Otwarte dniem i nocą

Katarzyna Matejek


publikacja 19.04.2016 06:00

Jedni znają go zaledwie ze zwieszonego z fasady budynku baneru z Jezusem Miłosiernym. Inni niemal się tu zadomowili. Bo ten dom żyje. Zmienia ludzi i miasto.


Koronka w Niedzielę Bożego Miłosierdzia przed koszalińskim ratuszem Katarzyna Matejek /Foto Gość Koronka w Niedzielę Bożego Miłosierdzia przed koszalińskim ratuszem

Ludzie mówią, że im się udaje. – Tutaj Pan Bóg daje impuls do podejmowania odważnych rzeczy – mówi z przekonaniem Radosław Siwiński, prezes stowarzyszenia Dom Miłosierdzia Bożego. Podpatrują to inni. Duszpasterze przywożą tu swoich młodych, by nabrali ducha i nadziei. Przyjaciele Domu z odległych miast kombinują, jak przeszczepić tę ideę na swój grunt: do Krakowa, Poznania, Szczecina. I nawet jeśli nie remontują jeszcze jakiejś rudery, to nosi ich, by pomagać ludziom: organizują imponujące spektakle ewangelizacyjne, poświęcają się samotnym, inicjują adoracje Najświętszego Sakramentu. I wracają tu, regularnie.


Siłą Domu Miłosierdzia jest modlitwa. Adoracja Najświętszego Sakramentu rozpoczęta przed trzema laty trwa dzień i noc. Zwłaszcza nocne dyżury są niełatwe. Ale to właśnie w kaplicy dokonuje się najczęściej przemiana serc ludzi. Jedni wracają do żywych z nałogów lub depresji, inni przyjmują chrzest, Komunię św., bierzmowanie.

Początkowe hasło domu „drzwi otwarte w dzień i w nocy” pozostało aktualne do dziś. Zgoda, parę razy były zamknięte, ale to wyjątkowo, gdy dyżurnemu zdarzyło się przysnąć. Jednak pierwotna koncepcja uległa z czasem zmianie. Postanowili przeznaczyć więcej pokoi na zamieszkanie, w miejsce sal funkcyjnych. Tych może być mniej, oby tętniły życiem: o dziesiątej to, o piętnastej tamto. Obecnie mieszka tu 55 osób, z czego 15 to ekipa domu i wolontariusze. A mogłoby być 120.


Nie wystarcza im też pierwotna idea otwartych drzwi. To za mało czekać na potrzebujących. Chcą opracować system szukania ludzi. – Powinniśmy znajdować ich na terenie miasta, przyprowadzać – mówi ks. Siwiński. Krokiem w tym kierunku jest inicjatywa podjęta we współpracy z Miejskim Ośrodkiem Pomocy Społecznej – mieszkańcy domu zanoszą posiłki do podopiecznych MOPS-u.
To efekt otwarcia w Wigilię Bożego Narodzenia jadłodajni dla ubogich na jednym z pięter domu. Schludne miejsce, smaczne potrawy, a przede wszystkim domowa atmosfera, możliwość rozmowy z mieszkańcami. A przy okazji szansa zahaczenia o kaplicę, bo przecież nie tylko o cielesną strawę tu chodzi.


Co tu się dzieje?


Są kursy Alfa, spotkania Komitetu Wolnych Wyborów, grupy Anonimowych Alkoholików i osób współuzależnionych oraz podobna grupa dla mieszkańców domu. Od kilku tygodni pod hasłem „Kino u Faustyny” państwo Trojankowie prezentują ciekawe filmy oparte na chrześcijańskich wartościach. W czwartki spotykają się grupy modlitewne: Jezusa Miłosiernego oraz sióstr zakonnych i świeckich posługujących modlitwą wstawienniczą. Są zajęcia plastyczne w technice
 decoupage, niebawem ruszą malarskie i teatralne.
 Diecezjanie korzystają w placówce z porad fachowców. Największą popularnością cieszą się poradnie psychologiczna i adwokacka. Ta przeciw sektom przyjęła dotąd jedynie 2 osoby. Jest też lekarska, w przyszłości stacjonarna, póki co działająca doraźnie – chorzy, którzy zgłaszają się do Domu Miłosierdzia, są kierowani na darmowe wizyty do zaprzyjaźnionych z placówką lekarzy. 
Każdy czwartek, od rana do wieczora, to możliwość spotkania z kapłanem – skorzystania ze spowiedzi lub rozmowy duchowej. Ponadto w środy przez cztery godziny dyżurują oni w konfesjonale, w pozostałe dni – godzinę.


Nowe inicjatywy


W pierwszym dniu kwietnia stowarzyszenie zakupiło duże gospodarstwo w Dąbrowie koło Sianowa. Hektar ziemi, parę zabudowań, ale wiadomo, że na tym się nie skończy, posiadłość na pewno się rozbuduje. Mieszkańcy koszalińskiej placówki potrzebują go – zarówno by formować się poprzez pracę, jak i mieć miejsce na odpoczynek z dala od miasta i uroczego, ale i hałaśliwego domu przy Monte Cassino 7. Do tej pory taką rolę pełniło dość odległe gospodarstwo w Lipiu koło Świdwina. Jednak ideą Domu Miłosierdzia jest to, by swoje filialne placówki mieć w zasięgu ręki, najwyżej o kilkanaście minut podróży samochodem.


No więc kupują. W dość nietypowy sposób. Najpierw próbują dociec, co na to Pan Bóg. Jak to odkrywają? Przez modlitwę, natchnienia, słowo Boże, rozmowy w gronie ekipy oraz z zaufanymi osobami. I, co dla nich bardzo ważne, po zasięgnięciu opinii biskupa ordynariusza. Owszem, bywa, że walczą z własnymi pomysłami, że napada ich nagły lęk o przyszłość. Wiedzą, że nie mogą się w tych lękach zamykać. Rozmowa ze sobą pozwala im spojrzeć na sprawę trzeźwym umysłem. Przychodzi spokój, pewność. 
Dopiero potem ruszają temat pieniędzy.

Manna nie spada im z nieba. Raczej z portfeli i to wielu. Zaczęło się od drobnych wpłat ludzi, którzy zechcieli pomóc garstce Bożych zapaleńców. Wtedy jeszcze wielu postronnych stukało się w głowę: to się nie może udać. Czemu remontują od razu 3 piętra, zamiast zrobić najpierw jedno? No i główna wątpliwość: może i uda im się jednorazowo coś wyremontować, ale utrzymanie na stałe tak wielkiego budynku i to jeszcze z ludźmi, którym trzeba dać jeść, wyprać ubrania i ogrzać pokoje? To się nie mieści w głowie. 
Nawet darczyńcy byli roztropni. Z czasem przekonali się, że ich pieniądze są dobrze lokowane. Zwiększyli datki. Dom utrzymuje się, choć to niemała kwota: ok. 20 tysięcy miesięcznie, w sezonie grzewczym o dziesięć więcej.

Kilkakrotnie większe koszty pochłaniają trwające remonty. Bywają sytuacje, gdy pieniędzy brakuje: nie tylko na ratę, materiał budowlany, ale i na jedzenie. Ekipa domu nauczyła się ufać Bogu. Prosić. Zauważyli, że kiedy mają nóż na gardle, bo np. brakuje 25 tysięcy na nowoczesne lodówki, najskuteczniejsze są nowenny. Angażują więc świętych, im też poświęcają swoje pokoje. Podobnie jest z drogim remontem poddasza – gdy trzeba, na koncie stowarzyszenia pojawiają się dodatkowe duże sumy.
Zamarzył im się dom dla staruszków. Bo tacy ciągle do Domu Miłosierdzia zaglądają i chcieliby zamieszkać na jesieni życia wśród życzliwych ludzi. Może byłaby to szansa dla wielu z nich zbliżyć się do Boga na starość? Taki dom to koszt 6 milionów złotych.

Liczby ich nie powstrzymują. Są pewni, że jeszcze w Roku Miłosierdzia wbiją pierwszą łopatę pod dom seniora, który stanie gdzieś na obrzeżach Koszalina lub w Sianowie.


Głoszą tu i tam


Tutaj przede wszystkim głosi się Ewangelię. Nie tylko w progach domu. Jest wiele inicjatyw, które sięgają daleko w głąb diecezji i poza nią: rekolekcje głoszone w parafiach, szkołach, zakonach, seminariach duchownych. Co lato na bałtyckie plaże rusza Ewangelizacja Nadmorska, a na prowincję – Wioskowa. W tym roku z podwórza domu wytoczy się czekająca już od miesięcy Karawana Bożego Miłosierdzia, drewniany wóz, który będzie przemierzał miasta i wioski z ekipą ewangelizatorów. 
Ale dla 55 osób to przede wszystkim dom – dla wolontariuszy, którzy szukają swojego miejsca w życiu, dla poszarpanych przez los, choć nieraz całkiem młodych, dla dręczonych przez złe duchy.


Dom przy Monte Cassino to dom-matka. Dom zarazem najtrudniejszy: istny kocioł problemów ludzkich, inicjatyw. Ta matka zaczyna wypuszczać w świat swoje placówki – córki. Lada tydzień stowarzyszenie przejmie teren pod pustelnię w Ratajkach za Sianowem. – Będzie to dom duchowy plus trzy, cztery pustelnie dla duchowieństwa i świeckich, żeby mogli się wzmocnić przez jakiś czas przebywaniem z Jezusem – wyjaśnia ks. Radosław. – Słyszymy wiele próśb o takie miejsce. Sprawa jest już u notariusza.


W lipcu przyjeżdżają z Francji, by osiąść w Koszalinie, siostry Matki Bożej Gwiazdy Porannej. Jakiś czas temu spędziły w Domu Miłosierdzia kilka miesięcy. Teraz stowarzyszenie pomaga im zorganizować klasztor na terenie miasta. 
Najpóźniej w październiku stowarzyszenie otworzy kawiarnię lub restaurację pod szyldem Bożego Miłosierdzia. Zależy im, by w centrum miasta było Boże miejsce, gdzie będą dobrze się czuć wszyscy, szczególnie ludzie wierzący. Ma być tanio, z dobrą kuchnią i otwarte naprawdę do późna. To też okazja stworzenia kilku miejsc pracy dla podopiecznych domu.


Być może jeszcze w Roku Miłosierdzia uda im się otworzyć piekarnię. Z dobrym chlebem, wysokiej jakości. Oczywiście i chleb, i piekarnia – „Bożego Miłosierdzia”.
Za kilka miesięcy, 19 czerwca, biskup Edward Dajczak – w obecności władz miasta i być może Pierwszej Damy Agaty Kornhauser-Dudy – przetnie wstęgę, oficjalnie otwierając Dom Miłosierdzia Bożego. To wydarzenie ma uruchomić ostatnie dzieła w domu: mały klasztor sióstr (jakich – rozmowy trwają), salę konferencyjną i – na poddaszu – roczną szkołę życia dla młodych ludzi, gdzie będą mogli dojrzewać do ważnych życiowych decyzji.

Po zakończeniu remontów przedstwiciele Domu zamierzają zaproponować miastu jakąś formację. Myślą o bezpłatnych spotkaniach o tematyce filozoficzno-teologicznej z udziałem koszalińskich naukowców z politechniki i seminarium duchownego.


Szaleńcy


Mają w Koszalinie wielu przyjaciół i wolontariuszy. To ludzie, którzy pomagają im rozwiązywać różne problemy, począwszy od najmniejszych. Pękła rura, padło drzewo, trzeba zawiesić baner, nakarmić głodnych… wystarczy telefon – wsiadają w samochód i są. Naprawiają, zawieszają, karmią. Za darmo.
Są też osoby, na których barki można włożyć poważne zadania: organizację knajpy, domu seniora, pustelni. Pójdą w nieznane. Zaszaleją. Tak po Bożemu.
 Ale zazwyczaj nie szaleją. Zwyczajnie pracują, odpoczywają, śmieją się, kłócą i godzą. Niektórzy z nich biorą ślub ze sobą, inni składają prywatne śluby jako celibatariusze.

Miasto ich takimi nie widzi. Widzi ich, gdy maszerują z flagami „Jezu, ufam Tobie” lub odmawiają publicznie Koronkę do Miłosierdzia Bożego na koszalińskim rynku. Tak jak w minioną Niedzielę Bożego Miłosierdzia, gdy świętując swe patronalne święto, zaprosili do publicznej modlitwy mieszkańców miasta. 
Ale niekiedy można ich też dostrzec, gdy jako liczna grupa zasiadają w kinowych fotelach, pluskają się w basenie, wylegują na plaży, strzelają laserowymi pociskami podczas gry w paint-ball, spływają kajakami rzeką, spacerują po lasach, robią całodzienne marsze po Pomorzu, zwiedzają zabytkowe miasta Polski. Nic nie zastąpi im wspólnego bycia.

Ostatnio przez kilka godzin przygotowywali w grupie list wielkanocny do przyjaciół. Najwspanialsze momenty? To te, kiedy robimy coś razem.

TAGI: