Światłem pisane

Karolina Pawłowska

publikacja 31.03.2016 06:00

Pigmenty, pędzle i deska to za mało, żeby stworzyć ikonę. Zwłaszcza gdy próbuje się zapisać największe wydarzenie w historii świata – odkupienie człowieka.

Spod ręki ikonopisarki powoli wyłaniają się postacie. Na razie to tylko kilka linii, z których powstaną bohaterowie tej sceny. – Jezus rozbija w proch to, co po grzechu oddziela nas od Niego. Zstępuje do Otchłani, żeby wydobyć Adama, Ewę i wszystkich innych ludzi. Rozbija kamienie, które wiążą im nogi. Zobacz, jaki tu jest dynamizm! Tylko On, tylko Bożą mocą może tego dokonać – pełna emocji podpowiada, jak patrzeć na obraz. – To jest cel naszej paschy: pozwolić się złapać Jezusowi za rękę.

Wejść w paschę

– Całe nasze życie jest paschą, trudem przechodzenia do nowego. Ja w swoją paschę weszłam około czterdziestki. Pamiętam rekolekcje, na których podjęłam decyzję, że trzeba iść dalej. Do dzisiaj pamiętam też jak we włoskiej wsi weszłam do kościoła na wieczorną Mszę św. i zobaczyłam piękny ołtarz i trzy wielkie ikony – opowiada Łucja. Jej uwagę przyciągnął Jezus Pantokrator trzymający otwartą księgę. – Szłam jak zaczarowana, a potem padłam przed Nim na twarz – mówi nadal wzruszona tamtym doświadczeniem. – Nam się wydaje, że patrzymy na ikonę i coś widzimy, ale ikona też patrzy na nas. Po to się pisze ikony, żebyś poczuł na sobie spojrzenie Boga – dodaje.

Zapytała miejscową ikonopisarkę, czy może popracować w jej pracowni. Szlifowała i bejcowała deski. O tym, że mogłaby sama pisać, nawet nie śmiała marzyć. Dużo później, w maleńkim mieszkanku, sięgnęła po kartkę z bloku rysunkowego i plakatówki. – Tej niedzieli namalowałam 5 albo 10 obrazków. Przez tydzień nie robiłam właściwie nic innego, aż powiedziałam: basta!

Znalazłam warsztaty w Bielsku Podlaskim. Nie miałam pieniędzy, głowiłam się, skąd je wziąć i podczas rozmowy z koleżanką przypomniało mi się, że na uniwersytecie nie zapłacili mi honorarium za wykłady. Pojechałam do kasy i… było tyle, ile trzeba na warsztaty – śmieje się Łucja. Wracała jeszcze do Bielska Podlaskiego, jeździła na warsztaty w inne miejsca, organizowała je także w Słupsku. – I ciągle czułam, że czegoś mi na nich brakuje, nie dostaję czegoś, co potrzebuję. Aż odkryłam, że to, czego mi brakuje, nie wynika z braków nauczycieli, tylko… z moich. To we mnie czegoś nie było – opowiada.

Z otchłani

Prosi, by nazywać ją po prostu Łucją. Przed rokiem podjęła radykalną decyzję: rozwiązała umowę z korporacją i zupełnie poświęciła się pisaniu ikon. Po ludzku szaleństwo, dla niej naturalna konsekwencja rozwoju, stawiania Panu Bogu pytań i wsłuchiwania się w Jego słowo. – Najpierw jest Słowo. Dopiero potem chwytasz za pędzel i starasz się Je zapisać – śmieje się.

Jak mówi, ikony to drugi dar otrzymamy od Boga. Pierwszym jest Jego słowo. Starając się je zrozumieć, jeździła na warsztaty i rekolekcje lectio divina, aż usłyszała, że nie o czytanie słów chodzi, ale o spotkanie ze Słowem. – Wszystko wydarza się między tobą a Słowem, żywym, konkretnym, Które mówi do ciebie – tłumaczy.

Ikona zejścia do Otchłani, którą pisze, to wzór zasięgnięty od o. Marca Rupnika. Nowy, odbiegający od klasycznych bizantyjskich przedstawień. Tchnący świeżością, tak jak logo na Rok Miłosierdzia zaprojektowane przez jezuitę. – Ta ikona to mozaika. Pociągnęła mnie niesamowicie. Nawet nie tyle sama ikona, co sposób czytania Biblii przez o. Rupnika. Jego sposób pisania jest nowy, ale wypływający ze źródeł, sięgający głęboko do początków ikonopisarstwa – mówi Łucja.

– Trzymam się kanonów, które są dziedzictwem Kościoła, zawsze jednak bardzo mnie ciekawi, jak dzisiaj czyta się Biblię i jak się to objawione słowo dzisiaj przedstawia w sztuce – wyjaśnia. Znów wpatrujemy się w ikonę o. Rupnika. – Jezus schodzi do najgłębszych pokładów twojego serca. Tam, gdzie zabetonowane i ukryte są najbardziej śmierdzące, gnijące, najpaskudniejsze rzeczy. I wtedy człowiek doświadcza, że dostaje nowe życie – opowiada ikonopisarka.

Trzeba Go spotkać

– Nie ma ikony zmartwychwstania, bo nikt tego momentu nie widział; nie było świadków wyjścia z grobu, strażnicy spali. Bizancjum odnosi się raczej do prawdy teologicznej: zwycięskiego Jezusa, który wyprowadza ludzi z Otchłani. To chyba najbardziej dynamiczna ze wszystkich ikon. Jest tak głęboka, tak treściwa, że można jej całe traktaty poświęcić – przyznaje o. Marcin Ćwiek, złocieniecki zmartwychwstaniec. – Ikonopisarze podkreślają w niej różne aspekty: od Jezusa niemal wygiętego w łuk, pochylającego się po człowieka, po takie, na których jest jak ze sztandarów – zwycięski, wyprostowany. Na innych nie tylko wydobywa Adama z sarkofagu, ale nawet bierze go na ramiona, jak dobry pasterz owce, tak jak w logo Roku Miłosierdzia. Jest spora przestrzeń wyrazu dla ikonopisarza, w zależności od tego, jak on to przeżywa, czego doświadczył w życiu – tłumaczy.

Wśród około setki ikon, które stworzył o. Marcin, są też te opisujące najważniejsze dla naszego zbawienia tajemnice. – Ich pisanie zewnętrznie nie różni się niczym od pisania wszystkich innych ikon. Ale wewnętrznie tak. Większość tych ikon dotyczących Wielkiego Tygodnia pisałem nie dlatego, że ktoś takiej ikony potrzebował, ale dlatego, że miałem pragnienie stanięcia oko w oko z tą tajemnicą. Te ikony są najbogatsze w treść, dają największą pożywkę dla duszy– mówi. Pierwsze próby ikonopisania to historia jeszcze ze szkoły średniej. Potem były lata zdobywania wiedzy. Ta wiedza to nie tylko podstawy rzemiosła. Bardziej chodzi o materiał, który człowiek przepracowuje w sobie.

– Są tacy, którzy próbują pisać ikony bez doświadczenia Pana Boga, nawet specjalnie tym się nie interesując. Jak im to wychodzi, to inna sprawa. Ale faktycznie potrzeba dużej wiedzy o Panu Bogu, jeśli chce się Go przedstawić na ikonie. A żeby coś wiedzieć, trzeba Go spotkać i żyć z Nim – wyjaśnia.

Pomost do nadprzyrodzonego

Każdemu etapowi powstawania ikony towarzyszą modlitwy. – Które trzeba czy warto odmówić? – pytam. – Zdecydowanie warto – śmieje się o. Marcin. – Zachód zawsze był kolebką prawa, które nakazywało i zakazywało, a Wschód raczej kładł nacisk na serce, podpowiadające, co warto robić. Jak w anegdotce o dwóch wielkich profesorach, katoliku i prawosławnym. Prawosławny wytykał koledze: wy chodzicie do kościoła, bo musicie, a my – bo chcemy – opowiada.

– To nie jest tak, że podczas pisania ikony nagle będę sto razy mocniej pościł i sto razy gorliwiej się modlił. Jak mnie ktoś pyta, czy się modlę podczas pisania ikon, to odpowiadam, że staram się cały czas modlić – śmieje się zmartwychwstaniec. – W starożytności ikonopisami byli mnisi, którzy całe życie modlili się, całe życie pościli, całe życie rozważali tajemnice Boże. Nie musieli podejmować dodatkowych wyrzeczeń i ascez, zabierając się do pracy – dodaje.

Ojciec Marcin żyje dwiema tradycjami: wschodnią i zachodnią. Przywilej ze Stolicy Apostolskiej pozwala mu na sprawowanie Mszy św. w dwóch obrządkach. – Obie te liturgie mają wspólne źródło. I, co ciekawe, niektóre aspekty liturgii rzymskiej, w której się wychowałem, którą studiowałem i którą celebruję, odkrywam dopiero, porównując ją z liturgią bizantyjską – mówi. Liturgia jest celem i źródłem ikony, która ma prowadzić na spotkanie z realnym Bogiem w sakramentach, być bramą, przez którą wchodzi się w to, co nadprzyrodzone.

– Ciekawe, że kiedy rzymski katolik wchodzi do cerkwi, to ma wrażenie, że ikonostas oddziela go od ołtarza. A jest dokładnie odwrotnie – ikony stoją na granicy tego, co doczesne, i świata nadprzyrodzonego, i podprowadzają człowieka do świata Bożego, umożliwiają kontakt tych dwóch rzeczywistości. Jezus, który połączył w sobie naturę boską i ludzką, jest pomostem, który pozwolił im się spotkać, dlatego ta pierwsza i podstawowa ikona przedstawia Chrystusa – mówi o. Marcin.

Jak Maria Magdalena

Ikony Wielkiego Tygodnia to podążanie za Jezusem przez Jego ostatnie ziemskie dni. – Wszystko zaczyna się od wskrzeszenia Łazarza. To brama do Wielkiego Tygodnia. Chrystus, który podchodzi do grobu Łazarza i mówi nie tylko do niego: człowieku wyjdź ze swojego grobu, zrób mi miejsce. Ja idę się w tym grobie położyć, żebyście wy nie musieli spoczywać w nim na wieki. Coś pięknego! Potem jest uroczysty wjazd do Jerozolimy, namaszczenie w Betanii, ostatnie nauki, ostatnie cuda i w końcu Ostatnia Wieczerza rozbita na dwie ikony: komunię apostołów, którą my utożsamiamy z ustanowieniem Eucharystii, i obmycie nóg. Potem są ikony pojmania, ubiczowania i – jako kulminacja – ukrzyżowanie. Ta ikona pokazuje nowe stworzenie: wtedy, kiedy Chrystus odkupia świat, stwarza go na nowo – o. Marcin przeprowadza przez kolejne ikony.

– Teologia bizantyjska nie zatrzymuje się nad męką Jezusa. Jedyna ikona, która „trochę” cierpiącego Chrystusa przedstawia, to ta, na której jest On ubiczowany, w koronie cierniowej, w czerwonym płaszczu. Używana jest raz w ciągu całego roku, w Wielki Piątek do południa. Nawet na niej nie widać ran, krwi i cierpienia. Wschód nie zatrzymuje się nad męką, odsyła do zwycięstwa i odkupienia – tłumaczy zmartwychwstaniec. Sama śmierć Jezusa to zaśnięcie.

– Ojcowie Kościoła pięknie o tym mówią, tłumacząc, że Bóg bardzo się natrudził przez 6 dni, stwarzając świat, a potem pogrążył się w głębokim śnie. A przez ten czas człowiek zdążył ten świat popsuć przez grzech. Kiedy Chrystus odkupił świat na krzyżu, to też zasnął. Zasypia tak, jak Adam w raju. I już nie Bóg otwiera Mu bok, ale człowiek otwiera Bogu bok, wydobywa z Niego nową oblubienicę: Kościół, po to, by człowiek mógł w nim zaznać nowego, odkupionego świata – wyjaśnia.

Łucja pochyla się nad zaczętą ikoną. – Żeby obchodzić Zmartwychwstanie Pańskie, musimy spotkać Zmartwychwstałego. Bo można nawet całe życie pobożnie i religijnie być ciągle w drodze do grobu. Być Marią Magdaleną, która idzie opłakać Mistrza i nigdy nie stać się Marią Magdaleną, którą biegnie, żeby obwieścić „widziałam Pana!”. Zmartwychwstanie musi dokonać się w nas – zamyśla się ikonopisarka.

TAGI: