Chrystus ma twarz uchodźcy

Bogumił Łoziński

publikacja 05.06.2016 06:00

Tomasz: – Byli przybyszami bez domu, więc ich przyjąłem. Adel: – Bóg zesłał nam anioła i przyjaciela.

Od lewej: Toni, Carmen, Salwa, Adel, Mimoz z małym Adelem na rękach i Tomasz Wilgosz. Jakub Szymczuk /Foto gość Od lewej: Toni, Carmen, Salwa, Adel, Mimoz z małym Adelem na rękach i Tomasz Wilgosz.

Tomasz dał mieszkanie i zaopiekował się rodziną Adela, która uciekła przed prześladowaniami. Syryjczycy mówią o Tomaszu Wilgoszu, że to anioł, którego zesłał im Bóg, aby ich uratować. On krzywi się na takie komplementy, bo jest człowiekiem skromnym, i tłumaczy, że po prostu pomógł potrzebującym.

Ucieczka przed śmiercią

Mieszkali w Homs, trzecim co do wielkości mieście w Syrii. Adel ma 71 lat. Był dyrektorem szkoły dla dzieci w wieku od 7. do 13. roku życia. Jego żona Salwa prowadziła dom i wychowywała dzieci. Są katolikami. Homs to starożytne miasto chrześcijańskie. Najstarszy w nim kościół św. Eliana był z V wieku. Był, bo został przez Państwo Islamskie zrównany z ziemią.

Dramat zaczął się w 2011 r., gdy wybuchła wojna domowa między prezydentem Baszarem al-Asadem a zbrojną opozycją. Homs stał się jednym z głównych miejsc starć. Jednocześnie w konflikt włączyli się radykalni islamiści. – Uciekliśmy z Homs z powodu muzułmańskich bojówek – tłumaczy Toni, 41-letni syn Adela. – Zawsze żyliśmy z islamskimi mieszkańcami miasta w zgodzie jak z sąsiadami. Nie było konfliktów. Prześladować nas zaczęli muzułmańscy terroryści, którzy przybyli z innych krajów, z Afganistanu, Iraku. Chodzili po ulicach i gdy spotkali chrześcijanina, potrafili go nawet zastrzelić. Któregoś dnia otoczyli naszą dzielnicę i kazali wszystkim uciekać z miasta. Niczego nie pozwolili zabrać, żadnych ubrań, pieniędzy, nawet dokumentów. Wyrzucili nas tylko w tym, co mieliśmy na sobie – opowiada. Po co im dokumenty? – Terroryści wymieniają zdjęcia i wyjeżdżają do Europy ze zmienioną tożsamością – tłumaczy.

Uciekli do rodziny do Damaszku, gdzie spędzili trzy lata. Toni otworzył i prowadził drogerię. Drugi syn Adela – Mimoz, inżynier, też znalazł pracę. Jednak wojna dosięgła ich znów. Zaczął się ostrzał bombowy, niszczono miasta, życie było zagrożone, spadły dochody, praca się kończyła. Znów postanowili uciekać. W kościele usłyszeli, że istnieje możliwość wyjazdu do Polski. Pomogła im Fundacja Estera. Wyjechali do Libanu, zgłosili się do polskiego konsulatu. Otrzymali wizy do naszego kraju. Po trzech tygodniach, w połowie 2015 r., samolotem przylecieli do Warszawy. Ich życie było bezpieczne.

Po prostu im pomogłem

Tomasz zobaczył uchodźców z Syrii w telewizji. Postanowił im pomóc. – To był ludzki odruch, humanitarny, chrześcijański – tłumaczy. Ma żonę i trójkę dzieci. Prowadzi firmę marketingową. Akurat jego teściowa z powodów zdrowotnych musiała zamieszkać z nimi. Było więc puste mieszkanie w bloku. Zaproponował żonie, że zaprosi do niego Syryjczyków. Zgodziła się.

Tomasz jest zaangażowany w życie Kościoła. Był w Taizé, z wykształcenia jest teologiem. Codziennie uczestniczy w Eucharystii, stara się żyć wiarą. Cytuje fragment z Ewangelii św. Mateusza: „Bo byłem głodny, a daliście Mi jeść; byłem spragniony, a daliście Mi pić; byłem przybyszem, a przyjęliście Mnie”. – Zrozumiałem, że te słowa odnoszą się do tych Syryjczyków – tłumaczy.

Podkreśla, że trudno jest mu odnaleźć się w Kościele, który ogranicza się do celebracji własnych uroczystości, jubileuszów. – Jeżeli spotyka się z człowiekiem, to tylko ze swoim – nie ma miejsca dla innych, a co za tym idzie, nie ma gościnności, ryzyka miłosierdzia. I chyba w tym momencie Bóg zesłał mi uchodźców. Chrystus ma dzisiaj twarz uchodźcy. Często zamykam oczy i widzę te przepełnione łodzie, pontony, twarze tych ludzi – opowiada.

Skontaktował się z Fundacją Estera. W jej ramach można na trzy sposoby pomagać uchodźcom: deklarując wsparcie finansowe, dając mieszkanie albo zobowiązać się do całkowitej opieki – od mieszkania po utrzymanie. Tomasz wybrał tę trzecią opcję.

W lipcu przyjechali do Oławy Adel z Salwą oraz ich syn Mimoz. Kilka tygodni później dołączył do nich Toni z żoną Carmen oraz synkiem – 4,5-letnim Adelem. Dla nich udało się znaleźć drugie mieszkanie.

Chcemy żyć w Polsce

Ze 150 syryjskich chrześcijan, którzy przybyli do Polski w lipcu ubiegłego roku, dziś pozostało w naszym kraju tylko kilka rodzin. Inni pojechali do Europy Zachodniej szukać lepszych warunków materialnych. Dlaczego rodzina Adela nie wyjechała? – Nam jest dobrze w Polsce. Tu jest spokój, przyjaźni ludzie. Baliśmy się wyjeżdżać na Zachód, bo tam są terroryści, islamscy radykałowie. Nie chcemy znów przeżywać koszmaru. W Polsce są dobrzy ludzie, chrześcijanie – tłumaczy Toni.

Starają się normalnie żyć, jak Polacy. Intensywnie uczą się polskiego. Najlepiej mówi w naszym języku mały Adel, który chodzi do polskiego przedszkola. Jego mama Carmen znalazła w nim pracę jako pomoc wychowawczyni. Też jest w stanie porozumieć się po polsku. Wszyscy rozumieją nasz język. – Najgorzej było z tym „sz” – śmieje się Mimoz, ale już całkiem poprawnie wymawia nasze szeleszczące spółgłoski. Mają karty stałego pobytu, więc mogą legalnie pracować, ale poza Carmen nikt nie ma zajęcia. Adel, Toni i Mimoz dorywczo pomagają proboszczowi porządkować ogród parafialny. Mimoz w kościele śpiewa w scholi po polsku i łacinie.

Carmen studiowała w Syrii romanistykę, dobrze zna francuski i angielski. Ma 27 lat i chciałaby kontynuować studia na Uniwersytecie Wrocławskim. Toni ma 41 lat, chciałby znaleźć pracę i mieć piątkę dzieci. Carmen kiwa głową i uśmiecha się, ale widać, że też ma marzenie o gromadce dzieci. – Dostaniemy wtedy kartę dużej rodziny – mówi Toni. Mimoz ma 36 lat i szuka żony. Nawet z jedną Polką zaczął się umawiać, ale jej rodzice byli przeciwni.

Żartują, że niedługo nawet nie będą wyglądać jak Arabowie. Rzeczywiście, Carmen z pofarbowanymi na blond włosami wcale nie przypomina Syryjki, a Adel z siwymi wąsikami wygląda jak stateczny Włoch.

Polsko-syryjskie zwyczaje

Co jest dla nich w Polsce trudne? Patrzą na siebie i wzruszają ramionami. – Żyjecie bardzo podobnie jak my, nie ma jakichś większych problemów – podkreśla Toni. Na pewno, podobnie jak Polacy, są bardzo rodzinni, zżyci. I gościnni. Przyjmują nas stołem zastawionym kilkoma rodzajami ciast. Proponują syryjską kawę – parzy się ją w specjalnym naczyniu, do którego wlewają wodę, dosypują zmieloną kawę, a potem gotują. Spróbowałem, jest bardzo dobra. – Gdybyście przyjechali wcześniej, ugościliby was obiadem – mówi Tomasz. Widać, że też jest z nimi zżyty. Znają się ledwie 10 miesięcy, a stali się sobie bliscy. Bardzo. Rodziny Adela i Tomka często spędzają razem weekendy, robią grilla.

Czy przynieśli ze sobą jakieś zwyczaje? – Zaraz po przyjeździe mały Adel bawił się na podwórku pod opieką mamy. Po jakimś czasie dołączyła do nich reszta rodziny, przynosząc herbatę, którą zaczęli częstować obecnych na placu zabaw. Polacy się zdziwili.

Pytam ich, czy stosunek do kobiet w Syrii jest taki sam jak w Polsce, gdzie są traktowane z dużym szacunkiem. Panowie oczywiście gorąco potwierdzają, ale panie nie reagują już tak entuzjastycznie. Toni wstał z kanapy i gestami pokazuje, że muzułmanki muszą być szczelnie okryte i iść kilka metrów za mężczyzną, a oni są chrześcijanami i trzymają żony za rękę, puszczają kobiety przodem. Kto robi zakupy? Panowie bez wahania wskazują na Salwę i Carmen. A pomagacie im nosić ciężkie siatki? – Patrzą na bok, a panie śmieją się pod nosem. – Nie lubię robić zakupów – mówi wymijająco Mimoz. – Odkąd są w Polsce, bardziej pomagają w domowych zajęciach – przyznaje Carmen.

Nie ma do czego wracać

Czy spotkali się z niechęcią, przejawami rasizmu ze strony Polaków? – Ależ skąd, wszyscy są bardzo przyjaźni, tolerancyjni. Już nas poznali i traktują jak swoich – zapewnia Toni. Jednak Mimoz przyznaje, że na basenie ktoś na niego nakrzyczał, aby wracał do domu. Ale to było tylko raz.

Po zamachu w Brukseli w marcu tego roku, gdy islamscy terroryści zabili kilkadziesiąt osób, odczuwali pewne ochłodzenie w stosunku do nich. Na moście pojawiły się napisy „Polska dla Polaków”, „Nie chcemy innych”.

Problemem są też kwestie ekonomiczne. Stałą pracę ma tylko Carmen, ale jej dochody są niewielkie. Całą rodzinę utrzymuje Tomasz – opłaca czynsz, daje środki na jedzenie. W pomoc włączyli się także jego przyjaciele, ale w miarę upływu czasu ona słabnie. Dyrektorka w prywatnym przedszkolu przyjęła małego Adela za darmo. Żyją bardzo skromnie, kupują najtańsze produkty.

Szokujący jest fakt, że w żaden sposób nie pomaga im polskie państwo. – Istnieje program integracyjny, jednak nie udało się z niego skorzystać. Piszemy podania, ale ciągle są jakieś przeszkody – ubolewa Tomasz. Program ten przewiduje, że przez 12 miesięcy Powiatowe Centrum Pomocy Rodzinie powinno im wypłacać specjalny zasiłek, tyle że nie ma na ten cel pieniędzy. Ubezpieczenie zdrowotne mają tylko Carmen, jej mąż i synek, bo ona pracuje. Na szczęście Adel i Salwa, która ma 65 lat, poważnie nie chorowali.

Czy tęsknią za domem, rodzinnym miastem, Syrią, czy marzą o powrocie? Spuszczają głowy. – Nie ma za czym tęsknić, tam już nic nie ma. Homs zostało zrównane z ziemią. Nasz dom jest w gruzach. Nie ma nic, nie ma do czego wracać – odpowiada smutno Toni. W internecie można znaleźć zdjęcia zgliszczy Homs. Nasi Syryjczycy je znają. Adel i Salwa tęsknią za trzecim synem, który został w Damaszku. Chcieliby, aby do nich dołączył.

Czego chce Bóg

Są bardzo religijni. Adel codziennie rano chodzi wraz z Tomaszem na Mszę. Choć nie mówi po angielsku i dopiero uczy się polskiego, ma grono znajomych, z którymi rozmawia po Mszy. Wieczorami odwiedza go starszy Polak i rozmawiają o wierze. Okazuje się, że Adel uczył religii, pomagał też księdzu w głoszeniu katechez. Zdejmuje z półki i pokazuje mi księgę zapisaną arabskimi literami, fragmenty są podkreślone ołówkiem. – To jest Pismo Święte, a te zaznaczone fragmenty rozważam – tłumaczy mi. Biorę księgę do ręki i zaczynam przewracać kartki, aby dotrzeć do strony tytułowej. Adel się uśmiecha i odwraca księgę – po arabsku pisze się od prawej do lewej strony, więc szukam nie z tej strony co trzeba.

Pytam go, jak ocenia to, co stało się w jego życiu w świetle wiary. – Ludzie są oddzieleni od Boga i Kościoła. Przez to wszystko, co nas spotkało, On chce nam powiedzieć, żebyśmy do Niego wrócili – tłumaczy Boże działanie. I cytuje słowa Chrystusa z Ewangelii św. Mateusza: „Nawróćcie się, bo bliskie jest królestwo Boże”. – Nie boję się, bo Bóg jest ze mną – podkreśla zdecydowanie.

To samo pytanie zadaję jego żonie Salwie. – Ważny jest pokój, cieszę się z małych radości, których teraz doświadczam. Modlę się, aby Bóg nam pomógł, aby moim wnukom udało się życie – mówi.

Jak spotkanie z Syryjczykami wpłynęło na życie Tomasza? – Myślę, że Bóg daje mi w obecnej sytuacji szczególne łaski. W pracy dostaję nowe zlecenia, dzięki którym mogę utrzymać nie tylko swoją rodzinę, ale także moich syryjskich przyjaciół – odpowiada.

TAGI: