tutaj, w scavi, dotykamy apostolskich fundamentów Kościoła katolickiego. A te fundamenty nie istnieją w naszej wyobraźni. One istnieją całkiem dosłownie w rzeczywistości. Rzeczywiste rzeczy przytrafiły się rzeczywistym ludziom, którzy podejmowali rzeczywiste decyzje dotyczące życia i śmierci i oparli swoje życie nie na opowieściach lub bajkach, ale na tym, co poznali jako prawdę o zmartwychwstałym Panu Jezusie Chrystusie. Pod warstwami zaskorupiałej tradycji i pobożnych opowieści istnieje coś rzeczywistego, coś, czego możesz dotknąć w ostatecznym rozrachunku wiary katolickiej.

A to zmusza nas do stanięcia twarzą w twarz pewnymi decyzjami.

Prosiłeś mnie o pomoc w wyjaśnieniu niektórych prawd katolickiej wiary i praktyki. Jedna z najważniejszych prawd, jakie mógłbyś rozważyć, jest następująca: prawda wiary to coś, co nas ogarnia, a nie nasze własne odkrycie (a już najmniej nasz wynalazek). Piotr, prowadzony z Galilei do Rzymu, nie podjął tej podróży z powodu czegoś, co odkrył i chciał zbadać, by zaspokoić swoją ciekawość. Piotr porzucił swój bezpieczny, skromny biznes galilejskiego rybaka dla niebezpiecznego - i na koniec śmiercionośnego - centrum imperium rzymskiego, ponieważ został pochwycony przez prawdę, prawdę, którą spotkał w osobie Jezusa.

Ogarnięcie przez prawdę ma swoją cenę. „Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie", mówi Jezus swoim nowym uczniom, w tym i Piotrowi (Mt 10,8). W przypadku Piotra wezwanie do szerzenia prawdy, która go pochwyciła i przemieniła jego życie, ostatecznie kosztowało go życie. I to również jest prawda warta rozważenia: cenę za wiarę w Jezusa Chrystusa nie jest po prostu coś, ale wszystko. Wiara domaga się nas w całości, a nie tylko cząstki nas.

Jedną z najbardziej wzruszających scen w Ewangelii jest opowieść św. Jana o spotkaniu Piotra z Chrystusem Zmartwychwstałym nad Jeziorem Galilejskim, do czego wcześniej nawiązywałem. W tej opowieści zmartwychwstały Chrystus pyta Piotra, otoczonego przez innych Apostołów: „Szymonie, synu Jana, czy miłujesz Mnie więcej aniżeli ci?". Piotr, być może zakłopotany, odpowiada: „Tak, Panie, Ty wiesz, że Cię kocham". Pytanie pada ponownie: „Czy miłujesz Mnie?". A Piotr ponownie odpowiada: „Tak, Panie, Ty wiesz, że Cię kocham". Wciąż widocznie niezadowolony, Zmartwychwstały stawia pytanie po raz trzeci: „Szymonie, synu Jana, czy kochasz Mnie?". Piotr, jak mówi nam Ewangelia, „zasmucił się", ponieważ pytanie wciąż powracało, i w końcu odpowiada: „Panie, Ty wszystko wiesz, Ty wiesz, że Cię kocham" (J 21,15-17). Pokolenia kaznodziejów przedstawiały tę scenę jako dokuczanie Piotrowi przez zmartwychwsta­łego Chrystusa, gdzie trzykrotnemu zaparciu się Piotra przed ukrzyżowaniem odpowiadały trzy pytania o jego miłość. Myślę, że mamy tutaj do czynienia z czymś daleko głębszym, czymś na pograniczu zażyłości i bojaźni.

Mówi się tutaj Piotrowi - który otrzymał nowe imię, ponieważ ma być skałą, na której opiera się Kościół - łagodnie, ale stanowczo, że jego miłość do Chrystusa nie będzie czymś łatwym. Jego miłość nie będzie kwestią własnego spełnienia. Jego miłość musi wylewać się z niego i w tym samoogołoceniu się odnajdzie swoje spełnienie - choć nie w znaczeniu zazwyczaj rozumianym przez świat jako spełnienie. Piotr odnajdzie swoją prawdziwą wolność w porzuceniu poczucia jakiejkolwiek niezależności, w zobowiązaniu się do karmienia jagniąt i owiec owczarni Pana. Odnajdzie się w rozdawaniu siebie. Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie - jeśli dar ma wciąż żyć w was. To właśnie mówi Piotrowi nad jeziorem zmartwychwstały Chrystus.

Jak widzieliśmy, w Ewangeliach Piotr nieustannie wszystko partaczy, co powinno nas naprowadzić na to, że te historie wydarzyły się naprawdę. Błędy, upadki i zdrady zwierzchnika nie są zapewne czymś, co wymyśliliby jego następcy. W świecie z głębokim sceptycyzmem odnoszącym się do cudowności pewnie najtrudniejsza do przyjęcia w tej opowieści jest relacja o Piotrze kroczącym po wodzie. Porzuć na chwilę swój sceptycyzm i zastanów się nad tym, czego ta historia Cię uczy - na temat Piotra i nas samych.

Znasz podstawowy przekaz. Uczniowie są sami w łodzi na Jeziorze Galilejskim, kiedy widzą coś, co biorą za ducha kroczącego ku nim po wzburzonych falach. Jezus mówi im, by się nie lękali: „Odwagi! To Ja jestem, nie bójcie się!". A Piotr, którego zrzędliwy sceptycyzm ma wydźwięk całkiem współczesny, odpowiada: „Panie, jeśli to Ty jesteś, każ mi przyjść do siebie po wodzie!". Jezus podbija stawkę: „Przyjdź!". Piotr wychodzi z łodzi i zaczyna iść ku Jezusowi po wodzie - to znaczy aż do momentu, kiedy zaczyna rozglądać się dookoła i widzi fale pędzone podmuchem wiatru, zaczyna tonąć i woła Jezusa, by go ocalił. Jezus chwyta go za rękę i prowadzi do bezpiecznego miejsca w łodzi, gdy wiatr się ucisza (Mt 14,25-32).

Czy wydarzyło się to właśnie tak? Nie wiem, chociaż jestem skłonny myśleć, że tamtej nocy na Jeziorze Galilejskim wydarzyło się coś niezwykłego. Jednak jakkolwiek byśmy rozpracowywali meteorologię i hydrologię, pozostaje nauka z tej historii - prawda, jaką próbuje nam przekazać - i pomaga nam wypełnić portret Piotra i nasze rozumienie wiary jako radykalnego daru. Piotr ze wzrokiem utkwionym w Jezusie może uczynić to, co uważa za niemożliwe: „kroczyć po wodzie". Kiedy w trosce o swoje bezpieczeństwo zaczyna rozglądać się dookoła - kiedy zaczyna patrzeć gdzie indziej - tonie. Tak samo i my. Kiedy nasze spojrzenie pozostaje utkwione w Chrystusie, my również możemy dokonać tego, co wydaje się niemożliwe. Możemy przyjąć dar wiary z pokorą i wdzięcznością. Możemy przeżyć nasze życie jako taki dar dla innych, jakim nasze życie jest dla nas samych. Możemy odkryć głębię nas samych w samoogołoceniu.

W katolickim spojrzeniu na rzeczywistość „kroczenie po wodzie" jest czymś całkowicie rozsądnym. To akurat pozostawanie w łodzi, przy kurczowym trzymaniu się naszych własnych małych, żałosnych środków bezpieczeństwa jest szalone.

Istnieje wiele innych opowieści o Piotrze, do których moglibyśmy na nowo powrócić, na przykład - skoro już jesteśmy w Rzymie - słynna historia o Quo vadis, rzekomej ucieczce Piotra przed prześladowaniami Nerona. Jak podaje legenda, Piotr postanowił uciec z Rzymu w chwili wybuchu prześladowań, być może ze strachu, być może myśląc, że „skala" powinna być gdzieś w bezpiecznym miejscu, aby inni mogli ostatecznie ją odnaleźć i przylgnąć do niej i do niego. Idąc via Appia, Piotr spotyka Jezusa, który zmierza ku miastu i prześladowaniom. „Quo vadis, Domine", pyta Piotr, „Dokąd idziesz, Panie?". „Idę do Rzymu, by dać się powtórnie ukrzyżować" - odpowiada Jezus i znika. W tejże chwili Piotr zawraca ku miastu, by przyjąć męczeństwo. W Rzymie do dzisiaj możesz odwiedzić miejsce na via Appia Antica, gdzie to wszystko ponoć się wydarzyło (warto zwiedzić tam kościół, zaś restauracja „Quo Vadis" jest pułapką na turystów).

Legenda o Quo vadis jest interesująca ze względu na swą nieprzemijalność. Jest także interesująca z tego samego względu, z którego interesujące jest to, że Kościół zadecydował o włączeniu do kanonu Nowego Testamentu czterech ksiąg Ewangelii, z których wszystkie opisują, czasami nawet w drobnych detalach, upadki Piotra. Te opowiadania można by dyskretnie zredagować, oczyścić z tych szczegółów. Ale tego nie zrobiono. I to coś nam mówi.

Mówi nam to, że słabości i upadki były częścią katolickiej rzeczywistości od początku. Słabości i upadki są także częścią surowego realizmu charakteryzującego katolicyzm - wraz ze słabościami i upadkami, głupotą i tchórzostwem wyświęconych zwierzchników Kościoła. Flannery O'Connor przekazywała bardzo starą prawdę, pisząc w roku 1955: „Wydaje się faktem, że równie wiele trzeba wycierpieć od Kościoła, jak i dla niego". Niemal pięćdziesiąt lat później katolicy w Stanach Zjednoczonych przeżyli tę trudną lekcję podczas skandalu seksualnego wykorzystywania przez księży i podczas kryzysu, który ten skandal wywołał, kiedy tak nieudolnie zachowali się niektórzy biskupi - następcy Apostołów. Nie obserwuję żadnego masowego porzucenia Kościoła katolickiego z powodu tego kryzysu. Ale zmusza on nas do uporania się z faktem, że ludzie Kościoła, łącznie z wyświęcony­mi zwierzchnikami, są glinianymi naczyniami przechowującymi w ciągu historii skarb wiary (jak wyraził to św. Paweł w 2 Liście do Koryntian 4,7).

Tylko ktoś naiwny mógłby oczekiwać, że będzie inaczej. Podobnie jak Piotr, wszyscy ludzie Kościoła, w tym jego wyświęceni zwierzchnicy, muszą przechodzić ciągłe oczyszczenie. Oczyszczenie przez co? Podobnie jak Piotr musimy zostać oczyszczeni przez miłość, przez dogłębniejsze i radykalniejsze ogołocenie siebie samych. „Wielkim grzechem katolickim - napisała niegdyś Flannery O'Connor - jest zadufanie". Patrząc na Piotra, moglibyśmy niemal powiedzieć: „jak było na początku"...

Ale również tutaj scavi pomagają nam dotrzeć do głębszej prawdy katolickiej rzeczywistości. Chociaż wczesny Kościół nie odstąpił od włączenia słabości i upadków do relacji o swoich pierwszych latach i dziesięcioleciach, fabuła Nowego Testamentu - Ewangelii i Dziejów Apostolskich - nie jest ostatecznie historią upadku, lecz oczyszczonej miłości przemieniającej świat. Oczywiście ta przemiana kosztuje: wyobraź sobie Piotra w bolesnych chwilach przed śmiercią, patrzącego na ten obelisk, który możemy dzisiaj oglądać, a zrozumiesz, że nic tu nie jest łatwe. Następnie zwróć uwagę na tych wszystkich pielgrzymów, których, podobnie jak Piotra, pochwyciła prawda Chrystusa i którzy przez całe wieki przybywali, by stanąć w obliczu szczątków Piotra. Pobożna tęsknota? Czysta ciekawość? Nie sądzę. Obojętnie, czy w słowach, czy w milczeniu, te miliony innych istnień mówiły i nadal mówią, modląc się w scavi albo nad scavi, otoczone przez barokową wspaniałość bazyliki, że upadek nie stanowi ostatniego słowa. Pustka i nicość nie są naszym przeznaczeniem. Ostatnie słowo należy do Miłości. A miłość jest czymś najbardziej żywym ze wszystkiego, ponieważ miłość jest z Boga.

Ta świadomość i decyzja, aby postawić na miłość w swoim życiu, oznacza ogarnięcie przez prawdę o Bogu w Chrystusie - pośród surowej rzeczywistości świata i przez nią, a nie obok niej.

TAGI: