Chrześcijanin tańczy

Jan Hlebowicz

publikacja 12.04.2016 06:00

Podnosimy ręce do góry. Dwa razy w prawo i dwa razy w lewo. Bardzo dobrze. Teraz nogi do przodu. Prawa dostaw, lewa dostaw, prawa, lewa. Świetnie! Tak będziemy szli, aż usłyszymy muzykę. Wtedy pochylimy się do środka koła i głośno klaśniemy. Słyszycie tamburyn? Zaczynamy!

 – Ogromnie cieszymy się, że nasze dzieci chętnie tańczą z nami tańce paschalne – mówią Małgorzata i Marek Stowarzyszenie „Mamy więcej” – Ogromnie cieszymy się, że nasze dzieci chętnie tańczą z nami tańce paschalne – mówią Małgorzata i Marek

Jeden z gdyńskich kościołów. W środku około stu osób. Emeryci, 5-letnie maluchy, studenci. Stoją w kręgu, trzymając się za ręce. W pewnym momencie z głośników rozlega się donośny głos: „Zaraz zatańczymy na chwałę Pana. Pamiętacie cały układ? To proste. Prawo, lewo, ukłon, klaśnij”. Ruszają. Ten sam donośny głos dopinguje tańczących: „Świetnie wam idzie, panie i panowie, dziewczęta i chłopcy, robicie to z wielką gracją”. Rzeczywiście, nikt się nie ociąga. Nie widać zdziwionych spojrzeń i zażenowania.

– Taniec to forma modlitwy, która porusza serce i duszę człowieka. To oddawanie Bogu chwały w inny sposób niż jesteśmy do tego przyzwyczajeni na co dzień. Całym swoim ciałem, gestem, ruchem, ekspresją – mówią Małgorzata i Marek Filarowie, prowadzący spotkanie.

Jak to się zaczęło?

Są małżeństwem od 18 lat. Mają czwórkę dzieci na ziemi i jedno już w niebie. Ona jest dyrektorem firmy kosmetycznej. On – handlowcem i konferansjerem. Oboje należą do Wspólnoty Radości Paschalnej, istniejącej od końca lat 80. ub.w. przy parafii św. Andrzeja Boboli w Gdyni-Obłużu.

– Podczas różnych spotkań, m.in. ze wspólnotami francuskimi, odkryliśmy dar tańca. To od naszych zagranicznych przyjaciół uczyliśmy się pierwszych układów i, zachęceni ich przykładem, zaczęliśmy tworzyć własne. Potem przyszedł czas na warsztaty i dzielenie się z innymi tą wyjątkową formą modlitwy – wspomina Marek. – Od 20 lat co wtorek spotykamy się w sali gimnastycznej, ćwicząc stare tańce i ucząc się nowych – dodaje Małgorzata.

Nie zamykają się w jednej formie. Razem z innymi członkami wspólnoty oraz parafianami przygotowują tańce modlitewno-medytacyjne, wykonywane później podczas uroczystości kościelnych oraz czuwań, ale także tańce pełne radości w rytmie melodii żydowskich. Szczególnym momentem dla wspólnoty jest okres wielkanocny, kiedy w różnych kościołach archidiecezji gdańskiej Małgorzata i Marek zachęcają wszystkich do włączenia się w taniec paschalny.

– Są to układy wykonywane najczęściej do polskich pieśni uwielbienia związanych z tajemnicą śmierci i zmartwychwstania Jezusa – wyjaśnia Małgorzata. – Niektóre z tańców odnoszą się wprost do Biblii, przedstawiając np. moment wyjścia z Egiptu i wejścia do ziemi obiecanej. Z kolei w tańcu „Chwały Bożej” przechodzimy całą drogę kerygmatu – od przyjęcia miłości Pana Boga, przez grzech i pokusy, które nas od Niego odsuwają, po powtórne przygarnięcie przez Jego miłość – mówi Marek. – Oczywiście, tańców paschalnych nie wykonujemy jedynie w czasie wielkanocnym. Tym, że Jezus zmartwychwstał, cieszymy się przez cały rok – dodaje.

We wspólnych tańcach biorą udział setki osób. Co jest takiego w tym rodzaju modlitwy, że przyciąga tłumy wiernych? – Taniec daje wiele autentycznych przeżyć, łamie w nas opory, pozwala pozbyć się kompleksów. Gruby, chudy, niski, zbyt wysoki w tańcu odkryje swoje ciało na nowo i zrozumie, że jest ono piękne – tłumaczą.

Taniec w więzieniu

Jak podkreślają członkowie Radości Paschalnej, taniec daje poczucie wielkiej wspólnoty. – To, co łączy ludzi w tańcu, trudno opisać słowami. To coś wyjątkowego i ekscytującego. Kiedy jest to taniec dla Boga w jego głębi i sensie, wówczas tworzą się bliskie relacje i wyjątkowe poczucie więzi – wyjaśnia Małgorzata.

Tańce paschalne to również forma ewangelizacji. Zazwyczaj bardzo skutecznej. – Gdy wyjeżdżaliśmy ze studentami do Włoch, zatrzymywaliśmy się na rynkach miast i zaczynaliśmy tańczyć. Ludzie zatrzymywali się, pytając, kim jesteśmy i co nas łączy. Byli zdziwieni naszą radością. Odpowiadaliśmy, że jesteśmy chrześcijanami i tak wyrażamy naszą wiarę. Było to dla nas wielkie przeżycie. Zrozumieliśmy, że czasami nie potrzeba głosić rozbudowanych katechez, nauk, a nawet świadectw. Niekiedy wystarczy trochę muzyki i prosty układ, by mówić innym o Bożej miłości – opowiada Marek i dodaje, że taniec naprawdę potrafi zdziałać cuda. Pewnego razu trafił do zamkniętego ośrodka wychowawczego, w którym przebywały dziewczyny z wyrokami. – Niepewność i strach przed spotkaniem zostały przełamane, gdy zaproponowałem przejście do sali gimnastycznej i naukę kilku tańców. Zburzyło to wszelkie mury między nami. Dziewczyny były zszokowane, że można w czasie rozmów o wierze po prostu tańczyć. Spotkanie trwało do późnych godzin i, mam nadzieję, przyniosło trwałe owoce w ich życiu – mówi.

Jestem oburzony!

Niektórych taniec w kościele dziwi. Innych wręcz oburza. „Czy to wypada?”, „Kościół to nie miejsce na zabawy, ale na skupienie i modlitwę”, „Pan Jezus by sobie tego nie życzył”, „Trochę powagi!”, „Katolicy nie powinni tańczyć w rytm melodii żydowskich” – padają te i wiele innych uwag.

– Faktycznie, u nas, w Polsce, taniec w kościele może szokować. Wypływa to z naszej kultury, gdzie taka forma modlitwy nie jest zbyt popularna. Ludzie często boją się tego, co nowe albo niezrozumiałe – odpowiada na te zarzuty Małgorzata. – Kocham liturgię pełną spokoju, lubię słuchać chorału. Bogactwo Kościoła mieści w sobie różne potrzeby przeżywania wiary. Od tradycjonalistów po ludzi, którzy w tańcu chcą wyrażać swoją modlitwę – dodaje Marek.

Dwa tygodnie temu wrócił z Karaibów. Jak sam mówi, to, co działo się podczas liturgii eucharystycznej, mogłoby „przerazić” niejednego polskiego katolika. – Głośny śpiew wszystkich w kościele, poruszanie się w ławkach w rytm muzyki, podnoszenie rąk i znak pokoju pełen radości, przekazywany przez wszystkich. Taka forma przeżywania Mszy św. kilka południków dalej nikomu nie przeszkadza – wspomina. – Nie chodzi o to, by wszyscy w Polsce zaczęli od razu śpiewać, tańczyć i klaskać. Jednak mam wrażenie, że czasami brakuje nam odrobiny uśmiechu i otwartości.

TAGI: