Nie utyskuj!

Katarzyna Matejek

publikacja 23.04.2016 06:00

Jednym trudno zliczyć, ile dzieci udało im się już uratować przed aborcją dzięki 9-miesięcznej modlitwie. Inni podejmują ją po raz pierwszy. Bywa, że jeszcze niedawno stali po drugiej stronie barykady, dziś mówią: „Duchowa adopcja mnie zmieniła”.

 Białogardzianie obiecali  codzienną walkę modlitewną za dzieci poczęte Katarzyna Matejek /Foto Gość Białogardzianie obiecali codzienną walkę modlitewną za dzieci poczęte

Po koszalińskim parku Książąt Pomorskich spaceruje niania. Prowadzi wózek, w jej głowie kotłują się myśli. Przed wyjściem rozmawiała z mamą dziecka. – Co o tym sądzisz? – zapytała ją tamta z myślą o przetaczającej się przez polskie media dyskusji o zaostrzeniu prawa aborcyjnego. Niania stanęła w obronie nienarodzonych, oburzonej mamie trudno było tego słuchać. – Jak możesz? Stajesz przeciwko prawom kobiet! – powiedziała, nie mogąc się pohamować. Niania jest dumna z siebie: dała świadectwo. Jest też nieco przestraszona: sprzeciwiła się pracodawczyni.

Silne emocje, które towarzyszyły obu paniom, pokazują, jak ważna to sprawa. I jak dobrze, że do takich dyskusji dochodzi. Bo – i tu okazuje się siła świadectwa niani – od momentu zatrudnienia zdobyła ogromne zaufanie pracodawczyni. Opinii tak cenionej osoby nie da się zbyć uwagą: co ty tam wiesz? Emocje muszą wzrosnąć, poruszyć czymś, co do tej pory leżało sobie niewzruszone w jakimś zakamarku mózgu.

O takie rozmowy chodzi. O to, by temat czasem wymknął się spod kontroli. Gdy nagle rozmówca okaże się kimś z innej opcji. Są to okoliczności sprzyjające. Szczere zaskoczenie na twarzy, upór w oku, niemal nieuchwytne do wyłowienia, a jednak obecne drżenie głosu. Świadczą o tym, że to nie „psiapsiółkowe” pogaduszki. Że mowa o sprawach najwyższej wagi.

Między dzwonkami

Ks. Bartosz Kuligowski z parafii pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa w Białogardzie jest przekonany, że postawy sprzyjające aborcji są słabo ugruntowane intelektualnie, szczególnie wśród młodzieży. Wystarczy 45 minut rzetelnej dyskusji, by uczniowie, którzy zaraz po wejściu do klasy mówili o prawie kobiety do decydowania o własnym brzuchu, przed dzwonkiem na przerwę zmieniali zdanie.

– Owszem, ich pierwsza reakcja jest taka: ksiądz musi tak mówić. Ale kiedy uda się nam porozmawiać, zagłębić w temat, to często dochodzą do przekonania, że prawo Boże ma sens. I że jeżeli człowiek zacznie przy nim majstrować, to tak jakby przerobić po swojemu wszystko, cały Dekalog. A to już sensu nie ma – przytacza szkolne scenki ks. Kuligowski. Duszpasterz uważa, że nieustępliwość młodzieży w tym temacie to mit, choć przyznaje, że części przekonać się nie da. Tym bardziej, że tej rozmowy potem już nikt z nimi nie kontynuuje. Dysput na ten temat brakuje w środowisku rówieśniczym, a zwłaszcza w domu, z rodzicami. Swoje przekonania czerpią więc z miejsca, gdzie temat jakoś istnieje – z internetu.

Perspektywę myślenia hołdującego „róbta, co chceta” najbardziej mogą według niego zmienić nie tyle dyskusje, ile spotkanie z osobą, która z aborcją miała do czynienia. Na własnej skórze. Nie po to, by szokować wynurzeniami, czego świadkami bywamy przed ekranem telewizora, gdy jakaś kobieta prowokuje: dokonałam aborcji i jestem z tego dumna. Potrzeba innych, szczerych wypowiedzi, zbudowanych na głębokiej refleksji. – Jako kapłan miałem kilka takich rozmów – mówi ks. Kuligowski, wspominając jedną z kobiet, będącą już na łożu śmierci. – Powiedziała mi, że nie jest w stanie wybaczyć sobie kilku aborcji, których dokonała. Błagała mnie wręcz, żebym opowiadał o tym ludziom, żebym ich ostrzegał. Spotkanie takiego kogoś, kto opowie, jak żyje mu się z własnym sumieniem, jest najlepszą przestrogą. Bo sumienie nie wyrzuca matce czegoś mało ważnego, nie mówi: to była jakaś rzecz, mówi: to był drugi człowiek.

Pokochać skośne oczy

Adopcja duchowa to broń obosieczna. Jest orężem przeciwko zabójstwu konkretnego dziecka, dając mu szansę narodzin, a jego rodzicom łaskę przyjęcia go i dobrego wychowania. Ale jest to również broń, która mierzy w serce modlącego się. Wymierzona w nie, czyni je bardziej wrażliwym, czulszym na przejawy życia.

Pani Anna z Białogardu nie ma za sobą wielu duchowych adopcji. Ta podjęta przed kilkunastoma dniami jest trzecią z kolei, po kilkuletniej przerwie. Dlaczego przed laty zdecydowała się zaadoptować poczęte dziecko? Spontanicznie. Uważa, że nie można sobie pozwalać jedynie na utyskiwanie, że kobiety dokonują aborcji. Trzeba coś robić.

– Taka adopcja nie wiąże się z wielkim wysiłkiem. Wystarczy przez 9 miesięcy każdego dnia odmówić jeden dziesiątek Różańca i krótką modlitwę, a także wypełnić podjęte dobrowolne postanowienie – wyjaśnia. – W moim wypadku była to raz w miesiącu Msza św. w intencji duchowo adoptowanego malucha. Za tak niewiele można uratować jedno istnienie, najbardziej bezbronne. Dzięki adopcjom uratowała już dwoje dzieci. – Dwa lata temu była to dziewczynka – wyjawia duchowe przekonanie. – Nie wiem, gdzie i jak duża się urodziła, jaki ma kolor oczu czy włosów, nie znam jej imienia, ale przyśniła mi się i powiedziała, że ją uratowałam.

– Te moje adopcje były potrzebne nie tylko uratowanym przeze mnie dzieciom – przyznaje pani Anna – ale najwyraźniej i mnie samej. Wpłynęły na zmianę mojego myślenia. W Polsce aborcja dopuszczona jest w kilku wypadkach: jeśli jest wynikiem gwałtu, jeśli zagraża życiu matki albo jeśli dziecko jest chore lub ułomne. Kiedyś myślałam, że to słuszne. Że można pozbyć się dziecka poczętego w wyniku czynu zabronionego albo dziecka chorego, które nie rokuje nadziei na wyzdrowienie. Jednak gdy zaczęłam się głębiej nad tym zastanawiać, doszłam do wniosku, że się mylę.

Pani Anna lituje się nie tylko nad dzieckiem, ale i jego matką, która po gwałcie przeżywa drugą traumę, w czasie aborcji. A przecież nawet dziecko poczęte w wyniku gwałtu można pokochać. – Przekonała mnie o tym wypowiedź pewnego mężczyzny, dziś już w podeszłym wieku, którego matka została zgwałcona przez żołnierza Armii Czerwonej. Tej matce zupełnie nie przeszkadzały lekko skośne oczy syna, czarniawa cera, niewysoki wzrost. Kochała go takim, jakim był. A dzieci trwale chore? Czy wolno skazywać rodziców na obciążenie, jakim jest opieka, czasem ponad siły, nad takimi dziećmi, a potem takimi dorosłymi? Pani Anna zna rodziny z takim potomstwem. – Wśród nich jest moja dobra koleżanka ze studiów, której pierwsza córka, dziś już podlotek, ma zespół Downa. Dzieci w tej rodzinie mają dobrą opiekę, a przede wszystkim są bardzo kochane – mówi.

Tylko raz zetknęła się z kobietą, której ciąża poważnie zagrażała zdrowiu – mogła doprowadzić niemal do ślepoty. – Nie wiem, co teraz dzieje się z tą panią, ale ciąży nie usunęła. Donosiła ją, urodziła chłopczyka.

To nie grzech

Wielu naszych diecezjan troszczy się o niechciane poczęte dzieci. Adoptują je duchowo, robią im miejsce w swoich modlitwach, wyrzeczeniach i sercach. Czynią to również, już od ponad 20 lat, parafianie kościoła pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa w Białogardzie. W tym roku zatroszczyli się o co najmniej trzydziestkę, bo tyle osób złożyło deklaracje, ale jest ich więcej – niektórzy nie mogli być tego dnia na Mszy św. i złożyli deklarację prywatnie, informując o tym swoich duszpasterzy; są też osoby, którym trudno podejść oficjalnie do ołtarza (są to zwłaszcza mężczyźni), ale wiadomo, że od lat włączają się w grono parafialnych obrońców życia.

Byłoby ich być może więcej, ale dla wielu ludzi 9 miesięcy codziennej modlitwy to zbyt duże wymaganie. Boją się, że popełnią grzech, gdy zapomną ją odmówić. Pani Stanisława uważa, że nie tak łatwo zapomnieć. – A nawet jeśli mi się to zdarzy, to coś mnie budzi w nocy i wtedy odmawiam Różaniec. Mam go pod poduszką, więc siadam i… prosta sprawa – mówi z werwą. A jeśli się nie przypomni? Zapomnienie nie jest grzechem. Grzechem jest świadome i dobrowolne zlekceważenie składanego Bogu przyrzeczenia. Dopiero długa przerwa (miesiąc, dwa) przerywa duchową adopcję. Należy wtedy ponowić przyrzeczenie i starać się go dotrzymać. W przypadku krótkiej przerwy należy adopcję kontynuować, przedłużając modlitwę o opuszczone dni.

Na duchową adopcję nigdy nie jest za późno. Można ją podjąć w dowolnym dniu roku, w kościele lub prywatnie, w domu, chociaż preferowana forma to ta w obecności kapłana. Tradycją stało się rozpoczynanie jej w uroczystość Zwiastowania Pańskiego, wówczas zakończenie 9-miesięcznej modlitwy wypada w Wigilię Bożego Narodzenia. Są parafie, które rozpoczynają ją 8 grudnia, w uroczystość Niepokalanego Poczęcia NMP, lub w inne święta maryjne.

Antypody

Białogardzkim parafianom nietrudno przywiązać się do dziecka, o którym myśli się codziennie – tak jak pani Janina – z troską i obawą o to, co z nim się stanie. Duchowi rodzice adopcyjni wyobrażają sobie, jak ono rośnie, czasem zastanawiają się nad ich biologicznymi rodzicami i ich rozterkami. Nie brakuje też domieszki fantazji. Pani Jadwiga ma nadzieję, że jej dziecko będzie świętym, misjonarzem i… Polakiem. I że nawróci tysiące. Ale na ogół adopcja duchowa jest bezwarunkowa. Ludziom nie przeszkadza, że modlą się za kogoś np. z antypodów. Tym bardziej, że ktoś z innego kontynentu może modlić się za dziecko z Polski. Na przykład ktoś z Ameryki Południowej.

Pracujący w boliwijskiej parafii ks. Jacek Dziadosz pochodzący z naszej diecezji zaświadcza o rozwijającym się tam ruchu pro life. – Dzięki siostrom albertynkom ma to swój konkretny wymiar w grupie młodzieżowej działającej w parafii – informuje. – Młodzi realizują różne akcje informacyjne i modlitewne. Po pewnym czasie formacji podejmują zobowiązanie modlitewnego towarzyszenia dzieciom poczętym, których nie chcą rodzice.

Pani Alina rozumie swoją deklarację adopcyjną jako dzieło misyjne idące z Białogardu w świat. – Jest nas tyle, miliardy, nie wszyscy są chrześcijanami. Być może dziecko, za które się modlę, nie pochodzi z chrześcijańskiej rodziny, ale myślę, że może właśnie dzięki mojej modlitwie spotka Chrystusa. Pani Alina pracuje w parafialnym poradnictwie rodzinnym. Pamięta wielkie zaangażowanie na rzecz odwodzenia młodych kobiet od popełnienia aborcji śp. dr. Zalewskiego, położnika, znanego obrońcy życia.

– Kiedyś poprosił mnie, byśmy poszli do dziewczyny, która zgłosiła się do szpitala na zabieg aborcji. „Chodźmy do niej, porozmawiajmy” – mówił z nadzieją, że to coś da. Niestety, nie udało nam się odwieść jej od tego zamiaru. Ale było wiele innych kobiet, które przekonaliśmy. Ich dzieci chodzą po świecie, mają już swoje dzieci. To jest dla mnie najlepsza nagroda za wieloletni trud modlitwy.

TAGI: