Z Miłosierdziem od drzwi do drzwi

Karolina Pawłowska


publikacja 18.04.2016 06:00

– Dzień dobry, czy pani wie, że Bóg panią kocha? Teraz, dzisiaj, zawsze! Jesteś Jego ukochanym dzieckiem – zaczynają rozmowę i błogosławią wszystkim. Także tym, którzy głośno trzaskają drzwiami. 


W wigilię Niedzieli Miłosierdzia kilkudziesięciu ewangelizatorów odwiedziło mieszkańców Szczecinka Karolina Pawłowska /Foto Gość W wigilię Niedzieli Miłosierdzia kilkudziesięciu ewangelizatorów odwiedziło mieszkańców Szczecinka

W charakterystycznych czerwonych koszulkach i bluzach w wigilię Niedzieli Miłosierdzia ewangelizatorzy przemierzają jedno ze szczecineckich osiedli. Idą mówić ludziom o miłości – tej prawdziwej, największej – Bożej. 


Mimo odrzucenia


Chodzą dwójkami, czasami we troje. Uzbrojeni w Pismo Święte i obrazki „Jezu, ufam Tobie!”. Z proboszczowskim błogosławieństwem i pomocą św. Jana Pawła II. Jego relikwie ucałowali przed wyjściem z kościoła. Westchnęli do tego, który równo 
11 lat temu, nawet umierając, dał lekcję, jak głosić światu Dobrą Nowinę. Ania i Ala to doświadczone ewangelizatorki. Pan Bóg posyłał je już w trudne miejsca, dotknięte ludzką biedą, patologią, beznadzieją. Schludne, miejskie osiedle wydaje się przy tym łatwizną. Kolejne głośno zatrzaskujące się drzwi od góry do dołu klatki to jednak wyzwanie. Mieszkańcy są zajęci: gotują obiad, sprzątają, podejmują gości, spieszą się na zakupy.

Czasami nie zadają sobie trudu uzasadniania trzaśnięcia drzwiami. – Bóg cię kocha! – Ania zapewnia kobietę, który ukryła się za szybko zamykającymi się drzwiami, a swoją niechęć do rozmowy przypieczętowała przekręconym w zamku kluczem. Wracając z górnego piętra jeszcze raz zatrzymuje się przy tym numerze i wsuwa obrazek. – Tam jest Koronka do Bożego Miłosierdzia. Może się przydać – mówi. Przed trzecią klatką odmawiają dziesiątkę koronki i… następne mieszkanie stoi przed nimi otworem. Długo rozmawiają ze starszym małżeństwem, potem razem z nimi się modlą. Proszą za dziećmi i wnukami, dla siebie co najwyżej, żeby Pan Bóg dał zdrowie i siły. Za to młoda kobieta z dzieckiem na ręku rozmawiać nie chce. Ale nie trzaska drzwiami. – Bóg zabrał mi mamę – ucina ewangelizatorski zapał. Ania i Ala są przygotowane nawet na tak „ciężki kaliber”. Nie szukają wielkich słów. Idą do ludzi z kerygmatem i z osobistym doświadczeniem Bożej miłości. Po kilku słowach są już w mieszkaniu i długo, długo rozmawiają z Agnieszką o jej zranieniach, o problemach, o wybaczeniu ojcu, który się jej wyrzekł, o godności dziecka Bożego. Potem modlą się nad nią i jej córeczką. 
– Nawet dla tej jednej dziewczyny warto było wspinać się po tych wszystkich piętrach – cieszy się Ania. 


Nie da się nie głosić 


Za to przed Basią i Anetą niemal wszystkie drzwi stawały otworem. – Nie liczyłyśmy, bo przecież to nie o ilość chodzi, ale to było wiele pięknych spotkań – mówią dziewczyny. – Modliłyśmy się, prosiłyśmy za nimi, ale najbardziej uderzające było to, że wiele z tych osób mówiło nam, że po raz pierwszy ktoś im zaproponował, żeby głośno, swoimi ustami wypowiedziały słowa zawierzenia swojego życia Panu Jezusowi – dodaje Basia, jeszcze pełna emocji.

Na osiedle ewangelizatorów posłał ks. Dariusz Rataj, proboszcz szczecineckiej parafii Miłosierdzia Bożego. Żeby spróbowali przede wszystkim dotrzeć tam, gdzie ksiądz nie dotrze. Ale i umocnili tych, którzy znają drogę do kościoła. Jednych i drugich zaprasza na parafialny odpust w Święto Miłosierdzia. 
– To zaproszenie, okazja do usłyszenia o nieskończonej miłości Boga także dla tych, których nie ma w kościele, albo pojawiają się tam nieczęsto. Kto z nich na to zaproszenie odpowie – nie wiem, to ich decyzja, ale my chcemy im przypomnieć o tym, że Pan Bóg na nich czeka, że Kościół się za nich modli – tłumaczy duszpasterz.

Dla szczecineckich ewangelizatorów taka akcja to nowość. Zaledwie miesiąc wcześniej przeszli chrzest bojowy w Słupsku. Teraz przyjaciele ze słupskiej Szkoły Nowej Ewangelizacji przyjechali z pomocą do nich. – Na początku bardzo się bałam. Przede wszystkim po ludzku… odrzucenia. Ale początek mieliśmy dobry i przyjęto nas w pierwszym mieszkaniu, do którego zastukaliśmy. Bałam się, że nie będę wiedzieć, co powiedzieć, zabraknie mi słów, ale jakoś samo poszło. Kobieta, z którą rozmawialiśmy, mówiła, że jest wierząca, że jeździ na pielgrzymki, chodzi do kościoła, ale nic nie czuje, nie doświadcza Boga żywego. Więc podzieliłam się z nią swoim świadectwem – Edyta opowiada o słupskich doświadczeniach. Dla niej wszystko, czego doświadcza jest świeże, nowe.

– 25 lat nie chodziłam do kościoła. Wróciłam przed dwoma laty. Jezus tak zmienił moje życie, że nie mogę nie dzielić się tą radością, mocą i nadzieją, którą mi daje – opowiada. Pan zawołał ją do siebie w najtrudniejszym momencie, po tragicznej śmierci męża. – Bóg obdarzał mnie łaskami w każdej chwili, przytulał mnie do siebie mocno i stawiał dobrych ludzi na drodze. Kiedy pierwszy raz po tak długim czasie poszłam do spowiedzi zobaczyłam Bożą miłość w oczach udzielającego mi sakramentu księdza. Doznałam tak wielkiego miłosierdzia, że nie mogę nie mówić o tym innym, zwłaszcza, że ludzie tak bardzo go potrzebują – wyjaśnia Edyta. 


Nowe nogi


Nie ma jednego przepisu na ewangelizację. Ilu ludzi, tyle trzeba pomysłów, żeby zacząć rozmowę, żeby zaprosić do modlitwy. Do jednych próbują z „dzień dobry” do innych ze „szczęść Boże”. Jednych zapewniają, że nie są od świadków Jehowy, innych pozdrawiają od proboszcza. – A jeszcze inni na hasło „Kościół” to trzaskają aż huk idzie – śmieją się ewangelizatorzy. Każdy z nich idzie do ludzi z tym, co ma: swoją grzesznością, swoimi talentami, swoim doświadczeniem.

Janek podchodzi do sprawy po męsku. – Właściwie się nie zastanawiałem nad tym ewangelizowaniem, bo gdybym się zaczął zastanawiać, to wyszłoby mi, że to zupełnie nie dla mnie. Chodzić i nawracać ludzi? Ja? – kręci głową. Zresztą, jak facet ma mówić o miłości, skoro zwykłe, codzienne „kocham” przez męskie gardło z trudem przechodzi? – Faceci jak kochają, to działają. Mówią, że kochają dopiero jak się ich do muru przyciśnie i już nie ma wyjścia, trzeba to, co w serduchu się dzieje wykrztusić głośno – śmieje się. No to jak przeżył tę sobotę? – Fajnie – Janek kwituje krótko. – Nie mówię, że każdy musi spróbować. Nie, nie próbujcie. Ja to będę robił za was – dodaje z uśmiechem.

Do sprawy ewangelizacji też podszedł zadaniowo: trzeba głosić kerygmat, to się idzie i głosi. Nawet, jeśli orędzie nie zostanie przyjęte. – Trafiliśmy do pana, który mówił o sobie, że jest zadeklarowanym agnostykiem. I piękna, chociaż krótka rozmowa się wywiązała, pełna szacunku. Wprawdzie on nie był w stanie przyjąć tego, z czym przyszliśmy, ale życzył nam wszystkiego dobrego w naszym dziele – opowiada.

Maria jest dowodem na to, że nowa ewangelizacja nie zagląda do metryki. Jak kogoś Duch Święty dotknie, to i ciężar lat znika bez śladu. – Koleżanki się martwiły, jak ja będę po tych schodach w górę i w dół biegać, skoro ledwo chodzę. A Pan dał mi nogi jak nowe! – śmieje się. Ponieważ to ewangelizacyjny debiut, to i nic dziwnego, że choć zacny wiek wyposażył w doświadczenie, czuła się jak debiutantka. – Jak studentka przed egzaminem! Jeszcze rano powtarzałam sobie kerygmat, żeby nic nie pomylić – śmieje się siedemdziesięcioletnia ewangelizatorka. Ale odkryła, że siwy włos też może przydać się w głoszeniu ludziom Dobrej Nowiny. – Trochę nie wypada starszej pani zatrzasnąć drzwi przed nosem, dobre wychowanie nie pozwala – śmieje się z figlarnym błyskiem w oku. – Zwłaszcza ze starszymi ludźmi łatwo mi się nawiązywało kontakt, bo przecież mamy wspólną płaszczyznę porozumienia.

W ostatnim mieszkaniu trafiliśmy na starsze małżeństwo, u którego poczułam się, jak u starych przyjaciół. Prawie wychodziliśmy, kiedy pani tak trochę na ucho powiedziała mi, że stara się męża przekonać do koronki. No przecież ja mam to samo u siebie! Daję mężowi różaniec do ręki, żeby modlił się razem ze mną – Maria dzieli się wrażeniami. 


Głodni godności


Po koronkę ewangelizatorzy sięgają przed budynkami z mieszkaniami socjalnymi. Kilkuosobowa grupa przykuwa uwagę młodych mężczyzn zażywających popołudniowego wypoczynku. Za chwilę czerwonokoszulkowcy przysiadają się do nich w prowizorycznym ogródku. Za piwo grzecznie dziękują, ale za to mogą dać obrazki. Kilkuminutowa rozmowa przeradza się we wspólną modlitwę. – Chcesz oddać swoje życie Jezusowi? – pyta Ania. Młody mężczyzna ściąga bejsbolówkę i mówi prosto: – Muszę pomyśleć. To nie jest byle co. 
Ale obrazki z Jezusem Miłosiernym biorą wszyscy trzej, jakby zaskoczeni swoim wzruszeniem.

– Nie wiem, jakie będą owoce, ja tylko sieję, Pan Bóg daje wzrost – mówi chwilę później ewangelizatorka. – Ale wiem, jak bardzo ci ludzie potrzebowali, żeby ktoś im powiedział, że nie są kimś gorszym, że są piękni w oczach Boga i On się nimi nie brzydzi, obojętne, jak często upadają – dodaje zanim wejdziemy do „socjala”.

Tu drzwi otwierają się szerzej niż w bloku obok. – Bywa, że łatwiej głosić Ewangelię w miejscach po ludzku dotkniętych biedą materialną, tą, którą widać na pierwszy rzut oka. Zdarza się, że w tych pięknych mieszkaniach kryje się znacznie większa bieda: duchowa. Tam na pierwszym miejscu jest kredyt mieszkaniowy, samochód, wyjazd na narty – kiwa głową ks. Darek. – Ale Pan Bóg się upomina o każdego człowieka, każdego kocha – dodaje.

– Każdy z nas jest grzesznikiem, nie jesteśmy lepsi od nikogo, do kogo Pan Bóg nas posłał – mówią ewangelizatorzy. – My po prostu doświadczyliśmy Bożego miłosierdzia. A tego nie da się już zatrzymać tylko dla siebie – dodają, wyjaśniając dlaczego idą od drzwi do drzwi 
i… gadają o miłości. 

TAGI: